|

Rafał Kosik pisarz wyklęty. Czym zawinił ministrowi Czarnkowi?

- Nie chcę, żeby czytanie było dla dzieci czymś, co trzeba odwalić, żeby móc się zająć jakimś "prawdziwym życiem" - mówi pisarz Rafał Kosik. Choć jego książki czytają tysiące uczniów, może się okazać, że na liście lektur utrzymają się ledwie cztery lata. Co poszło nie tak?

Artykuł dostępny w subskrypcji

- Na początku trochę się wkurzyłem, że moja książka w ogóle znalazła się na liście lektur. Wiadomo, jak na dzieci i młodzież działa hasło "lektura obowiązkowa" - przyznaje pisarz Rafał Kosik.

Ale Kasia Sienkiewicz-Kosik, jego żona i szefowa wydawnictwa Powergraph, które wydaje książki o przygodach Felixa, Neta i Niki zaraz dodaje: - Teraz jesteśmy wkurzeni, że nas z tej listy chcą usunąć.

Co się zmieniło?

- Zobaczyliśmy, jak wiele dzieci z domów, w których się nie czyta i nie kupuje książek, sięgnęło po "Felixa" właśnie dzięki szkole. Niektóre po raz pierwszy przekonały się, że lektura szkolna nie musi być smutnym nakazem, a może być przyjemnością. Tak jak czytanie w ogóle - mówi Kasia.

Tego szkolnego wsparcia mogą wkrótce nie mieć. Gdy 9 czerwca minister edukacji Przemysław Czarnek skierował do konsultacji nową listę lektur, okazało się, że nie ma na niej kilku pisarzy.

Marcin Pałasz, autor "Sposobu na Elfa", po zapoznaniu się z ministerialnym uzasadnieniem skasowania z listy ("nie odzwierciedla celów podstawy programowej"), pisał w mediach społecznościowych: "oczy przecieram, szczypię się, bo chyba jeszcze śnię...". I zaapelował do czytelników: "Zróbmy coś, póki jeszcze można". Znajomi rodzice mówili: - Może na początku poinformujmy ministra, że tytułowy Elf to nie postać ze świata fantastyki, tylko imię psa.

Poeta Marcin Świetlicki natychmiast napisał na Facebooku: "Kocham pana, panie Czarnek!". Ale on akurat wcześniej był obrażony na minister Annę Zalewską, że go w ogóle na liście lektur umieściła. Minister zdecydowała, że licealiści powinni znać jego wiersze. Które? Mógł zdecydować nauczyciel.

Po Kosikach wpisu w stylu Świetlickiego nie należy się spodziewać. Im zdecydowanie bliżej do Pałasza, i liczą, że Felix, Net i Nika jednak w szkołach z uczniami zostaną.

Ale czym właściwie mógł podpaść ministerstwu lubiany autor bestsellerów i czy da się to jeszcze odkręcić? Przyjrzyjmy się jego historii.

Polski Harry Potter

Zacznijmy od tego, że Rafał Kosik najczęściej porównywany jest do J.K. Rowling. Warto od tego zacząć, by zrozumieć, dlaczego z całej długiej listy lektur to Kosikowi - a właściwie Kosikom - postanowiłam poświęcić osobny tekst.

Cykl książek o rezolutnych gimnazjalistach Felixie, Necie i Nice, który opublikowali Kosikowie, rzeczywiście jest bardzo popularny. Różnica jest taka, że Rowling jest znacznie mroczniejsza. Do tego zatrzymała się na siedmiu tomach i zarzeka się, że kolejnych pisać nie zamierza. A Kosik napisał 15 i przyznaje, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Nie ma zresztą najmniejszych powodów, by porzucać pisanie. Młodzi czytelnicy i czytelniczki uwielbiają jego serię, co potwierdzają nieosiągalne dla większości polskich autorów liczby (chyba że się jest Olgą Tokarczuk czy Remigiuszem Mrozem). Otóż Kosik sprzedał już ok. 1,3 mln egzemplarzy powieści o Felixie i jego przyjaciołach.

Piontkowski: Tokarczuk jest już na liście lektur szkolnych
Piontkowski: Tokarczuk jest już na liście lektur szkolnych (materiał archiwalny)
Źródło: tvn24

Do tego jego książki w licznych badaniach czytelnictwa najmłodszych (m.in. Instytutu Badań Edukacyjnych) wskazywane są jako te najbardziej lubiane. A gdy w 2014 roku ministerstwo edukacji (kierowała nim wówczas Joanna Kluzik-Rostkowska) przeprowadziło plebiscyt na najpopularniejsze tytuły, uczniowie umieścili go na trzecim miejscu. Tuż za "Pamiętnikiem nastolatki" Beaty Andrzejczuk i właśnie przygodami Pottera. Żadnej na liście lektur nie było.

Kosik ma też na koncie tłumaczenia na obce języki (książki ciepło zostały przyjęte m.in. w Czechach, Ukrainie i Rosji) oraz ekranizację jednego z tomów. Choć tu może mówić o podobnym braku szczęścia co przed laty Andrzej Sapkowski. Realizacja “Teoretycznie możliwej katastrofy” (film z 2012 roku w reżyserii Wiktora Skrzyneckiego) jest równie nieudana co polska wersja “Wiedźmina”. Ale - po pierwsze - podobno nie można mieć wszystkiego. A po drugie - nie jest wykluczone, że i po Kosika sięgnie jeszcze kiedyś jakiś wielki koncern medialny. Póki co skupmy się jednak na książkach.

Czytelnik miał być tylko jeden

Nawet przy ich powstawaniu podobieństw z Rowling jest sporo. Kiedy w połowie lat 90. Brytyjka tworzyła szkołę magii i czarodziejstwa Hogwart, wymyślała jej uczniów i nauczycieli, jej sytuacja zawodowa nie była najlepsza (pierwsza książka ukazała się w Wielkiej Brytanii w 1997 roku, w Polsce w 2000). Nie miała stałej pracy, a swoją książkę pisała na serwetkach w kawiarniach w Edynburgu. A przynajmniej tak głosi legenda, którą Rowling też "napisała".

U Kosików - kilka lat później - też nie było finansowo najlepiej. Ich specjalizująca się w reklamie i marketingu firma właśnie splajtowała, a oni tonęli w długach i niezapłaconych fakturach.

Rafał i Kasia Kosikowie z wydawnictwa Powergraph
Rafał i Kasia Kosikowie z wydawnictwa Powergraph
Źródło: archiwum prywatne

Kto wpadł na pomysł, by przebranżowić się i ratować się, zostając wydawnictwem? Oficjalna wersja mówi, że decyzje - i ryzyko - podjęli wspólnie.

Dlaczego właśnie książki? Ich syn był wtedy przedszkolakiem, a oni na zmianę czytali mu do snu. Rafał głównie fantastykę dziecięcą i młodzieżową, Kasia popularne książki dla dzieci. Rafał śmieje się dziś, że po kilku latach skończyły się dobre książki, które mógł czytać synowi. Do tego wiele książek, które sam pamiętał z młodości jako ciekawe, zwyczajnie się literacko zestarzało. Wielostronicowe opisy, rozwlekłe dialogi - jako usypiacze małego dziecka w zasadzie działały, ale jako wciągające opowieści pełne przygód, które mogłyby rozkochać w literaturze - już nie bardzo.

Kosik uznał, że skoro na co dzień sam pisze science fiction dla dorosłych (przed tym momentem głównie opowiadania, a w 2003 roku ukazała się jego powieść "Mars"), to dla odmiany może stworzyć coś dla syna. Na początku jego "Gang Niewidzialnych Ludzi" (ten tom, który dziś - jeszcze - jest lekturą) miał być książką tylko dla niego. Ale wyszło tak fajnie, że postanowili ją wydać. To był 2004 rok.

Rodzina była już w sporych tarapatach finansowych, więc postanowiła nie ryzykować przesadnie. Pierwszy nakład wynosił trzy tysiące egzemplarzy. Na polskim rynku było już wtedy pięć tomów przygód Pottera. Ostatni ukazał się w styczniu i na kolejny polscy fani mieli czekać jeszcze dwa lata. Kosikowie doskonale tę lukę wypełnili, ale byli tym tak zaskoczeni, że przed świętami Bożego Narodzenia nie zdążyli już dodrukować dodatkowych książek. Trzy tysiące rozeszło się jeszcze przed skompletowaniem wszystkich paczek pod choinkę.

Poszli więc za ciosem. W 2005 roku ukazała się "Teoretycznie możliwa katastrofa" (ta, którą lata później sfilmowano), w 2006 "Pałac snów", w 2007 "Pułapka nieśmiertelności". Tak, dobrze widzicie - Kosik na początku co roku wydawał nową książkę. I w zasadzie przez lata nie zwalniał. Jeśli jakiegoś roku książki nie było, np. w 2010, to w 2011 roku ukazywały się dwie.

Harry Potter i kamień filozoficzny to oficjalny początek opowieści o małym czarodzieju
"Harry Potter i kamień filozoficzny" to oficjalny początek opowieści o małym czarodzieju
Źródło: materialy prasowe

Humor, sprawczość, przygody

Co takiego jest w jego opowieściach, że porwały czytelników i czytelniczki? Pytam tych, którzy z Kosikiem literacko dorastali.

14-letnia Zofia pierwszy raz sięgnęła po cykl kilka lat temu: - Uwielbiam to, że postacie są niesamowicie dopracowane i poczucie humoru. Zawsze śmieszy - mówi. I dodaje: - Moimi ulubionymi częściami serii są "Pałac Snów" i "Trzecia kuzynka". Pomysły pana Kosika są bardzo oryginalne i rozwijają wyobraźnię.

Te "dopracowane postaci" to tytułowi przyjaciele. Syn inżyniera Felix i syn informatyka Net – obaj pasjonaci nauki. Oraz Nika, która ukrywa fakt, że jest sierotą i ma pewne ponadnaturalne talenty. Razem chodzą do gimnazjum w Warszawie i regularnie próbują zapobiec różnym katastrofom.

- Nudy nie ma - mówią zgodnie fani.

Rafał Kosik w Xięgarni: z mojej książki ktoś będzie miał klasówki
Rafał Kosik w "Xięgarni": z mojej książki "ktoś będzie miał klasówki" (materiał archiwalny)
Źródło: tvn24

Wiktoria, tegoroczna maturzystka, czytała serie, gdy jeszcze książka Kosika lekturą nie była: - Podobała mi się ta ukazana w książkach samodzielność i sprawczość młodych - zdradza.

12-letni Franek przeczytał wszystkie (!) części w pół roku. - Fajne przygody, dużo śmiechu, ciekawa fabuła, dużo nauki - wylicza zalety.

Wojciech Orliński, który w swoich tekstach nie kryje, że jest fanem serii, opisywał ją tak: "Powieści z cyklu o Felixie, Necie i Nice to coś w rodzaju propedeutyki science fiction, przystępnego objaśnienia nastoletniemu czytelnikowi tematów, którymi zajmuje się fantastyka dla dorosłych, jak sztuczna inteligencja, nanotechnologia, wszechświaty równoległe czy tajne nazistowskie programy zbrojeniowe. Naukowa fantastyka miesza się tu z popularyzacją prawdziwej wiedzy (przypisy i odautorskie komentarze wyraźnie odróżniają jedno od drugiego)”.

A Paweł Dębowski, student fizyki i twórca popularnego kanału książkowego "P42" (niemal 19 tys. subskrybentów na YouTube), w jednym ze swoich filmów opowiadał, że to właśnie od Kosika zaczęła się jego przygoda z czytaniem. Przygotował o tym specjalny odcinek, w którym opowiadał: - To typ fantastyki, który lubię najbardziej. To taki styk świata fantastycznego ze światem rzeczywistym - wyjaśniał. Ale i z obawą dodawał: - Sam fakt, że jest lekturą, może pogorszyć trochę opinie ludzi o tej książce. Tak to działa - wzdychał.

Gimnazjaliści idą do kanonu

Właśnie, lista lektur. Spójrzmy na nią, bo to ona sprawiła, że o Kosiku jest teraz wyjątkowo głośno.

Przed objęciem sterów w ministerstwie edukacji przez Annę Zalewską taka sztywna lista lektur dla szkół podstawowych (wtedy jeszcze sześcioletnich) w zasadzie nie istniała. Gdy za czasów Katarzyny Hall (była minister edukacji w latach 2007-2011) tworzono nową podstawę programową (lista jest częścią tego dokumentu), eksperci uznali, że w podstawówkach trzeba dać nauczycielom jak największą swobodę. Listę stworzono tylko dla gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych.

A w podstawówkach? "Nauczyciele są specjalistami? Więc niech wybierają książki dla uczniów sami" - taka narracja obowiązywała w resorcie.

W praktyce bywało różnie. Część nauczycieli z radością korzystała z czytelniczej swobody i wprowadzała na swoje lekcje nowości. Inni, zdani na to, co jest dostępne w bibliotece, nadal ograniczali się do klasyki i powieści przygodowych sprzed dziesięcioleci. Taki "Winnetou", którego właśnie chce usunąć minister Czarnek, to książka, która z pewnością jest w każdej szkolnej bibliotece, ale w Polsce po raz pierwszy ukazała się w 1910 roku. I tak sto lat później nadal była często czytana.

Annie Zalewskiej i jej ekspertom ta swoboda się nie podobała. Oni uznawali, że dzieci muszą mieć wspólny kanon. Prof. Andrzej Waśko, odpowiedzialny za nowe podstawy z języka polskiego, przekonywał mnie, że "problemem jest nie tylko to, że młodzież mało czyta, ale że czyta różne rzeczy". Narzekał, że właśnie z tego powodu brak mu wspólnego języka ze studentami. "Lista lektur dla wszystkich musi być wspólna. Powinniśmy uczyć jednej literatury, a nie dziesiątek programów" - orzekał.

Poezja barda smoleńskiego wchodzi do kanonu lektur
Poezja "barda smoleńskiego" wchodzi do kanonu lektur (materiał archiwalny)
Źródło: Fakty TVN

A Anna Zalewska mu przyklasnęła. I taka nowa lista, licząca kilkadziesiąt tytułów - osobne dla klas 4-6, osobne dla 7 i 8 - powstała w 2016 roku, a w 2017 weszła w życie.

Dyskusja była oczywiście gorąca, jak to zwykle w Polsce o lekturach. Zaproponowana lista była eklektyczna, ale widać w niej było sentyment za PRL-em. Dzieci miały czytać te same rzeczy, które czytali nie tylko ich rodzice, ale i dziadkowie - w latach 60. czy 70.

Najgłośniej dyskutowano o tym, że nie ma na niej Harrego Pottera, którego w wielu szkołach omawiano, korzystając z dawnej swobody. Prof. Waśko twierdził, że Rowling w swojej serii "propaguje szkodliwą wizję społeczeństwa podzielonego na kasty". A powieść "może być czytana jako bajka polityczna przez pryzmat tego, co dzisiaj dzieje się w Polsce". Tak było. Nie zmyślam.

Kosik, obok Andrzeja Maleszki, autora "Magicznego drzewa", skierowanego do młodszych dzieci, był jednym z niewielu współczesnych autorów, którzy trafili na listę. Kontrowersji nie było. Obaj reprezentują - jak mówiła mi dr Zofia Zasacka, specjalistka z Biblioteki Narodowej - bezpieczną literaturę środka, przede wszystkim przygodową i rozrywkową.

I tylko jedno nie dawało nauczycielom spokoju: po co umieszczać na liście lektur książkę o gimnazjalistach, równocześnie likwidując gimnazja? Minister Zalewskiej to, jak widać, nie przeszkadzało.

Przemysław Czarnek drzwi zamyka

Co zaczęło przeszkadzać ministrowi Czarnkowi i sprawiło, że Kosik za chwilę ze szkół może zniknąć?

Kilka tygodni temu minister zaproponował, by w klasach 4-6 z listy lektur obowiązkowych usunąć "Gang Niewidzialnych Ludzi", a z listy uzupełniającej "Winnetou" Karola Maya. Usunięcie bardzo popularnego wśród młodzieży Kosika MEiN tłumaczy w oficjalnych dokumentach: "W projekcie zaproponowano usunięcie z listy lektur obowiązkowych pozycji książkowych, w których zastrzeżenia budzi warstwa składniowo-leksykalna języka oraz zawartość merytoryczna (m.in. kreacja świata przedstawionego)".

3105N310XR PIS DNZ SOBSKA CZARNEK
Rewolucja w edukacji
Źródło: TVN24

Osoby zbliżone do ministerstwa przekonują mnie, że wywalenie Kosika to przypadek. Ale politycy Zjednoczonej Prawicy pytają: "A po co były mu te wywiady do 'Wyborczej'?". I dodają: "To nie jest nasz człowiek, czemu mamy go promować?". Usłyszałam też, że autor "nie był wdzięczny".

Kosikowie wzdychają na zmianę. I zastrzegają: więcej książek sprzedali przed 2017 rokiem, czyli zanim ich tytuł trafił na listę lektur.

- Moją misją od początku jest, żeby dzieci więcej czytały - zastrzega Rafał. - A skoro już książka stała się lekturą i jest szansa, że więcej dzieci pozna serię, sięgnie po kolejne tomy, zacznie czytać też inne rzeczy, to chciałbym na tej liście zostać. Dzięki niej dotarłem do dzieci, do których nigdy bym nie dotarł - dodaje.

A do zarzutów ministerialnych odnosi się Kasia Kosik. - To właśnie język jest tym, co dzieci w książkach Rafała bardzo lubią - mówi. - Ta potoczność, to że dialogi są dla nich zrozumiałe i bliskie, przyciąga ich do lektury. Wiemy to, bo nam o tym piszą w recenzjach, komentarzach i listach - podkreśla

A Rafał dodaje: - Narrację i opisy piszę językiem literackim, choć nie bardzo sztywnym. Dialogi są pisane językiem mówionym. Każda postać ma jakiś styl. To nie jest przypadek tylko celowy zabieg.

Językoznawca prof. Ryszard Koziołek, pytany, których książek wypadających z listy żałuje, chwalił Kosika właśnie za to, za co ministerstwo go gani. - To książka, która ma szansę stworzyć fanów czytania. Jest dobrze napisana, historia dotyczy współczesności obecnych czytelników - mówił.

Koniec świata, jaki znamy

A może poszło o tematykę? - zastanawiają się nauczyciele, z którymi rozmawiam. Bo o ile pierwszy tom ich zdaniem jest "dość neutralny", to im dalej w serię, tym więcej u Kosika tematów, które mogłyby budzić wątpliwości, a może nawet i lęki u Zjednoczonej Prawicy.

Kosik w swoich książkach potępia populizmy (opisał na przykład Partię Prawdziwych Polaków), promuje ekologiczny styl życia, przestrzega przed zmianami klimatu, wytyka skutki nierówności społecznych. Nie ucieka od bieżących wydarzeń.

Oto w 15. tomie opowieści, czyli "Koniec świata, jaki znamy" młodzi bohaterowie muszą nagle poradzić sobie ze światem bez prądu i internetu, w którym zaczyna brakować wszystkiego, co daje nam cywilizacja. Walorów przygodowych i humorystycznych znów jest pod dostatkiem. Ale szczególnie ciekawe było osadzenie historii w realiach zbliżonych do aktualnych. Nasze trio też padło ofiarami likwidacji gimnazjów! Co prawda, u Kosika przebiegało to nieco inaczej niż w rzeczywistości, ale efekty były zbliżone do tych, które wywołała reforma minister Anny Zalewskiej. Mamy tu łączenie w klasy dzieci z różnych szkół, brak nauczycieli już po rozpoczęciu roku szkolnego, przerwy skrócone do pięciu minut, by dzieci nie musiały uczyć się po nocach. Brzmi znajomo?

Dla nastoletnich czytelników serii mógł to być cenny materiał do rozmów o tym, co naprawdę ich spotykało.

Zresztą o szkole i jej mankamentach mogą porozmawiać właściwie przy okazji każdego tomu. Bo, jak zauważył Paweł Dunin-Wąsowicz w "Książkach. Magazynie do Czytania", "Seria – przy sensacyjnej akcji – jest najlepszą chyba od czasu Edmunda Niziurskiego satyrą na szkołę".

Są tu nauczyciele, którzy oczekują, że dzieci wykują materiał na blachę, i ci szalenie niesprawiedliwi, którzy dobrze oceniają tylko swoich pupili. I wreszcie tacy, którzy tak naprawdę powinni uczyć się od uczniów.

Jedyna dobra decyzja Czarnka

Pomyślicie może: no, tak, naraził się jednak prawicy. Za dużo tu tej lewicowej wrażliwości? Ale nie, wśród czytelników z drugiej strony politycznego sporu, Kosik też ma zajadłych krytyków. I nie brakuje im ku temu powodów.

Jedna z czytelniczek napisała mi, że książka o Felixie, Necie i Nice nigdy nie powinna być lekturą. I wyliczała: - Seksizm, mizoginia, wieczne ocenianie urody dziewcząt, wszędzie stereotypy, wyśmiewanie tuszy, wieku, wyglądu. Do tego 11-latkowie nie czują z nią związku, bo gimnazjum to dla nich prehistoria. Słyszałam opinie, że z upływem czasu jest lepiej, ale uważam, że jest dużo więcej fajnego fantasy dla tej grupy wiekowej, nie trzeba ich karać Kosikiem. Dla mnie usunięcie jej z listy lektur to jedyna dobra decyzja Czarnka - dodała.

I podrzucała budzące wątpliwości cytaty (ma ich cały folder).

"Pani Helenka wstała. Nie była zbyt szczupła, ale uwielbiała obcisłe bluzeczki, przez co wyglądała, jakby pod ubraniem, na wysokości pasa miała nie do końca nadmuchane koło ratunkowe". Helenka to szkolna sekretarka.

Czy taką scenkę: "Dziewczyny wchodziły do łazienki grupowo, ale i tak chłopcy umyli się znacznie szybciej. Gdy kładli się do łóżek w swojej sypialni, z łazienki dziewczyn wciąż słychać było szum suszarek i chichoty.

- Baby są niemożliwe - westchnął Net, wsuwając się do śpiwora. - Nie narzekaj - odparł Felix. - W naszym interesie jest, żeby wyglądały ładnie".

Jako przykłady lepszych tytułów polskich autorów dla tej grupy podaje: "Supercepcja" Katarzyny Gacek, "Kroniki Archeo" Agnieszki Stelmaszczyk, "Franek i Finka" Anety Jadowskiej, "Małe licho" Marty Kisiel.

- Myślę, że w wielu przypadkach ludzie nie odczytują ironii - mówi Kasia. - A na przykład to, że Nika jest humanistką, przecież nie oznacza, że uważamy, iż nie ma dziewczyn o technicznych talentach. Takie dyskusje są też nieuniknione, bo bardzo mocno spolaryzowaliśmy się jako naród i potrafimy się o wszystko kłócić. Ale nie obrażamy się - dodaje.

- Starałem się pisać światopoglądowo neutralnie na tyle, ile potrafiłem - mówi z kolei Rafał. I dodaje: - Poruszam współczesne tematy, a na współczesne tematy każdy ma jakieś zdanie. To, co napisałem, nigdy nie będzie podobało się wszystkim. Do tego każda opcja polityczna chciałaby pewnie wybierać lektury pod siebie i układać ten kanon na nowo. Na szczęście to jest długotrwały proces i nie da się tak często wymieniać lektur jak ministrów.

moraw
Premier: rozważamy, aby treści z gier komputerowych wchodziły do lektur nieobowiązkowych (materiał archiwalny)
Źródło: TVN24

Kanonu mogłoby nie być

Największym sukcesem wydawnictwa Powergrap oprócz książek Kosika są zbiory Roberta M. Wegnera z cyklu "Opowieści z meekhańskiego pogranicza", sześciokrotnie wyróżnionego Nagrodą im. Janusza A. Zajdla, czyli najważniejszym wyróżnieniem dla twórców fantastyki w Polsce.

Dzięki nim i popularności książek Rafała Kosikowie coraz więcej wydają literatury pięknej. To u nich ukazała się nagrodzona Nike książka Radka Raka "Baśń o wężowym sercu". Ale, co ważne, uwierzyli w tego autora, gdy sprzedawał kilkaset egzemplarzy książek, a nie jak dziś - kilkadziesiąt tysięcy. To oni wydają też Annę Kańtoch i cenionego przez krytyków Wita Szostaka. U nich przed sukcesem “Morfiny" publikował Szczepan Twardoch.

Sam Kosik jest szalenie pracowity i nie odpuszcza pisania dla dorosłych. Za "Kameleona" i "Różaniec" też dostał Zajdla.

- Serie dziecięco-młodzieżowe Rafała na pewno dają nam fajny luz wydawniczy - przyznaje Kasia. I dodaje: - Możemy prowadzić wydawnictwo tak, jak chcemy. Wydawać ciekawe rzeczy, nie zawsze komercyjne. Ale to nie oznacza, że będziemy się o tę listę lektur zabijać. Radziliśmy sobie też bez niej - dodaje.

Gdyby to zależało od Rafała, zmniejszyłby do minimum listę lektur i zwrócił wybór nauczycielom. - Jeśli będą szukali książek, które sprawiają, że czytanie stanie się przyjemnością, to mam nadzieję, że moje za takie uznają - dodaje.

Ale czym takim podpadliście prawicy? – dopytuję uparcie.

- Myślę, że po prostu w takim kanonie musi być miejsce na coś innego, bardziej pasującego do linii politycznej - mówi Rafał.

Zajrzyjmy. Wśród ministerialnych propozycji dla klas 4-6 znalazły się: Carlo Collodi - "Pinokio", John Flanagan - "Zwiadowcy. Księga 1. Ruiny Gorlanu", Emilia Kiereś - "Rzeka", Zofia Kossak-Szczucka - "Topsy i Lupus", Bolesław Leśmian - "Klechdy sezamowe", Alan Aleksander Milne - "Kubuś Puchatek", Longin Jan Okoń "Tecumseh", Ferdynand Antoni Ossendowski - "Słoń Birara", Jacek Podsiadło - "Czerwona kartka dla Sprężyny" oraz Louis de Wohl - "Posłaniec króla".

- Nie wiem, może gdyby bohaterowie kilka razy poszliby do kościoła, byłoby lepiej. Albo w książce byłyby jakieś nawiązania do Jana Pawła II, inne niż to, że kiedyś szli aleją jego imienia... Nieważne. Nie kalkulowałem i nie kalkuluję w ten sposób. Nie po to piszę te książki - podkreśla.

W tym tygodniu powstała petycja w obronie książki Kosika, którą jak na razie podpisało kilkaset osób. Konsultacje listy lektur potrwają do 8 lipca. Szesnasty tom przygód z serii Felix, Net i Nika ma się ukazać w listopadzie tego roku.

Czytaj także: