Będziemy dokładać wszelkich starań, by dzieci i młodzież mogły się uczyć stacjonarnie, bez selekcji sanitarnej - mówi wiceminister Tomasz Rzymkowski w rozmowie z tvn24.pl. Ale, jak przyznaje, w ministerstwie szykują się też na inne warianty - kluczowe mogą okazać się nie tylko szczepienia dzieci, ale i ich bliskich.
Na początku sierpnia - na miesiąc przed powrotem do szkół - w skali kraju zaszczepianych było około 30 procent nastolatków powyżej 12. roku życia (minimum jedną dawką) i ponad 70 proc. nauczycieli (dwiema dawkami). To jednak nie jedyne liczby, którym przyglądają się ministerstwa edukacji oraz zdrowia przed rozpoczęciem stacjonarnych lekcji 1 września.
W tej grze liczą się wszyscy obywatele, nawet ci, którzy ze szkołami nie mają dziś nic wspólnego. Dlaczego? Bo odsetek zaszczepionych będzie kluczowy przy potencjalnych restrykcjach. - Tereny, gdzie jest niski poziom zaszczepienia, będą w pierwszej kolejności podlegały wprowadzaniu obostrzeń, bo tam jest większe ryzyko transmisji koronawirusa - podkreślał w środę minister zdrowia Adam Niedzielski. W ubiegłym roku te obostrzenia, już po dwóch miesiącach stacjonarnej nauki, dotknęły szkoły, których nie udało się otworzyć aż do później wiosny. Rządzący bardzo nie chcieliby powtórki tego scenariusza.
W czwartek wiceminister edukacji Tomasz Rzymkowski w rozmowie z tvn24.pl potwierdził, że możliwy będzie powrót do nauki stacjonarnej tylko zaszczepionych dzieci. - Ale to wariant naprawdę skrajny, nie chcielibyśmy go stosować - podkreślił. - Dołożymy wszelkich starań, żeby nie trzeba było znów zostawiać uczniów w domach - dodał.
Jakie to starania i co jeśli okażą się niewystarczające?
Mazowsze kontra Podkarpacie
Najpierw spójrzmy na mapę, bo to położenie geograficzne szkoły może się okazać kluczowe w najbliższych tygodniach. Adam Niedzielski nie pozostawia złudzeń - są województwa, gdzie ryzyko transmisji koronawirusa jest większe. W tym tygodniu zapowiedział, że ewentualne obostrzenia covidowe będę wprowadzane, gdy liczba dziennych przypadków zakażeń w skali kraju przekroczy tysiąc. Ale jak dokładnie przełoży się to na konkretne branże - w tym edukacji - nie informuje.
Które województwa - a co za tym idzie i placówki oświatowe - dziś są najbardziej narażone na restrykcje? Z informacji resortu zdrowia z początku sierpnia wynika, że najmniej osób zaszczepiło się w województwach: podkarpackim, lubelskim, świętokrzyskim i warmińsko-mazurskim.
Na Podkarpaciu zaszczepionych jest 36,82 proc. dorosłych mieszkańców, w Lubelskiem - 40,17 proc., w woj. świętokrzyskim - 42,85 proc., a w woj. warmińsko-mazurskim - 43,81 proc.
Próg 50 proc. przekraczają obecnie tylko cztery województwa: mazowieckie, dolnośląskie, pomorskie i zachodniopomorskie.
Jeśli skupimy się na samych dzieciach (obecnie szczepione mogą być te powyżej 12. roku życia) rozkład jest niemal identyczny. W każdym roczniku największy odsetek zaszczepionych dzieci i nastolatków jest w województwie mazowieckim, a najmniejszy w podkarpackim.
Im młodsze dzieci, tym mniej zaszczepionych, ale trzeba pamiętać, że możliwość szczepienia 12-latków wprowadzono dopiero w czerwcu.
W skali kraju obecnie zaszczepionych co najmniej jedną dawką szczepionki jest: ponad 40 procent 18-latków, blisko 40 procent 17-latków, 35 procent 16-latków, blisko 30 procent 15 latków, 25 procent 14-latków, ponad 20 procent 13-latków, 18 procent 12-latków.
Pod koniec lipca, tuż przed rozpoczęciem urlopu minister Czarnek mówił: - Wiemy, że czwarta fala nadejdzie, ale jesteśmy przekonani, że jesteśmy w stanie zapewnić możliwość dzieciom pójścia do szkoły w trybie stacjonarnym. Chyba że czwarta fala będzie taka jak poprzednia. Wtedy będziemy reagować konkretnymi decyzjami.
Ale konkretnych wariantów nauki innej niż "w ławkach" nikt dotąd nie przedstawił.
Czy nauczyciel musi być zaszczepiony?
Jak ma wyglądać szkoła po wakacjach? Ma być wietrzona, dezynfekowana i pełna. Od września - zaszczepieni w zdecydowanej większości nauczyciele - staną jednak przed klasami pełnymi niezaszczepionych dzieci.
Szczepienia na COVID-19 dla nauczycieli rozpoczęły się 12 lutego 2021 roku. Od tej pory dwie dawki szczepionki przyjęło - w ramach rządowego priorytetu - ponad 70 proc. szkolnej kadry. Prawdopodobnie jest ich jednak trochę więcej, bo, jak przypomina wiceminister edukacji Marzena Machałek, należy do tej grupy doliczyć tych, którzy szczepili się później i na własną rękę. Razem zaszczepionych może być około 80 proc. pracowników szkół.
Co dalej? - Nie będzie zmian w zakresie obowiązkowych szczepień dla nauczycieli. Szczepienia nadal są dobrowolne - poinformował na środowej konferencji prasowej w Białymstoku minister Niedzielski.
Wcześniej eksperci Polskiej Akademii Nauk (PAN) wydali stanowisko, z którego wynika, że trzeba pilnie rozważyć obowiązkowe szczepienia w wybranych grupach zawodowych. Za warte rozważenia uznali obowiązkowe szczepienia nie tylko wśród medyków, ale też wśród nauczycieli i grup, które mają kontakt bezpośredni z klientami np. fryzjerów i listonoszy.
5 sierpnia włoski rząd zdecydował, że tamtejsi nauczyciele będą musieli posiadać "dowód odporności" na COVID-19 przed podjęciem pracy z uczniami. Chodzi tzw. zielony certyfikat, czyli kod QR potwierdzający, że dana osoba została zaszczepiona, ma negatywny wynik testu na koronawirusa lub jest ozdrowieńcem. Włochy to pierwsze państwo europejskie, które się na takie rozwiązanie wobec nauczycieli zdecydowało. Wymóg ma być elementem nowych obostrzeń, zachęcających obywateli do przyjęcia szczepionki. Od 1 września włoscy nauczyciele, którzy nie zdobędą zielonego certyfikatu, nie zostaną dopuszczeni do wykonywania obowiązków. Po pięciu dniach nieobecności pracodawca przestanie im wypłacać pensję.
O możliwości wprowadzenia obowiązku szczepień wobec polskich nauczycieli mówił w TVN24 prof. Andrzej Horban, szef Rady Medycznej przy premierze. - Część nauczycieli jest niezaszczepiona, a ta grupa zawodowa jest narażona na zakażenie poprzez liczny kontakt z dziećmi - wyjaśniał.
Wprowadzenie ewentualnych obowiązkowych szczepień, budzi spore emocje.
Wiceminister Rzymkowski na antenie Radia Łódź mówił w tym tygodniu: - Wszelkiej maści przymus może wywołać tylko i wyłącznie efekt odwrotny od zamierzonego.
Minister Czarnek zapewniał wcześniej, że jest "przeciwnikiem segregacji".
A małopolska kurator oświaty Barbara Nowak w rozmowie z PAP oceniła: - Jestem wolnościowcem, nauczycielem, który bardzo marzył o wolnej Polsce. Rozpoczęłam pracę w szkole w stanie wojennym, w 1982 r. Uważam, że w interesie bezpieczeństwa w szkole nauczyciele powinni się zaszczepić, ale jestem przeciwna przymusom.
Nowak jest też przeciwniczką organizowania punktów szczepień w szkołach. Twierdzi, że może doprowadzić to do "wojny polsko-polskiej".
Po szczepionkę i zdrowy rozsądek
Tymczasem nad punktami szczepień w szkołach poważnie myślą samorządowcy.
Michał Dworczyk, minister odpowiedzialny za szczepienia już 23 lipca poinformował, że resort edukacji pracuje nad projektem umożliwiającym szczepienie w szkołach dzieci od 12. roku życia. O wpuszczeniu zespołów szczepiennych na teren placówki miałby decydować dyrektor placówki po rozpoznaniu zapotrzebowania wśród rodziców.
- Brakuje mi szczegółowych rozwiązań prawnych, bo samorządowcy już powinni wiedzieć, jak takie punkty w szkołach mają być organizowane - zastrzega Magdalena Czarzyńska-Jachim, wiceprezydentka Sopotu odpowiedzialna za edukację. - Nie czekając więc na rząd, już rozmawiamy z podmiotami medycznymi. Planujemy też pogadanki z rodzicami, akcje informacyjne. Widzimy, że to bardzo potrzebne - dodaje.
Ministerialna akcja informacyjna dla uczniów i rodziców ma rozpocząć się 15 sierpnia. A w pierwszym tygodniu września zostanie przeprowadzony w szkołach tydzień informacyjny o szczepieniach. - Będą filmiki, spotkania online z wirusologami, epidemiologami - zapowiedziała w sobotę wiceminister Machałek w telewizji państwowej. I zapewniała: - Do szkół trafi zdrowy rozsądek, rzetelna wiedza i szczepienia.
Zdaniem części samorządowców wszystko to - na poziomie państwa - dzieje się za późno.
- Jesteśmy przyzwyczajeni, że nie ma co liczyć na ministerstwo, bo dowiadujemy się wszystkiego na ostatnią chwilę - mówi wiceprezydent Łodzi Małgorzata Moskwa-Wodnicka.
Dla łódzkich szkół zaplanowała harmonogram, na wypadek możliwości szczepień w placówkach. - Pierwszy tydzień września akcja informacyjna, drugi przygotowanie i zbieranie zgód od rodziców, trzeci tydzień szczepienie - mówi. Ale zaraz dodaje: - Gdy patrzę na ataki antyszczepionkowców na punkty szczepień, boję się, by ich ataki nie zostały wymierzone również w rodziców i uczniów. Tu rząd naprawdę musi być stanowczy.
Warszawa szykuje własną kampanię informacyjną, a wiceprezydentka Renata Kaznowska "zgaduje, co myśli rząd", szykując się do szkolnych szczepień. - Jeszcze w połowie lipca wysłaliśmy do ministra Niedzielskiego szereg szczegółowych i kluczowych pytań - mówi Kaznowska. - Na przykład chcielibyśmy wiedzieć, czy w szkole będzie obowiązek szczepienia w obecności opiekunów? Jeśli tak, w placówkach pojawi się kilkadziesiąt tysięcy dodatkowych osób, a przecież mamy tam reżim sanitarny, więc to nie lada przedsięwzięcie. Albo inne pytanie: czy można będzie umówić klasę nie w szkole, a w pobliskim punkcie szczepień? Takich wątpliwości jest wiele i ja rozumiem, że mała gmina, która ma do zaszczepienia kilkadziesiąt nastolatków sobie poradzi z organizacją w trzy dni, ale my nie jesteśmy małą gminą - dodaje.
Warszawa jest liderem szczepień wśród dużych miast. W czwartek 5 sierpnia zaszczepionych pierwszą dawką był to już co najmniej 65,5 tys. nastolatków (w wieku 12-18 lat). - To oznacza, że zostało nam jeszcze około 55 tysięcy - przypomina Kaznowska. I dodaje: - Chciałabym mieć już jasne wytyczne, żeby móc zorganizować pracę punktów. W przypadku dzieci do klasyfikacji do szczepienia potrzebna jest obecność lekarzy, a jesienią znalezienie ich pomiędzy ich normalnymi dyżurami, może być bardzo trudne - zauważa.
Rodzice mają wątpliwości
Czarzyńska-Jachim dwa tygodnie temu zorganizowała w Sopocie spotkanie z pracownikami lokalnych przychodni, którzy mają kontakt z pacjentami i pytają, co powstrzymuje ich przed szczepieniem. - Wychodzi na to, że rodzicom zwyczajnie brakuje informacji - mówi wiceprezydentka. - Niektóre przychodnie nie zdecydowały się szczepić dzieci, a w punktach powszechnego szczepienia brakuje pediatrów. Tymczasem część rodziców, chce mieć możliwość porozmawiania z nimi. Mają wątpliwości, jak na przykład "dlaczego moja mała dwunastoletnia córeczka, która waży 35 kilogramów ma dostać dawkę szczepionki jak stukilowy mężczyzna?". I może niektórym takie pytania wydają się głupie, ale nie możemy ich pomijać, bo w tym temacie głupich pytań nie ma - podkreśla.
W wakacje w punkcie szczepień w Ergo Arenie dwa razy w tygodniu jest na dyżurze pediatra.
- Wiem, że wielu rodziców jest przerażonych ewentualnym zdalnym nauczaniem, ale równocześnie mają wątpliwości dotyczące szczepień dzieci i powinniśmy je systemowo rozwiewać - podkreśla Czarzyńska-Jachim. I dodaje: - Oczekuję tego również od rządu. Bo na razie, poza poradami, że mamy wietrzyć sale lekcyjne, to niewiele wsparcia dostaliśmy.
"W trosce o bezpieczeństwo uczniów, pracowników szkół i ich najbliższych rekomendowane jest szczepienie jako świadoma decyzja w zakresie ochrony przed zachorowaniem i przenoszeniem COVID-19" - czytamy o szczepieniach w wytycznych sanitarnych opracowanych przez MEiN, MZ i GiS dla szkół.
Nie zamierzam zdjąć maseczki
Zostańmy na chwilę przy tym dokumencie, bo dla tych, którzy 1 września wrócą do szkół, będzie kluczowy.
"Rodzice mają obowiązek zaopatrzyć dziecko w maseczki do zastosowania w przestrzeni publicznej (zgodnie z aktualnymi przepisami prawa) oraz w przestrzeni wspólnej szkoły, gdy nie ma możliwości zachowania dystansu" - czytamy w nim. Zarekomendowano w nich też "stosowanie maseczek w przestrzeni wspólnej przez uczniów szkół ponadpodstawowych". Podsumowując: w klasach, na lekcjach nie ma obowiązku noszenia maseczek. Na korytarzach, w szatniach itd. dyrekcja może to jednak zalecić.
- I to jest coś, z czym będziemy mieli spory kłopot - przewiduje Marta, nauczycielka z dużego miasta na Śląsku. - Nawet gdy byliśmy w czerwonej strefie, była grupa rodziców, która odmawiała zakładania maseczek, gdy przyprowadzała dzieci do szkoły i nie zgadzali się, by uczniowie nosili je na korytarzach. Oni już wtedy negowali pandemię, a my nie mieliśmy żadnych narzędzi, by ich zmusić do współpracy. Patrząc na to, co dziś robią antyszczepionkowcy, jak bywają agresywni, obawiam się, że teraz w szkołach będzie jeszcze gorzej. Ja już postanowiłam - nie zamierzam zdejmować maseczki, nawet na lekcjach. I tak, wiem, jakie to będzie męczące. Ale mniej męczące niż użeranie się z wszystkowiedzącymi rodzicami - wzdycha.
- Już w lipcu dostałam maila od jednego rodzica, że on sobie "nie życzy" żadnych pogadanek, nawet informacyjnych, na temat szczepień, bo to będzie "wywieranie presji" na jego dziecku, a on go zaszczepić nie zamierza - mówi dyrektorka jednej z warszawskich podstawówek. Chce pozostać anonimowa w obawie… przed reakcją rodzica, któremu na razie jeszcze nie odpisała.
Marcin Jaroszewski, dyrektor XXX LO w Warszawie na razie z podobną postawą rodziców się nie spotkał. - I mam nadzieję, że tak zostanie - zastrzega. - Jednak, gdyby się takie głosy pojawiały częściej, my dyrektorzy nie możemy dać sobie wejść na głowę. Wszyscy wiemy, że taka postawa rodziców jest szkodliwa społecznie, nie można jej pobłażać - apeluje.
Jak zima, która wiecznie zaskakuje
Doświadczenia ubiegłej jesieni sprawiły z kolei, że Związek Nauczycielstwa Polskiego wśród rekomendacji przed rozpoczęciem roku szkolnego, przesłanych w ubiegłym tygodniu premierowi, umieścił m.in. konieczność przyjęcia rozwiązań prawnych umożliwiających dyrektorowi szkoły podjęcie decyzji o wprowadzeniu systemu edukacji zdalnej lub hybrydowej w zależności od sytuacji w placówce.
- Wszyscy pamiętamy, jak było zeszłej jesieni, gdy dyrektorzy szkół nie mogli dodzwonić się do sanepidów i w jakiej dramatycznej sytuacji ich to stawiało - mówi Sławomir Broniarz, prezes ZNP. I dodaje: - Rząd szykując się na wrzesień, zakłada scenariusz optymistyczny. Najwyraźniej politycy uważają, że termometry i płyny do dezynfekcji wyczerpują oczekiwania szkół, ale tak nie jest.
Broniarza szczególnie martwi, że nikt nie rozmawia o odchudzaniu przeładowanej podstawy programowej i mało mówi się o zdrowiu psychicznym uczniów oraz nauczycieli, tak "mocno doświadczonych wieloma miesiącami nauki zdalnej".
W wytycznych ministerialnych czytamy co prawda, że dyrektorzy szkół powinni wprowadzić "działania wychowawcze, profilaktyczne i wspierające kondycję psychiczną" uczniów. Ale jak? Odpowiedź jest mglista: "Należy je prowadzić w sposób, który zapewni ich optymalną skuteczność w ochronie zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, przy jednoczesnej dbałości o zachowanie reguł sanitarnych".
- Minister edukacji powiedział w jednym z wywiadów, że nie ma czegoś takiego jak autonomia szkół, ale przedstawiciele resortu konsekwentnie sięgają po to słowo, kiedy władze oświatowe nie wiedzą jak reagować lub gdy ministerstwo nie chce brać odpowiedzialności za skutki podejmowanych działań - komentuje mówi Elżbieta Rakoczy, dyrektorka Społecznej Szkoły Podstawowej nr 4 STO w Warszawie, członkini Zarządu Głównego Społecznego Towarzystwa Oświatowego. I dodaje: - Sfera psychiczna została zatem pozostawiona dyrektorom, a właśnie w tym obszarze, jak w żadnym innym, przydałyby się działania ogólnokrajowe, koordynowane przez resorty zdrowia i edukacji. Dyrektorzy szkół kolejny raz będą musieli zmierzyć się z zapaścią w psychiatrii dziecięcej i psychologicznymi konsekwencjami pandemii.
Minister Czarnek od kilku miesięcy chwali się, że resort organizuje wsparcie psychologiczne dla szkół, ale mało opowiada o konkretach. A te - jak zwracała uwagę w Sejmie w czasie wniosku o odwołanie ministra posłanka Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk - są rozczarowujące.
Bo resort zaplanował na ten cel 15 mln zł. - Te 15 mln zł to zaledwie 3 zł na ucznia. 3 zł nie wyciągną młodej osoby z depresji, 3 zł nie uratują dziecięcego życia - komentowała posłanka.
Do tego szumnie zapowiadany program na razie tak naprawdę nie jest skierowany do wszystkich szkół. Planowana dopiero diagnoza problemów uczniów, zostanie przeprowadzona w wyznaczonych losowo 1200 placówkach.
Ministerstwo jest jednak zadowolone i w oficjalnych komunikatach przekonuje: "Dzięki niej eksperci opiszą problemy, opracują model wsparcia i pomocy uczniom doświadczającym trudności. Specjaliści udzielą dzieciom i młodzieży bieżącego wsparcia psychologicznego".
- Na razie trudno to sobie wyobrazić, a do tego nic w zasadzie nie wiemy o tym, jak będzie wyglądać nauka hybrydowa i zdalna, jeśli znów do niej dojdzie - komentuje prezes ZNP. - Nie chcemy, żeby koronawirus był jak ta zima, która co roku niemile zaskakuje drogowców. I żeby było jak było, bo choć wszyscy jakoś przetrwaliśmy ten czas, trudno nazwać go dobrym - dodaje.
Wśród rekomendacji ZNP znalazło się też zapewnienie placówkom oświaty dostępu do sprawnie działającego systemu testów w przypadku pojawienia się ogniska koronawirusa w placówce oraz prowadzenie "stałej i intensywnej kampanii edukacyjnej promującej korzyści wynikające z zaszczepienia się".
100 milionów złotych i 30 tysięcy szkół
Ministerstwo edukacji skupia się póki co na środkach bezpieczeństwa. - W ramach współpracy z Rządową Agencją Rezerw Strategicznych dokonamy zakupu środków bezpieczeństwa na co najmniej 100 mln zł - zapowiedziała w zeszłym tygodniu wiceminister Machałek. - Praktycznie wszystkie szkoły, placówki i przedszkola, które zgłoszą zapotrzebowanie otrzymają tak zwane stacje dezynfekujące z funkcją do mierzenia temperatury oraz środki ochrony osobistej - zapewniła.
Dyrektorzy po ubiegłorocznych doświadczeniach są jednak sceptyczni. - Szkół jest około 30 tysięcy, więc to nie są wielkie pieniądze - słyszę od jednego z szefów podstawówek z Poznania. - W zeszłym roku też wiele obiecywano, a ostatecznie to ja kupowałem dla nauczycieli osłony i stawiałem ścianki z pleksi w budynku - dodaje.
Z opublikowanych w tym tygodniu wytycznych sanitarnych dla szkół wynika, że w nowym roku szkolnym może być podobnie. Przede wszystkim całe opracowanie przygotowane przez resorty edukacji, zdrowia i GIS to wytyczne i zalecenia, a nie obowiązki, które musiałyby spełnić szkoły.
- Jestem zaskoczona, że ministerstwo zapowiada powrót do nauki stacjonarnej, nie wspominając o innych wariantach, uzależnionych od sytuacji epidemicznej - mówi Elżbieta Rakoczy.. - Standardem w zarządzaniu jest rozpatrywanie różnych scenariuszy i planowanie działań dostosowanych do rozwoju sytuacji. Tymczasem ministerstwo w ogóle nie wspomina o tym, czy i w jakich warunkach powinien nastąpić powrót do nauki zdalnej lub hybrydowej. Minister zapewne nie chce straszyć rodziców, ale czym innym jest straszenie, a czym innym rzetelne informowanie, którego obywatele mogą wymagać od władz. Rodzice regularnie pytają mnie, czy wróci nauka zdalna, a jeśli tak, to w jakich okolicznościach. Są zaskoczeni, że dyrektorzy szkół na początku sierpnia nie mają takiej wiedzy - dodaje.
To dla dzieci ważne
Czy dzieci w szkołach i przedszkolach będą bezpieczne? Prof. Magdalena Marczyńska z Rady Medycznej działającej przy premierze pod koniec lipca przekazała PAP, że "mamy już dość dowodów naukowych i empirycznych, aby powiedzieć, że dzieci nie chorują co do zasady ciężko po zakażeniu koronawirusem SARS-CoV-2".
- Ciężkie przypadki związane są tylko, do tego rzadko, z poważną wielochorobowością oraz jako powikłania po 4-8 tygodniach od zakażenia przyjmujące postać wieloukładowego zespołu zapalnego - poinformowała ekspertka. Taki zespół jak dotąd rozpoznano u około 400 dzieci w Polsce.
Marczyńska podkreślała też: - Chcemy, aby po wakacjach wróciły do normalnej edukacji. To dla dzieci i młodzieży niezwykle ważne.
Europejskie Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) uważa, że zamykanie szkół to ostateczność, ale równocześnie ostrzega, że na nowe warianty koronawirusa podatni są najmłodsi, bardziej niż w przypadku poprzednich mutacji.
Tymczasem Ministerstwo Edukacji i Nauki w ramach Narodowego Programu Wsparcia Uczniów przygotowało cztery programy. Są związane zarówno ze zdrowiem i kondycją fizyczną dzieci oraz młodzieży, wsparciem psychologiczno-pedagogicznym, jak również pomocą w opanowaniu, a także utrwaleniu materiału. Na ich realizację MEiN przeznaczy łącznie około 244 mln zł. Zapewnia, że celem programów jest kompleksowe wsparcie młodych ludzi w powrocie do szkół po długotrwałym okresie nauki zdalnej. Większość planów oparta jest na założeniu, że zajęcia przez cały rok będą odbywały się stacjonarnie.
- Ministerstwo edukacji zasypuje nas informacjami o swoich działaniach, programach, szkoleniach i webinarach. Chce w ten sposób stworzyć wrażenie, że robi bardzo dużo i panuje nad sytuacją, a w rzeczywistości nie podejmuje sensownych działań - twierdzi Elżbieta Rakoczy.
Dlaczego te działania nie są sensowne? - Ponieważ w oświacie powstał system nakazowo-rozdzielczy, w którym decyzje na najwyższym szczeblu są podejmowane przy urzędniczych biurkach, bez konsultacji z ludźmi, którzy pracują na pierwszej linii - dyrektorami szkół i nauczycielami - twierdzi Rakoczy. I dodaje: - Warto od czasu do czasu zapytać dyrektorów, z jakimi trudnościami się mierzą, ale nikt z ministerstwa takich pytań nie zadaje. Nawet podczas spotkań online z przedstawicielami kuratoriów dyrektorzy nie mogą zadawać pytań. W tym kontekście nie dziwi, że propozycje ministerstwa są oderwane od rzeczywistości.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl