Tu był dom. Tam były namioty. Trawa tam była. Ziemia była. W wakacje ponad stu gości. Właśnie spłacili kredyt. Przyjęli rezerwacje na sylwestra. Zaczęli coś zarabiać. Myśleli: będzie tylko lepiej. 15 września rzeka zabrała im siedem lat ciężkiej pracy.
Dawid znalazł to miejsce.
- Chyba oszalałeś - powiedziała Agata, gdy ją tutaj przywiózł pierwszy raz w 2017 roku. Obojgu się podobało. Gdzie nie spojrzeć, las. Z góry płynie rzeka, okalając działkę. Co tam rzeka - rzeczka, brodzili w niej najwyżej po kolana, a między nogami pływały pstrągi. Pośrodku działki trzy dorodne sosny, które staną się znakiem rozpoznawczym ich siedliska.
Ale Agata nie wierzyła, że to marzenie się ziści. To był dawny ośrodek wypoczynkowy spółki Ruch. Zdewastowany, rozkradziony, zarośnięty.
- Ja to widziałem - mówi Dawid. - Teraz czuję się winny. Gdybym się nie uparł...
Jakby dzwon
Siedlisko nad Białką z trzema sosnami w logo. Pierwsza zabudowa w Głuchołazach, idąc od granicy z Czechami, nad rzeką Biała Głuchołaska, która w niedzielę 15 września zniszczyła miasto. Idąc od miasta, ostatnia w zdrojowej części, o której mówi się "perła Głuchołaz" i która przestała istnieć. Zaraz za pierwszym polskim mostem, tak zwanym kratowym, ważnym, bo trzymał rurociąg, którym płynęła woda do kranów w całym mieście.
- Szczuła nas ta woda. Podchodziła, opadała. W niedzielę nad ranem słyszałem jakby dzwon. Bam, bam - wspomina Dawid. Chwilę później to samo usłyszą mieszkańcy w dole rzeki. To bale drewna uderzały w mosty.
Sześciometrowe bale z tartaku. Świerki prosto z lasu, z korzeniami. Plastikowe sanki prosto z czeskiej fabryki, czerwone i niebieskie. Śmieci, czyli strzępy przeróżnych sprzętów porwanych z czeskich domów. Zwały piasku i gliny. Wszystko to przyniosła woda z Gór Opawskich i ze wsi Mikulovice, tamując przepust.
Rzeka przepłynęła nad mostem i obok, żłobiąc nowe koryto. Zmiotła połowę przeprawy. Rozerwała rurę, pozbawiając Głuchołazy bieżącej wody na wiele dni. Wreszcie wypłukała połowę siedliska Dawida i Agaty. Jakieś 30 arów. Razem z domem. Przeniosła go trzysta metrów wraz z betonową płytą, ważącą 30 ton. Na koniec oderwała od fundamentu drewniany budynek i poniosła hen.
Żeby się widywać
Agata pokazuje zdjęcia z ostatnich wakacji w siedlisku i wybucha płaczem. Najbardziej lubiła pole namiotowe. W domkach turyści żyli swoim życiem. Ludzie z namiotów przychodzili do nich na kawę, herbatę, śniadanie. Był kontakt. Młodsi o połowę, a nie było bariery.
- Proszę zapytać ludzi, gdzie dają najlepszą jajecznicę z pieczarkami. U nas! - wtrąca Dawid.
Domki dla gości postawili dwa - to jeden z nich zniknął teraz z powodzią - i trzeci dla siebie. Chcieli, żeby było kameralnie, żeby goście czuli się jak w domu, żeby chcieli wracać.
- Od zawsze pracowaliśmy ciężko fizycznie. Wychodziliśmy do pracy rano, wracaliśmy wieczorem. Nadal chcemy ciężko pracować, ale tak, żeby się widywać, mieć czas i spokój - mówi Agata.
Oboje pochodzą z Nysy. Agata jest fryzjerką, Dawid prowadzi zakład szklarski, który też został zalany we wrześniu. Znali się od dawna, razem są od 10 lat. Długo szukali miejsca na siedlisko. Rozglądali się w Jarnołtówku, w Pokrzywnej - to wioski pod Głuchołazami też blisko granicy czeskiej, nad rzeką Złoty Potok. Wszędzie było za drogo dla nich. Aż Dawid przypomniał sobie z dzieciństwa ten ośrodek Ruchu, spacerował tam, gdy jako mały chłopiec leczył się w sanatorium pulmonologicznym w Głuchołazach. To było na ich kieszeń. Siedem lat temu kupili i remontowali własnymi rękami z pomocą przyjaciół. Trzy lata temu otworzyli się na pierwszy sezon. Zmierzyli się z falą hejtu za to, że nie przyjmowali zwierząt. Przetrwali pandemię. W sierpniu gościli 130 ludzi. 4 września spłacili ostatnią ratę kredytu. Zaczęli trochę zarabiać. Przyjęli rezerwacje na sylwestra. Myśleli: teraz będzie tylko lepiej.
Zdroju nie ma
- Tu był dom - Dawid pokazuje miejsce, gdzie teraz zaczyna się skarpa. - Tam było pole namiotowe - mówi o wielkiej wyrwie wypełnionej kamieniami, od brzegu rzeki po chodnik, który kiedyś był na środku działki. Była trawa jak na Wimbledonie. Równana na kolanach z poziomicą, koszona co dwa tygodnie, a przy brzegu bania. Były trzy sosny. Był, była, były, nie ma.
- Dostałem pozwolenie na budowę, dotację z urzędu marszałkowskiego. Byli tu inspektor nadzoru i kierownik budowy. Nikt nie mówił, żeby nie budować, że jest zagrożenie - mówi Dawid. - Nieraz lało po trzy, cztery dni z rzędu i nic. W Głuchołazach mówili, że jak nas zaleje, to całe miasto będzie pod wodą, bo my jesteśmy najwyżej. Wiedziałem, że w 1997 roku podtopiło ten ośrodek Ruchu, ale taka powódź? To było tsunami.
Najstarsi mieszkańcy Głuchołaz nie pamiętają takiej powodzi. Dom Dawida i Agaty przepłynął przez pół zdroju, który zamienił się w jezioro głębokie na dwa metry. Woda przeniosła dom na drugą stronę ulicy, za chatę myśliwską, gdzie zabrał ze sobą altanę, i znowu przez ulicę wrócił do koryta rzeki, przez podwórze Skowronka, monumentalnego XIX-wiecznego ośrodka wypoczynkowo-rehabilitacyjnego, który stracił z tyłu pół kaplicy, i ostatecznie zatrzymał się na kolejnej przeprawie - na moście Wojciecha.
Zdrój nie ma przeprawy do miasta. Można tam dotrzeć tylko na kładach albo pieszo w kaloszach po workach z piaskiem, ułożonych w wyrwie chodnika. Strażacy, harcerze, zwykli ludzie dobrej woli z całej Polski przedzierają się, by pomóc. Pierwsi byli w czwartek, dzisiaj są tłumy. Ale ciężki sprzęt nie ma jak wjechać, by posprzątać ulicę. Zdrój zamienił się w składowisko mułu i śmieci.
Teraz jest zryw
Dawid: - Siedem lat temu zaczynałem od zera. Dzisiaj jestem starszy o siedem lat i siły mam mniej. Nie dam rady się dźwignąć, nie ma szans, jak nie będzie pomocy z gminy, z rządu. Tu trzeba grubych milionów, nie wiem, ile ton ziemi. Dopóki tej skarpy nie zrobią, ja nie wystartuję. Jutro jadę zobaczyć, jak wygląda mój zakład szklarski zalany w Nysie. Nie zarabiam ani tam, ani tu. Kto by chciał wypoczywać w takim miejscu? Wszyscy mówią: ja przyjadę. Teraz jest zryw, pomagają. Zaraz po powodzi sam pół dnia walczyłem, żeby otworzyć bramę. Nie wiedziałem, od czego zacząć. Piwnica po strop zalana szlamem i urwana działka. Myślałem, to nie ma sensu, oddam to komuś za darmo. Ludzi dobrej woli jest od groma, przyjaciele, goście, obcy ludzie, dają energię, naprawdę dziękuję. Ale ta euforia opadnie i zostaniemy sami.
- Jak tutaj byłam w sierpniu, marzyłam, że na emeryturze będę żyć jak oni - wspomina Kasia z Opola, która dzisiaj pomaga Dawidowi i Agacie sprzątać po powodzi. - Mam ogromną nadzieję, ze tu będzie jeszcze piękniej. Tylko żeby oni dostali wsparcie.
- Zamiast jechać na wakacje do Tunezji przyjedźcie do Głuchołaz na survival, pomachać łopatą. Czegoś takiego nigdzie nie przeżyjecie - mówią wolontariusze w Głuchołazach.
Tak było jeszcze na początku września:
Kochani ani się obejrzeliśmy i wakacje dobiegły końca 😊Był to dla nas pracujący ale i radosny czas,gdy mogliśmy Was ...
Posted by Siedlisko nad Białką on Tuesday, September 3, 2024
Autorka/Autor: Małgorzata Goślińska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Małgorzata Goślińska/ tvn24.pl