Mieszkał z matką, ojczymem, piątką rodzeństwa, ciotką, wujem i dwójką kuzynów. Mieli dwa przechodnie pokoje z kuchnią. Domownicy codziennie przechodzili obok jego łóżka w jednym z siedmiu mieszkań, na parterze, za drzwiami przy samych schodach. Ciągle ktoś przechodził obok tych drzwi - w kamienicy zrośniętej z innymi domami, z oknami na podwórze, a z drugiej strony wprost na wąską ulicę. Chodziło się więc tuż przy tych oknach, za którymi przez pięć dni leżał ze złamanymi rękami, ze złamaną nogą, z krwiakiem na głowie i oparzeniami 25 procent powierzchni ciała, przytomny.