"Na tym zakończyliśmy naszą transmisję. Publiczność spokojnie opuszcza halę" - mówi sprawozdawca sportowy, a na ekranie widzimy rozpychających się ludzi w tłumie. Tak wygląda jedna z ostatnich scen filmu "Sprawa do załatwienia", w którym Adolf Dymsza wcielił się w aż dziewięć ról. Nie zobaczyli jej widzowie zebrani 70 lat temu w baraku w Wielopolu Skrzyńskim, gdzie seans można było obejrzeć w ramach objazdowego kina. Zamiast tej sceny rozgrywał się tu prawdziwy dramat.
- Te tragiczne wydarzenia z podrzeszowskiej wsi zmieniły historię kinematografii.
- "Oczom naszym ukazał się przerażający widok. Na całej długości tego pomieszczenia i na wysokość ok. 1,2 m leżał zwrócony do oderwanej ściany z oknem stos płonących ciał. Ciała objęte syczącym płomieniem paliły się mocnym ogniem a w płomieniu bieliły się jakby kaski ludzkie głowy" - relacjonował jeden ze świadków.
- Pożar objazdowego kina w Wielopolu Skrzyńskim został uwieczniony na serii obrazów lokalnego artysty Romana Lipy.
- W niedzielę mija 70 lat od pożaru, w którym zginęło 58 osób, w większości dzieci.
Był 11 maja 1955 r. Przed godziną 17 ciężarówka kina objazdowego marki Lublin 51 wjechała do Wielopola Skrzyńskiego i zaparkowała pod drewnianym barakiem.
- Podczas II wojny światowej jedną szkołę zniszczyli nam Niemcy, drugą Rosjanie, więc nie było gdzie uczyć dzieci. Sprowadzono wtedy z Pustkowa barak, który stał w niemieckim obozie pracy. W Wielopolu miał służyć jako miejsce tymczasowe dla szkoły. W środku urządzono też scenę, odbywały się akademie i inne uroczystości i od czasu do czasu przyjeżdżało kino objazdowe – mówi Irena Walat, kierownik Kantorówki Ośrodka Dokumentacji i Historii Regionu Muzeum Tadeusza Kantora w Wielopolu Skrzyńskim.
Święto
Z pojazdu wysiedli mężczyźni i po otwarciu świetlicy przez kierownika, zanieśli kilka kuferków do środka. Następnie rozciągnęli kable, którymi połączyli projektor z agregatem prądotwórczym, który mieli na samochodzie.
- Nie było wtedy u nas elektryczności – wyjaśnia Walat.
Nie wiadomo czy nie wzięli ze sobą tyle przedłużacza, nie chciało im się go nosić czy zdecydował o tym jeszcze inny czynnik, ale projektor rozstawili pod drzwiami, a nie na scenie jak zwykle przy pokazach.
Na scenie rozstawili ekran, ustawili głośniki. Kazali też zabić deskami trzecie wejście. Drugie już wcześniej były zabite. Deskami zabita była też część okien, inne miały szyby, ale się nie otwierały, poza dwoma od strony Rynku.
Wszystko po to, by do środka nie weszli gapowicze. Chętnych bowiem nie brakowało.
- Ze względu na oddalenie od większych ośrodków miejskich w Wielopolu Skrzyńskim nie było wówczas łatwego dostępu do kultury - jak teatr, kino. Jak przyjechało kino objazdowe, zainteresowanie było ogromne. Każdy chciał być na tym seansie – mówi Walat.
- Moja świętej pamięci mamusia mówiła, że to było ogromne święto – przyznaje Marcin Daniec, satyryk i artysta estradowy pochodzący z Wielopola Skrzyńskiego.
O przyjeździe kina objazdowego początkowo informowano z głośników samochodu. Potem z tego zrezygnowano na rzecz włączanej muzyki, która dochodziła z miejsca, w którym je rozstawiono.
- Do teraz pamiętam, że tego dnia z głośników rozbrzmiewała piosenka "Płynie strumyk przez zielony las" – wspomina Janina Jamrog, która miała wtedy 12 lat.
Przed seansem operatorzy kina wybrali się jeszcze do miejscowej gospody na obiad suto zakrapiany alkoholem. Alkohol w komplecie pili zresztą już po drodze – piwa, ale też spirytus rozcieńczony sokiem wiśniowym.
Około godziny 19 ruszyła sprzedaż biletów. Najwięcej osób zjawiło się po nabożeństwie majowym. W sumie do środka weszło około 200 osób.
Wśród nich była 12-letnia Janina. - Chodziliśmy wtedy do kościoła na "majówkę". Tego dnia byłam z ciocią. Musiało być dosyć ciepło, bo miałam na nogach tylko wsuwane pantofle. Na miejscu okazało się, że przyjechało kino objazdowe. Oczywiście chciałam pójść na film, ale nie miałyśmy ze sobą pieniędzy. Poszłam do mamy mojej koleżanki i od niej pożyczyłam pieniądze – wspomina po 70 latach.
Jej koleżanka również wybrała się na seans.
W kinie był też tata Agnieszki Wrony. Miał 8 lat. - Pierwotnie do kina miały iść tylko jego siostry, 14-letnia Ania i 15-letnia Teresa, bo bilety miały być droższe. Okazało się, że jednak że starczy im na trzy bilety – opowiada.
W środku się podzielili – mniejsze dzieci poszły pod scenę, żeby lepiej widzieć.
Tam też początkowo siedziała 12-letnia Janka. - Ciocia usiadła bliżej projektora, a ja poszłam razem z wszystkimi moimi koleżankami z klasy pod scenę – wspomina Janina Jamrog.
Nad ich głowami wisiały jeszcze papierowe girlandy, których nie zdążono zdjąć po obchodach pierwszomajowych (niektórzy wspominają wręcz, że dekoracje wisiały od zabawy sylwestrowej).
Kiedy tłum gęstniał, uświadomiła sobie, że gdy seans się skończy będzie ciemno i – jako niziutka 12-latka – może mieć problem, by dostrzec ciocię w tłumie.
- Do domu mieliśmy do przejścia trzy kilometry, bałabym się iść sama do domu. Poprosiłam kolegę, żeby podniósł mnie do góry. Zobaczyłam ciocię, a ona ręką przywołała mnie do siebie - opowiada.
Pożegnała się ze swoimi czterema koleżankami i kolegą. Usiadła przy cioci koło drzwi wyjściowych.
Pożar
Po godzinie 20 sala wypełniona była po brzegi. Wszystkie miejsca w baraku były zajęte, widzowie przynosili własne krzesła oraz taborety i na nich siadali, część stała.
W tym tłumie był m.in. wujek Marcina Dańca. - Moja mamusia nie poszła wtedy do kina, ponieważ moja dwumiesięczna siostra była chora - wyjaśnia.
Zabrakło też stałego bywalca – Romana Lipy. Miejscowy artysta zajęty był pracami w gospodarstwie teściów.
Około godziny 20 na ekranie wyświetlono dwa odcinki Polskiej Kroniki Filmowej. Potem nawinięto pierwszą taśmę z komedią "Sprawa do załatwienia".
Salę wypełniał papierosowy dym. - Siedziałam koło pana, który odpowiadał za taśmy. Palił papierosa i je nawijał, gdy nagle taśma się zapaliła – mówi Janina Jamrog.
Ten ją odrzucił i taśma spadła na pozostałe. Operator projektora próbował gasić ogień marynarką i kurtką znajdującej obok niego kobiety. Bezskutecznie. Pożar błyskawicznie się rozprzestrzeniał. Zajął papierowe ozdoby.
Kierowca ciężarówki z agregatem bojąc się, że ogień zaraz zajmie pojazd, ruszył ciągnąc kable biegnące do projektora. W sali zgasło światło. Wybuchła panika. Ktoś chwycił ławkę i wybił nią okno. Tłum rzucił się do wyjścia, miażdżąc się wzajemnie. Pod naporem ludzi jedna ze ścian runęła. Roman Lipa ocenia, że dzięki temu nawet 100 osób mogło ocalić swoje życie.
Ogień szybko zajął trzcinę pod dachem i sam dach świeżo wysmarowany smołą. Gorąca topniejąca czarna maź spływała na tych, którzy ratowali siebie i innych.
- Mój wujek kiedy to wszystko się zapaliło, w tych ciemnościach kina, złapał dziecko na ręce i udało mu się wybiec na zewnątrz. Tam zorientował się, że to nie jego córka – opowiada Marcin Daniec.
Operatorzy kina objazdowego zamiast próbować gasić pożar w zarodku uciekli. Obawiając się linczu wsiedli do ciężarówki i odjechali na najbliższy posterunek milicji.
Płonący barak rozświetlił skąpaną w ciemności wieś. Ludzie wybiegali z domów z krzykiem ratować swoich bliskich, znajomych i sąsiadów.
- Za sceną było takie malutkie okienko, które nie było zabite dyskami. Ludzie zaczęli wypychać przez nie małe dzieci. Mój tata uciekł właśnie przez to okno. Gdy przez nie przechodził stracił przytomność i zawisł. Ktoś go wyciągnął na zewnątrz, miał poparzone nogi ale przeżył. Jego siostry, które były na drugim końcu sali spaliły się – mówi Agnieszka Wrona.
- To, że nam z ciocią udało się uciec, to był cud. Jak wyszłam na zewnątrz to już cały ten barak był w płomieniach. Przedzierałam się na czworakach między nogami ludzi, żeby mnie nie stratowali. Spadłam jeszcze ze schodów i zgubiłam tam but, więc z jednym butem wracałam do domu – opowiada Janina Jamrog.
Roman Lipa na miejsce dobiegł po koło 10 minutach. W spisanych przez niego wspomnieniach czytamy, że już nie było kogo wtedy ratować.
"Ci którzy wydostali się z płonącej sali wołają że w przebieralni skupiło się dużo osób którzy się nie wydostali. Szybko znalazły się osęki strażackie i prywatne. Dach baraku nad salą widowiskową już się zapadał. Chwyciliśmy kilku nas mocnymi osękami za górną krawędź ściany i szarpaniem oderwaliśmy od całości jeden element ściany przewracając go na ziemie. Oczom naszym ukazał się przerażający widok. Na całej długości tego pomieszczenia i na wysokość ok. 1,2 m leżał zwrócony do oderwanej ściany z oknem stos płonących ciał. Ciała objęte syczącym płomieniem paliły się mocnym ogniem a w płomieniu bieliły się jakby kaski ludzkie głowy".
Wkrótce, mimo ciągłego polewania ognia wodą, temperatura była tak wysoka, że nie sposób było zbliżyć się do ognia.
W akompaniamencie bijących kościelnych dzwonów miejscowy proboszcz prosił niebiosa o rozgrzeszenie dla tych, którzy na oczach przerażonego i zrozpaczonego tłumu płonęli żywcem.
- Tadziu, który wcześniej mnie podniósł, spalił się. Wszystkie koleżanki, śliczne dziewczyny, także. Koło nas siedziała 18-latka, którą znałam. Też się spaliła – mówi łamiącym się głosem pani Janina.
- Wujek wrócił z powrotem i już nie wrócili oboje! Mama mojego kolegi z podstawówki, wyskoczyła przez okno z jego starszym bratem. A mamę innych kolegów uratowali strażacy. Nigdy z nimi nie rozmawialiśmy o pożarze - mówi Marcin Daniec.
W pożarze zginęło 58 osób, głównie dzieci.
Zacieranie śladów
Nad ranem oczom ocalałych mieszkańców Wielopola Skrzyńskiego ukazał się porażający obraz.
- Widzieliśmy te wszystkie spalone zwłoki na zgliszczach naszej szkoły – drążącym głosem wspomina Janina Jamrog.
Ludzie często nie byli w stanie rozpoznać swoich bliskich po twarzach. Identyfikowano ich po niespalonych do końca skrawkach ubrań, dokumentach.
- Tego się po prostu nie da zapomnieć. To było coś strasznego – mówi.
Od rana do wsi nie dało się już wjechać. Nastąpiła blokada informacyjna. Każdy kto zbliżał się do Wielopola natrafiał na blokady milicji i służby bezpieczeństwa.
- Władze bardzo chciały szybko zatuszować całą sytuację – mówi Irena Walat.
Pogrzeby ofiar odbywały się już trzeciego i czwartego dnia po tragedii.
"Gorącym moim pragnieniem było ujęcie z dalszej odległości kilkusetmetrowego konduktu z rzędem białych trumien. Byłaby to niespotykana w dziejach dokumentalna pamiątka tragicznego pożaru. Było to niemożliwe do wykonania. Asysta funkcjonariuszy UB i milicji nie opuszczała mnie na krok i nie spuściła z oka" – pisał Roman Lipa.
Dramat pożaru kina odcisnął głęboki ślad w pamięci artysty. Po 40 latach namalował zapamiętane sceny. – W kolekcji Kantorówki znajdują się przejmujące obrazy Romana Lipy. Jeden z nich ilustruje żałobny korowód pogrzebowy, drugi opisywany we wspomnieniach "Płonący Stos" – mówi kierownik "Kantorówki".
Mało znany jest fakt, że motywy pożaru kina odnajdziemy w twórczości urodzonego w Wielopolu Skrzyńskim Tadeusza Kantora, np. w serii "Cholernie Spadam". Kantora nie było wtedy w Wielopolu, ale wieści o tragedii obiegły całą Polskę. Historia rodzinnej miejscowości artysty zawsze pozostawiała ślady w jego sztuce.
- Ciała, które udało się zidentyfikować zostały pochowane w mogiłach. Te groby są charakterystyczne, ponieważ pozioma belka krzyża jest pochylona nierówno. Na cmentarzu od razu można zorientować się w którym miejscu spoczywają ofiary pożaru kina – wyjaśnia Walat.
Miejsce po tragedii oczyszczono błyskawicznie. Niezidentyfikowane ciała przekazano do kostnicy. Pogorzelisko uprzątnięto. Wywieziono je na plac targowy.
- Tam była droga z dziurami. Ludzie opowiadali, że znajdowano tam maleńkie fragmenty ludzkich szczątków. Podniósł się bunt społeczny, pod wpływem nacisku mieszkańców ziemię przewieziono do wspólnej mogiły szczątków niezidentyfikowanych – opowiada Walat.
Śledztwo
Gazety po raz pierwszy o tragedii napisały 18 maja, tydzień po wydarzeniach.
Trwało już wtedy śledztwo. Szybko okazało się, że przyczyn pożaru należy doszukiwać się wcześniej niż kino objazdowe dotarło do Wielopola Skrzyńskiego.
- Sprawa już zaczęła się w Rzeszowie. Tam podobno znajdowały się dwie listy filmów – z jedna z filmami na taśmie łatwopalnej i druga z filmami na taśmach niepalnych. Ten film miał być wpisany na niewłaściwą listę, był na taśmach nitroceluloidowych. Kinooperatorzy, którzy wypożyczali te taśmy podobno nie mieli tej świadomości. Choć ten fakt i tak nie usprawiedliwia ich zachowania przed i podczas seansu - wyjaśnia Walat.
Zabrali zamknięte w okrągłych metalowych puszkach taśmy i zapakowali do ciężarówki.
- Później już nastąpiła cała fala różnych zdarzeń, które przyczyniły się do tego pożaru. Ci panowie byli pod wpływem alkoholu, nie do końca przestrzegali wszystkich przepisów BHP, które ich obowiązywały przy wyświetlaniu takiego filmu. A przede wszystkim podczas projekcji palili papierosy – wymienia Walat.
Jak pisał we wspomnieniach Roman Lipa, operatorom kina objazdowego bano się zwrócić uwagę, bo w efekcie mogliby poczuć się urażeni, rzadziej tu przyjeżdżać, z mniej atrakcyjnymi filmami, albo – co gorsze – w ogóle zacząć omijać Wielopole Skrzyńskie szerokim łukiem.
- Dotarłem do sprawozdań zarządu kin w Rzeszowie, które dowodzą tego, że skala zaniedbań jakich dopuszczali się w tamtych latach pracownicy kin objazdowych była ogromna. Nadużywali alkoholu, palono na sali. Nawet "Nowiny Rzeszowskie" pisały o pijących kinooperatorach – mówi Piotr Lis, badacz historii kinowych, researcher, autor profilu "Wyszukane wyszperane" na Facebooku.
Na domiar złego tamtego dnia kompletnie zignorowano instrukcje przeciwpożarowe. Do świetlicy wpuszczono około 200 osób, podczas gdy jej maksymalna pojemność wynosiła 90. Przez ustawienie odwrotnie projektora zatarasowano przejście. Obsługa kina powinna m.in. przenieść z ciężarówki do świetlicy koc gaśniczy i gaśnicę. W pojeździe powinny pozostać też wszystkie taśmy poza tą aktualnie wyświetlaną.
- Procedura była taka, że kinooperatorzy powinni zmieniając taśmę, spakować ją do pudełka, wynieść do samochodu i przynieść nową. To wiązało się oczywiście z dłuższymi przerwami. Oni tego nie zrobili, co więcej podobno posklejali taśmy, by rzadziej je zmieniać, więc nie mieściły się już w metalowych pojemnikach. Ułożyli je luzem obok projektora. Kiedy kinooperator zmieniał taśmę, ta zajęła się od papierosa i zapłonęła mu w rękach. Automatycznie ją odrzucił w stos leżących taśm. Tak doszło do pożaru – wyjaśnia Walat.
Nowy rozdział
Wnioski po pożarze szybko wyciągnięto.
- Ten wypadek zmienił historię kina w Polsce. To był jeden z najtragiczniejszych pożarów kina w ogóle na świecie – mówi Walat.
- W wielu quizach filmowych można natrafić na pytanie, od kiedy wycofano taśmy łatwopalne na całym świecie? Stało się to właśnie po tym pożarze z 11 maja 1955 roku – zwraca uwagę Marcin Daniec, dodając, że ta, z której wyświetlano "Sprawę do załatwienia" w Wielopolu Skrzyńskim, bez metafor, "przypominała lont".
- Pożar w Wielopolu Skrzyńskim był taką cezurą między dwoma etapami rozwoju kina objazdowego w Polsce. Po nim wprowadzono wiele zmian, przede wszystkim zakaz wyświetlania filmów na podłożu łatwopalnym. Poza tym przeprowadzono kwalifikację obiektów kinowych pod kątem bezpieczeństwa przeciwpożarowego, wprowadzono obowiązek systematycznego szkolenia personelu kinowego w zakresie znajomości przepisów przeciwpożarowych, nakazano zbadanie kwalifikacji wszystkich kinooperatorów oraz wprowadzono nowe zezwolenia na wyświetlanie filmów – mówi Piotr Lis.
Choć gazety o tragedii informowały z dużym opóźnieniem, nie można powiedzieć, że była to katastrofa przemilczana, jak często bywało w tamtych latach. Informowano o niej na całym świecie, nawet w Australii.
- Pisała o niej szczególnie prasa branżowa, czyli kinooperatorska, strażacka – mówi Lis.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Po pożarze zorganizowano odprawę naczelników wszystkich OSP z województwa, na której omawiano tą tragedię. Nie było na niej naczelnika miejscowego OSP Marian Małeckiego, którego żona znalazła się wśród ofiar. Zastępował go Roman Lipa. Tam padło, że kilogram taśmy nitrocelulozowej podczas spalania wydziela setki metrów sześciennych trującego gazu. W baraku spłonęło 18 kg. "Stężenie trującego gazu było tak silne że po kilku minutach znajdujące się w sali osoby zostały zatrute do nieprzytomności. I tak dużo się wyratowało bo około 70 procent znajdujących się w sali osób" – pisał Lipa.
Konsekwencje
Operatorów kina objazdowego postawiono przed sądem – To był pokazowy proces, przeniesiono go z Rzeszowa do Warszawy – mówi Piotr Lis.
Główni oskarżeni - kierownik i kinooperator - zostali skazani na 15 lat więzienia. Jeden z nich po wyjściu z więzienia popełnił samobójstwo.
Kierowca ciężarówki, na którym ciążył obowiązek przynoszenia taśm oraz sprzętu gaśniczego – został skazany na 5 lat pozbawienia wolności.
Identyczny wyrok usłyszał bileter, którego obarczono winą za zabicie drzwi i okien.
Skazani zostali także:
- dyrektor Centralnego Urzędu Kinomatografii w Warszawie – na rok więzienia w zawieszeniu za brak należytego przeszkolenia i uświadomienia pracowników kin.
- komendant straży pożarnej w Rzeszowie – na rok więzienia w zawieszeniu za brak nadzoru i kontroli.
***
Kilka lat po tej tragedii zbudowano we wsi dom kultury, w którym uruchomiono… kino "Wielopolanka".
Wielu mieszkańców Wielopola Skrzyńskiego omijało je szerokim łukiem.
– Ciocia tamtego dnia była pierwszy raz i ostatni raz w kinie. Ja też nigdy w Wielopolu do kina nie poszłam. Chodziły tam głównie młodsze pokolenia, które nie widziały tej tragedii – mówi Janina Jamrog.
Czyli takie osoby jak Marcin Daniec. - Jak na warunki małego Wielopola Skrzyńskiego, dom kultury był super. Mieściła się w nim biblioteka, sale do zajęć i prób, zawodowa scena z garderobami i kino. W niedzielę chodziło się na mszę dla dzieci o godzinie 11:00, a potem na poranek do kina. Dostawało się 2 złote na ofiarę i 2 złote na bilet na "Bolka i Lolka" czy "Zaczarowany ołówek". Pamiętam też jak wyświetlano na nowym, panoramicznym ekranie "Pana Wołodyjowskiego". Byłem na uroczystym otwarciu, wrażenie robiły ogromne projektory. Ojciec Roberta był kinooperatorem, więc bardzo dużo filmów oglądaliśmy przez szkiełko w kabinie projekcyjnej. Było mało wygodnie, ale za darmo – wspomina Marcin Daniec, który urodził się dwa lata po tym pożarze.
W 2020 roku za sprawą Wielopolskiego Stowarzyszenia Kobiet Pasjonatki Tradycji ukazała się książka "Pożar kina w Wielopolu Skrzyńskim 11 maja 1955. Wspomnienia wielopolan". Jej pomysłodawczynią jest Agnieszka Wrona.
70 lat później
W miejscu, w którym doszło do tego pożaru dzisiaj stoi pomnik upamiętniający ofiary tragedii. Władze zgodziły się na jego ustawienie dopiero w latach 80.
W niedzielę to właśnie w tym miejscu odbędą się uroczystości przypominające o tej tragedii.
Źródło: TVN24+
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum Kantorówki