Nikt, nawet władze środowiskowe, nie potrafi powiedzieć, gdzie i ile dokładnie jest w Polsce składowisk niebezpiecznych odpadów. Dziennikarze TVN24 i TVN od lat opisują tę tykającą bombę. Na porzuconych odpadach setki milionów zarabiają mafie śmieciowe. W tym samym czasie samorządom brakuje pieniędzy, żeby pozbywać się trującego kłopotu. Dziś publikujemy efekty pracy zespołu dziennikarzy z redakcji lokalnych i ogólnopolskich, którzy ustalili lokalizację niemal 200 nielegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych.
Autorzy: Marcelina Burzec ("Czarno na białym" TVN24), Ewa Dunal (freelancerka), Anastasiia Morozova, Grzegorz Broniatowski, Konrad Szczygieł (frontstory.pl), Patryk Osadnik (Ślązag). Poniższy artykuł jest skróconą wersją tekstu, który powstał w ramach programu Fundacji Reporterów - Hub Dziennikarstwa Śledczego, dostępnego w całości na fronstory.pl.
Na ponad pół roku toksyczne śmieci stały się naszą zawodową pasją: zbadaliśmy skalę problemu niebezpiecznych odpadów w Polsce. Na własną rękę, bo władze albo nie są nim zainteresowane, albo ukrywają dane na ten temat. Porzucone w terenie w beczkach, torbach i tak zwanych mauzerach (1000-litrowych pojemnikach), często otaczają je trujące wyziewy. Są niebezpieczne dla ludzi i środowiska.
Miejsce nieznane
Wiedza o tym, gdzie w Polsce znajdują się wysypiska niebezpiecznych śmieci, jest rozproszona. Google nie pomogą - w zasobach polskiej sieci nie ma listy takich składowisk. Ani Główny Inspektorat Ochrony Środowiska, ani Ministerstwo Środowiska nie udostępniają publicznie takich danych. Nie udostępniają, ale może przynajmniej wiedzą, ile jest składowisk i w jakich miejscach?
Główny Inspektorat Ochrony Środowiska (GIOŚ) odpisuje nam, że w 2022 r. ujawnił 463 lokalizacje: 142 miejsca, w których wykryto wyłącznie odpady niebezpieczne oraz 341 z odpadami niebezpiecznymi i innymi frakcjami (tak fachowo nazywają się grupy odpadów).
Do maila urzędnicy dołączają mapę Polski niewiele większą od znaczka pocztowego, upstrzoną kolorowymi kropkami. Nie ma szans, żeby odcyfrować dokładne miejsca składowania odpadów. Gdy dopytujemy o adresy "ujawnionych lokalizacji", słyszymy, że to tajemnica. Dokładnie: "wiedza operacyjna", jak ujmie to Maciej Karczyński, rzecznik prasowy GIOŚ, po kilku miesiącach wymiany blisko 30 maili.
Postanawiamy je odnaleźć na własną rękę. Pytamy o miejsca składowania niebezpiecznych odpadów we wszystkich 2411 urzędach gmin i miast w Polsce (gdy znajdują się na gruntach państwowych lub nieruchomościach prywatnych odpowiada za nie wójt, burmistrz lub prezydent miasta). Po wielu tygodniach czekania dostajemy 708 odpowiedzi, z czego 47 pozytywnych i ze wskazaną lokalizacją składowiska.
Ale na podstawie mapki z GIOŚ i doniesień medialnych z regionów ustalamy dokładną lokalizację 197 miejsc z odpadami niebezpiecznymi.
Większość z ustalonych przez nas miejsc nielegalnego składowania lub porzucenia odpadów niebezpiecznych ma już co najmniej kilka lat. Część z nich pojawia się nawet w raporcie GIOŚ z 2019 r., do którego dotarliśmy. Tam mowa o 79 lokalizacjach porzucenia odpadów niebezpiecznych i 68 - niebezpiecznych i innych frakcji. Pytanie zatem, ile z 463 lokalizacji wskazanych przez GIOŚ z 2022 r. to faktycznie miejsca wykryte w tym roku. Tego nadal nie wiemy. A według informacji z Ministerstwa Klimatu i Środowiska to GIOŚ jest instytucją odpowiedzialną za zebranie danych, ale za inwentaryzację już nie.
Poniższa mapa została przygotowana w ramach Hubu Dziennikarstwa Śledczego Fundacji Reporterów, na bazie danych pozyskanych w trakcie prac nad projektem. Kliknij w kropkę, aby zobaczyć więcej szczegółów
NIK wie, że nikt nie wie
Kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli w 2022 r. próbowali dowiedzieć się, ile jest w Polsce składowisk niebezpiecznych odpadów. Nawet im się to nie udało
W maju 2023 r. NIK publikuje raport, kontrolerzy podsumowują ustalenia: "Z uwagi na brak obowiązku zgłaszania (np. przez gminy) tego rodzaju przypadków (składowisk niebezpiecznych odpadów - red.) ani Inspekcja Ochrony Środowiska, ani też Ministerstwo Klimatu i Środowiska nie dysponują rzetelną wiedzą w tym zakresie".
Okazuje się, że najważniejsza instytucja, która odpowiada za walkę z nielegalnymi śmieciami - GIOŚ - w sprawie niebezpiecznych odpadów ma jedynie dane szacunkowe. "W 2019 r. było to 76 przypadków [ujawnionych miejsc nielegalnego deponowania odpadów niebezpiecznych - przyp. tvn24.pl], w 2020 r. – 132, w 2021 r. – 125, a do początku września 2022 r. – 100" – cytuje NIK. Urzędnicy GIOŚ tłumaczą, że dane są niepełne, bo… urząd nie ma obowiązku prowadzenia oficjalnej inwentaryzacji. Podobnego argumentu GIOŚ użyje w korespondencji z nami.
W dyrektywie UE w sprawie odpadów niebezpiecznych pojawia się zobowiązanie, by państwa członkowskie do 2020 r. utworzyły elektroniczne rejestry odpadów niebezpiecznych wytwarzanych i przetwarzanych na ich terytorium. Jak pisze NIK, GIOŚ rejestr prowadzi, ale wewnętrzny i znowu — w sposób niepełny — bo nie zawiera miejsc porzucenia odpadów.
Niemierzalne sukcesy "policji środowiskowej"
Rzecznik GIOŚ Maciej Karczyński jest entuzjastą DZPŚ. Pod tym skrótem kryje się Departament Zwalczania Przestępczości Środowiskowej GIOŚ powołany do życia ponad trzy lata temu. To polityczne dziecko Jacka Ozdoby, rzuconego przez Solidarną Polskę na odcinek środowiska (Ozdobie jako wiceministrowi klimatu i środowiska do niedawna podlegał GIOŚ). Pomysł jest prosty: powołać rodzaj uzbrojonej "policji środowiskowej", której inspektorzy mogą śledzić, podsłuchiwać i strzelać, za to nie muszą już informować z wyprzedzeniem o kontroli ani pokazywać legitymacji. Nową służbę wyposażono w kosztowne drony, noktowizory i wozy terenowe za łączną kwotę 3,2 mln zł brutto. Ciekawe: wydziały do zwalczania przestępczości środowiskowej stały się przystanią dla emerytowanych policjantów. – Są ludzie z wydziałów kryminalnych, z dochodzeniówki, ale też ludzie z innych służb – uściśla Bogusław Michałowski, naczelnik Wydziału Interwencyjno-Operacyjnego z Departamentu Zwalczania Przestępczości Środowiskowej, sam emerytowany policjant.
Nowoczesny sprzęt i tłum byłych funkcjonariuszy służb robią wrażenie. A skuteczność? Co z wykrywaniem nielegalnych składowisk? Ile spraw "policji środowiskowej" zakończyło się aktami oskarżenia dla przestępców? Karczyński nie wątpi: już niedługo sukces będzie gonił sukces, tylko trzeba poczekać. – To nie jest tak mierzalne od razu. To jest tak jak z przepisami ruchu drogowego, które zostały zaostrzone i widać gołym okiem, że już jest jakaś zmiana w zachowaniu kierowców. Ale zmiany w statystykach od razu nie widać.
Dla przypomnienia: DZPŚ istnieje od 2020 r. To oznacza, że GIOŚ stworzył policję środowiskową, która od trzech lat nie może się pochwalić sukcesami.
Potwierdza to raport NIK: "Podejmowane w ostatnich latach przez państwo działania w celu ograniczenie procederu nielegalnego deponowania odpadów niebezpiecznych […] nie przyniosło dotąd efektów w postaci znaczącego zmniejszenia tego zjawiska" (pisownia oryginalna - red.).
Tysiące ton na legalu
Legalnie, dzięki pozwoleniom wydanym przez GIOŚ między lutym a sierpniem 2023 r., do Polski miały wjechać transporty z 92 tys. tonami odpadów, w tym odpadów niebezpiecznych. Dokumenty ujawniły "Fakty" TVN.
To m.in. odpady z oczyszczania gazów, materiałów ogniotrwałych, zawierające węgiel, okładziny i szlamy, często zawierające substancje niebezpieczne. Przyjeżdżają do nas z Niemiec, Włoch, Słowenii, Szwecji i Austrii - i w większości przypadków zostają z nami już na zawsze. Jacek Ozdoba, wiceminister klimatu i środowiska z czasów PiS, tłumaczył "Faktom", że nie możemy całkowicie zakazać importu odpadów ze względu na członkostwo w Unii Europejskiej i zapotrzebowanie recyklerów w kraju.
Tymczasem ze statystyk, które GIOŚ w październiku ubiegłego roku udostępnił Stowarzyszeniu Demagog, wynika, że w ciągu ostatniej dekady do kraju legalnie przywieziono 1,67 mln ton odpadów niebezpiecznych. Najwięcej w 2017 r. - aż 224 tys. ton. Wśród nich znajdują się odpady o właściwościach wybuchowych, łatwopalnych, drażniących, toksycznych, zakaźnych. Są też odpady o ostrej toksyczności (powodujące niekorzystne skutki po 24 godzinach od kontaktu ze skórą lub w układzie pokarmowym czy przy wdychaniu oparów).
Wszystko to, na co GIOŚ nie wyda pozwolenia, powinno być zatrzymane. Albo już na granicy przez celników, albo na drogach przez pracowników Inspekcji Transportu Drogowego (ITD).
Ewa Markowicz, rzeczniczka celników z Zielonej Góry, tłumaczy, że od prawie dwóch lat każdy transport odpadów musi trafić do systemu SENT - to system stworzony nie do kontrolowania śmieci, tylko kontroli obrotu rozmaitymi towarami. Nie dodaje, że mowa o legalnych transportach - nielegalnych nikt do żadnego systemu nie zgłasza.
Markowicz tłumaczy, że jednym z prostych sposobów wyłapania lewych transportów jest sprawdzanie, czy ciężarówka ze śmieciami jest oznaczona literą "A" (powinna być, oznacza transgraniczny transport odpadów). Funkcjonariusze zatrzymują pojazd i mogą sprawdzić jego dokumenty i ładunek. Gdy podejrzewają, że ktoś przewozi nielegalnie odpady, proszą WIOŚ (regionalny GIOŚ) o opinię.
Przez dekadę, od 2013 r. do 2023 r., w Świecku zatrzymano jedynie 36 nielegalnych transportów odpadów niebezpiecznych.
Krokodylek tropi do piętnastej
Jednymi z ważnych ogniw łańcucha kontroli, która powinna wyłapywać nielegalne transporty odpadów niebezpiecznych, są te, którymi zajmuje się Inspektorat Transportu Drogowego (kierowcy o inspektorach w zielonych mundurach mówią "krokodylki").
Ale inspektorzy ITD nie są "środowiskową policją", to umundurowani urzędnicy, choć wyposażeni w drony, broń palną i paralizatory. Pracują w systemie zmianowym po osiem godzin dziennie. Ci, z którymi spędzamy dzień na kontroli na autostradzie A2 koło Tarnawy w Lubuskiem, pracę zaczynają o 7 rano w Gorzowie. Na autostradzie są godzinę później. Pracę kończą o 14, żeby na fajrant wrócić do domu. Realnie na miejscu, na drodze, spędzają zaledwie sześć godzin. Zdarza się i mniej, zależy od warunków na drodze. Inspektorzy ITD w nocy i w święta pracują tylko w szczególnych przypadkach, nie czuwają 24 godziny na dobę.
Kontrola ITD na bramkach w Tarnawie jest drugą na A2, wcześniej stoją celnicy. Celnicy mogą robić tzw. lejki, czyli zatrzymać więcej pojazdów na szybszą kontrolę. Sprawdzają tylko ładunki i wychwytują znacznie więcej transportów z odpadami. Urzędnicy ITD kontrolują też czas pracy kierowcy, dokumenty, sprawność pojazdu.
Z Krajowej Administracji Skarbowej dostajemy dane z całej Polski. Dotyczą zatrzymań odpadów, które wjeżdżają i wyjeżdżają z kraju. Wśród nich są: nielegalny transport odpadów, zatrzymania ze względu na niepełną dokumentację czy przewożenie zdezelowanych pojazdów.
* 2017 r. - 74 zatrzymania transportów odpadów, w tym 52 zatrzymania odpadów niebezpiecznych,
* 2018 r. - 212 zatrzymań transportów odpadów, w tym 140 zatrzymań odpadów niebezpiecznych,
* 2019 r. - 299 zatrzymań, w tym 156 zatrzymań odpadów niebezpiecznych,
* 2020 r. - 239 zatrzymań, w tym 130 zatrzymań odpadów niebezpiecznych,
* 2021 r. - 318 zatrzymań, w tym 152 zatrzymania odpadów niebezpiecznych,
* 2022 r. - 491 zatrzymań, w tym 135 zatrzymań odpadów niebezpiecznych.
Inspektorzy ITD nieoficjalnie przyznają, że rzadko trafiają na odpady niebezpieczne.
Zatrzymani kierowcy narzekają, że niektóre kontrole ITD trwają kwadrans, a niektóre godzinę. Transport z tabliczką "A" ma kontrolę jak w banku. Zarówno na celników, jak i na ITD działa ona jak czerwona płachta na byka. Rozwiązanie wydaje się proste. - Gdybym chciał przewozić odpady nielegalnie, to po prostu zdjąłbym tabliczkę - wzrusza ramionami jeden z kierowców.
Podczas naszej wizyty ITD kontroluje sześć pojazdów przewożących odpady. Wszystkie są legalne i - jak każą przepisy - zarejestrowane w systemie SENT.
Napadał i zostawiał śmieci
45-letni Grzegorz L., ps. Młody, gangster ze Śląska i specjalista od spektakularnych napadów, w 2019 r. zostaje świadkiem koronnym w procesach śląskiej mafii. Korpulentny, z czujnym i przenikliwym wzrokiem, publicznie występuje dziś w kominiarce. Dziennikarzowi "Gazety Wyborczej" opowiedział, jak kręci się biznes na nielegalnych odpadach: "Po wyjściu na wolność zwąchałem się z mafią śmieciową. Na słupy wynajmowaliśmy magazyny, do których zwoziło się góry odpadów, a po zapełnieniu przestawało płacić czynsz" - opowiada śląski gangster.
Śląsk to ważne miejsce na naszej mapie odpadów niebezpiecznych. Odnaleźliśmy i przeczytaliśmy akta spraw zorganizowanych grup przestępczych ze Śląska, które w portfolio miały właśnie odpady. Mechanizm niemal w każdej z tych spraw był podobny. I pokrywa się z opowieścią "Młodego".
Grupa osób wynajmowała "na słupa" halę, magazyn lub działkę. Właściciel dostawał czynsz i nie interesował się, co ląduje na jego terenie. Część gangu organizowała źródło odpadów - w większości pochodziły z firm, które na papierze zajmowały się utylizacją odpadów niebezpiecznych.
Nad wszystkim panował szef, który miał wiedzę, skąd jadą odpady, kto organizuje miejsca ich porzucenia, kto je przewozi i kto zajmuje się rozładunkiem. "Wysokie zyski, możliwe do osiągnięcia na skutek sprzecznego z prawem i zdrowym rozsądkiem rozdysponowania odpadów niebezpiecznych, stworzyły nowy rodzaj przestępczości" - pisze prokurator w uzasadnieniu aktu oskarżenia dla grupy Marka P. To jedna z dwóch grup trzęsących śmieciowym nielegalnym biznesem na Śląsku. Razem z Markiem P. na ławę oskarżonych w styczniu 2021 r. trafia 30 osób odpowiedzialnych za kilkanaście nielegalnych składowisk.
Z policyjnych statystyk płynie prosty wniosek: z biegiem lat przestępstw z nielegalnymi odpadami jest coraz więcej. W 2013 r. policja wykrywa ich 75, w rekordowym 2020 r. - 287.
Ile spraw dotyczących nielegalnego składowania niebezpiecznych odpadów jest prowadzonych w polskich prokuraturach? Tego nie wiemy. Nie ma jednego, specjalnego przepisu w Kodeksie karnym, z którego ścigani są przestępcy odpowiedzialni za niebezpieczne składowiska. Gdy zapytaliśmy prokuratury o postępowania prowadzone w związku z niebezpiecznymi odpadami, dostaliśmy zestawienia spraw z art. 183 KK - dotyczących nieodpowiedniego postępowania z odpadami. Do tego worka trafiają zarówno drobne przestępstwa, np. "usuwanie odpadów płynnych poprzez wprowadzanie ich do kolektora ściekowego", jak i te większego kalibru, które popełniają mafie śmieciowe.
Milczenie prokuratora
Za rządów PiS w 2018 r. w katowickiej prokuraturze (pod rządami Zbigniewa Ziobry pełni funkcję prokuratury do zadań specjalnych) powstaje zespół do walki z mafią śmieciową. Na jego czele staje doświadczony prokurator - Konrad Rogowski. Na przestrzeni kilku lat sadza na ławie oskarżonych kilkadziesiąt osób zaangażowanych w handel niebezpiecznymi odpadami.
- Biznes na lewych odpadach kręcił się przez lata, bo nikt nie powiązał ze sobą pojedynczych składowisk - mówi nasze źródło w katowickiej prokuraturze. - Kiedy powstał zespół, do tej pory osobne przypadki połączyły się w jedną całość. Okazało się, że mamy do czynienia z bardzo dobrze zorganizowanym procederem. Że to jest mafia.
Ale w październiku 2021 r. kierownictwo prokuratury regionalnej w Katowicach nagle odsuwa Rogowskiego od kierowania zespołem. W tym samym czasie prokurator zaczyna otrzymywać pogróżki. Katowicka "Wyborcza" napisze w czerwcu 2023 r. o zeznaniach członka mafii śmieciowej. Według niego pseudokibice Ruchu Chorzów dostali zlecenie na prokuratora. "[...]Ustalili, iż prokurator na co dzień dojeżdża do pracy w Katowicach pociągiem. I zdecydowali, że trzeba znaleźć kogoś, kto go z niego wyrzuci w trakcie jazdy" - cytuje swoje źródło "Wyborcza". Śledztwo w sprawie gróźb wobec Rogowskiego prowadziła krakowska prokuratura, ale je umorzyła. Dziś Rogowski zasiada w Radzie Naukowej GIOŚ, do której trafił w listopadzie 2023 r.
Prosimy Prokuratura Regionalnego w Katowicach o zgodę na rozmowę z Konradem Rogowskim. Odmawia. Czemu odsunął Rogowskiego od kierowania zespołem? Ile spraw zespół prokuratorów zamknął aktem oskarżenia od momentu, gdy przestał kierować nim Rogowski?
Agnieszka Wichary, rzeczniczka prasowa Prokuratury Regionalnej w Katowicach, w odpowiedzi mailowej nie odniosła się do pytania o powody odsunięcia Rogowskiego od kierowania zespołem. "W obu okresach (przed październikiem 2021 r. i po - red.) których dotyczy zapytanie, aktem oskarżenia zakończono po 3 postępowania" - pisze prokurator.
Kontaktujemy się z Konradem Rogowskim z prośbą o komentarz: - Od pana dowiaduję się, że nie mam zgody od Prokuratora Regionalnego w Katowicach na wypowiedź. Ustawa o prokuraturze tak już jest skonstruowana, że knebluje prokuratorów, nawet jeżeli mieliby nie mówić o sprawach objętych tajemnicą śledztwa, lecz o działaniach lub zaniechaniach w zakresie organizacji pracy instytucji publicznej, jaką jest prokuratura. Komentarz nie do mnie należy, lecz do odbiorców, tym bardziej że na temat odpadów niebezpiecznych i ścigania tych przestępstw chcę i mogę dużo powiedzieć, a nie z własnej winy zmuszony jestem milczeć - odpowiada prokurator Rogowski.
Błotko w wannie i firanki
56-letni Andrzej N. na śmieciach zjadł zęby. To były prokurent i dyrektor w małopolskiej firmie utylizującej odpady (dziś jest w likwidacji). Andrzej N. to dziś jeden z głównych oskarżonych w procesach mafii śmieciowych - sprawy z jego udziałem toczą się przed sądami w Krakowie i Częstochowie. To właśnie z jego firmy do kilkudziesięciu miejsc w Małopolsce i na Śląsku jeździły transporty z niebezpiecznymi odpadami.
Podczas jednego z przesłuchań N. tłumaczy prokuratorom, na czym polega śmieciowy biznes: "W latach 90. doszło do zmiany prawa o odpadach, znoszącej obowiązek kontroli, co się dalej dzieje z przekazanym odpadem. Praktyka powstała taka, że odpady mogły krążyć między firmami" - zeznaje N. Praktyka polegała też na tym, że zgodnie z prawem odpad, który u kogoś leżał 2 lata i 10 miesięcy, trafiał do firmy X, a po kolejnych 2 latach i 10 miesiącach firma X mogła go przekazać dalej. "W ten sposób odpady mogły krążyć przez wiele lat" - wyjaśnia Andrzej N. Według niego "w momencie przekazania odpadów, przekazujący odpady przekazuje odpowiedzialność za odpady na następnego posiadacza" (wypowiedzi zacytowanie na podstawie akt - red.).
"Wysokie koszty utylizacji odpadów oraz praktycznie nieograniczone ich źródło dostaw wykorzystały do generowania swoich zysków zorganizowane grupy przestępcze oferujące na rynku za kwotę 180-250 złoty od tony odpadu, przejmowanie-odkupywanie odpadów do tzw. ‘zagospodarowania’" (pisownia oryginalna - red.) - czytamy w uzasadnieniu aktu oskarżenia w jednym z procesów mafii śmieciowych.
Ile można zarobić na tym biznesie? Prokuratura Okręgowa w Krakowie policzyła, że na przestrzeni kilku lat firma Andrzeja N. za odbieranie niebezpiecznych odpadów zainkasowała ponad 23 mln zł: "Ustalono, że tylko około 1 proc. odpadów niebezpiecznych (około 800 ton), o wartości brutto ponad 164 tysięcy złotych, został odebrany przez uprawnione do tego podmioty. [...] Pozostałe 55 tysięcy 280 ton odpadów (co stanowi około 2 tysięcy 300 naczep samochodowych 24 tonowych) trafiały w formie płynnej bądź zmieszanej na nielegalne składowiska lub zalegały w magazynie" (pisownia oryginalna - red.).
"W tej głównej hali magazynowej były beczki i mauzery, a na samym końcu hali była taka maszynka, która mieliła różnego rodzaju odpady […]. To było lekkie i na to była wylewana ciemna substancja z beczek i do tego była dorzucana ziemia. Wyglądało to jak taka maź, mówił na to ‘błotko’" - wspomina w zeznaniach wizytę w zakładzie Andrzeja N. inny z oskarżonych o kierowanie śmieciowym gangiem, Marek P. "N[...] powiedział, że to jest w ogóle nie niebezpieczne [...]. Jak wróciliśmy do hali z powrotem to powiedział, że to w mauzerach, w jednej części hali jest niebezpieczne i to wywozi w cysternach […]".
Odpady z legalnych firm do opuszczonych magazynów woziły "firanki", czyli ciężarówki z plandeką, pod którą można schować beczki i mauzery z toksycznymi odpadami. Z kolei "wanny" - ciężarówki z wywrotką - woziły "błotko". Żeby obrotowi odpadami nadać pozorów legalności, firmy należące do przestępców wystawiały faktury na fikcyjne "usługi transportowe".
"N. zaproponował 160 zł + podatek VAT od tony. Powiedział, że mamy go fakturować jako usługa transportowa, bo przecież nie mamy uprawnień do obrotu odpadami" - wyjaśniał Marek P.
Tylko w sprawie działającej przez rok (2017-2018) grupy Marka P. prokurator znalazł 90 faktur na co najmniej 1 mln zł za "usługi transportowe". W rzeczywistości były transportami 5717,05 tony odpadów niebezpiecznych.
Sprawa dla prezydenta
We wrześniu tego roku do prokuratury w Katowicach niespodziewanie zgłasza się poszukiwany od kilku lat Jacek B. To szef kolejnej lokalnej mafii śmieciowej, według prokuratury odpowiada za kilkanaście nielegalnych składowisk.
W listopadzie sąd w Częstochowie wzywa go na przesłuchanie w procesie byłych wspólników. Do sądu Jacek B. przyjeżdża w obstawie policyjnej z aresztu - skuty łańcuchem i kajdankami, jak niebezpieczny gangster. Przed salą spotyka Marka M. To pośrednik w organizacji nielegalnych składowisk (odpowiada z wolnej stopy). Jacek B. wita go z uśmiechem: "Siema, panie grypsujący!".
Jacek B. przekomarza się z sędzią, w końcu rzuca: "Nie będę odpowiadał na pytania".
Rozprawa kończy się błyskawicznie, policja wyprowadza go z sali.
To grupa Jacka B. (której proces nadal trwa), jak wynika z sądowych akt oraz reportażu TVN24 "Wody czerwone", odpowiadała za przyjmowanie i składowanie odpadów wytwarzanych w niesławnym Nitro-Chemie - państwowej spółce produkującej amunicję. Wody czerwone to toksyczny produkt uboczny produkcji materiałów wybuchowych. O sprawie odpadów z Nitro-Chemu mówi w lecie 2023 r. cała Polska.
Kierowców i miejsca zrzutu towaru organizuje Marek M. W prokuraturze szczegółowo opowiada, w jaki sposób funkcjonowała grupa Jacka B. Potwierdza, że odpady, które jego ludzie wozili m.in. do Częstochowy, pochodziły z firm związanych z B.
Przestępcy wpadają, bo w 2018 r. właściciel magazynu w Częstochowie donosi służbom, że na miejscu znalazł dziwne pojemniki, a telefony najemców zamilkły. W środku znajduje się grubo ponad 900 ton niebezpiecznych odpadów, które zmieściłyby się na 38 tirach.
Jeden z mauzerów w magazynie się rozszczelnia. Prokuratura Rejonowa Częstochowa-Północ pisze do prezydenta miasta, że teraz składowisko może być groźne dla mieszkańców. To sytuacja kryzysowa - a w takich przypadkach "organem właściwym" do zajęcia się sprawą jest wójt, burmistrz lub prezydent.
Mafia przywozi, płaci samorząd
Po ponad dwóch latach od odkrycia magazynu urząd prezydenta ustala, kto jest odpowiedzialny za podrzucenie śmieci. Teraz może kazać mu je zutylizować. W teorii.
Praktyka jest inna. Marek M., Dariusz H. i inni - oskarżeni o udział w mafii śmieciowej - do 31 grudnia 2021 r. mają usunąć składowisko, ale jeden z nich odwołuje się do sądu administracyjnego. WSA w Gliwicach uznaje, że "organy […] nie ustaliły w sposób niewątpliwy posiadacza odpadów" i unieważnia decyzję magistratu. Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Częstochowie musi jeszcze zwrócić prawie 700 zł kosztów postępowania jednemu z mężczyzn zobowiązanych do usunięcia składowiska.
Włodzimierz Tutaj, rzecznik magistratu: - Zmuszono nas do zajęcia się usunięciem odpadów, choć nie jest winą mieszkańców czy samorządu, że znalazły się na terenie naszego miasta. Leżą na prywatnych działkach, a trafiły na nie w wyniku niedowładu służb, które są odpowiedzialne za kontrolę gospodarki odpadami niebezpiecznymi. Ten proceder trwa od długiego czasu i służby państwowe nie są w stanie skutecznie temu przeciwdziałać.
Urząd na utylizację odpadów po mafii zaplanował wydać maksymalnie 55,5 mln zł. Udało się to zrobić taniej. Do przetargu stanęło pięć firm, a wygrała ta, która złożyła najniższą ofertę - 35,6 mln zł. Nieco ponad połowę tej kwoty dołożą Narodowy oraz Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Odpady - zgodnie z umową - mają zostać usunięte do 2026 r.
Widmo odpadów krąży po Śląsku
Ta sama grupa, która porzuciła odpady w Częstochowie, odpowiada za składowisko w Mysłowicach. Ale tu prezydent miasta w 2018 r. oficjalnie zgodził się na składowanie odpadów. Dlaczego? Bo Marek M. podrobił wniosek o zezwolenie na zbieranie odpadów. Skutek: do Mysłowic trafiło 1377 ton odpadów w nieszczelnych i częściowo zniszczonych mauzerach oraz beczkach. Już po roku od wydania decyzji doszło do wycieku chemikaliów.
Gdy wybory samorządowe w Mysłowicach wygrywa Dariusz Wójtowicz, cofa - bez odszkodowania - zgody na składowanie odpadów niebezpiecznych Marka M. Mężczyzna ma usunąć odpady i skutki wycieków.
Pierwszy termin to styczeń 2019 r. - ale w magazynie nic się nie dzieje. Magistrat do zajęcia się odpadami wyznacza firmę znajomego Marka M., do której należy teren. Magistrat wyznacza jej kolejne terminy - bez efektu. Utylizację śmietniska ostatecznie musi wziąć na siebie.
Miasto ogłasza przetarg, zgłaszają się konsorcja z Kielc oraz Krakowa. Kwota za utylizację powala: prawie 94 mln zł. Władze środowiskowe dosypią samorządowi na tę operację prawie 80 mln zł (w tym 20 mln zł pożyczki).
Od kwietnia do października 2021 r. z Mysłowic wyjeżdżają 402 transporty z niebezpiecznymi odpadami. Dokąd trafiają? Według wykonawcy m.in. na składowiska w Gorzowie oraz pod Radomsko, a także do firm z Polski oraz Niemiec.
Pomoc? Tak, ale…
Za usunięcie niebezpiecznych odpadów trzeba słono płacić. Często więcej niż wynoszą roczne budżety gmin. Wachlarz cennika: od blisko 102 tys. zł (nielegalne składowisko w Waliszewie) do nawet 400 mln zł (nielegalne składowisko w Rogowcu). Opłata zależy od rodzaju materiału, jego ilości i stanu, w jakim znajdują się pojemniki - im bardziej skorodowane, tym trudniej je przewieźć. A im trudniej, tym drożej.
Podczas pracy nad tym tekstem wiele razy trafiamy na interpelacje poselskie, pisma do Biura Rzecznika Praw Obywatelskich z prośbami o wsparcie gmin, których nie stać na usunięcie odpadów z prywatnych działek. Ministerstwo Środowiska jest nieugięte: pożyczka lub dotacja - tak, ale wcześniej teren musi przejść w ręce gminy.
Podobnie Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej - daje pożyczki na likwidowanie odpadów niebezpiecznych pod warunkiem, że gmina jest właścicielem gruntu. Do tej pory udzielił trzech pożyczek i kilkunastu dotacji.
To kiedyś wybuchnie
Bomba z opóźnionym zapłonem - tak o składowiskach odpadów toksycznych mówi dr inż. Ewa Siedlecka, adiunkt Politechniki Częstochowskiej z Wydziału Infrastruktury i Środowiska. Według niej zasięg "rażenia" składowisk odpadów niebezpiecznych to obszar 2-3 km wokół gniazda odpadów.
Według dr Siedleckiej życie w sąsiedztwie toksycznych odpadów ma poważne konsekwencje dla zdrowia: nowotwory wątroby i pęcherza, choroby nerek, przewlekłe choroby płuc, zaburzenia hormonalne i negatywny wpływ na płód u kobiet w ciąży. Efekt kumulacji toksycznych związków w organizmie widać dopiero po kilku, kilkunastu latach. Największe nieszczęście to pożary składowisk.
- Dym, który powstaje podczas takiego pożaru, jest nawet tysiąckrotnie bardziej szkodliwy od smogu - tłumaczy ekspertka.
"Polska nie może być śmietniskiem Europy. Nie będzie nigdy więcej tych hańbiących obrazów, tych nieustannie płonących legalnych, nielegalnych wysypisk, składowisk" - zapewnił Donald Tusk w swoim expose.
Sprawdzamy.
8 stycznia 2024 r. nowa ministra środowiska i klimatu, Paulina Hennig-Kloska z Polski 2050, zwołuje konferencję prasową. Korzystamy z okazji, by zapytać o pomysły nowej ekipy na to, jak rozmontować tykającą bombę niebezpiecznych odpadów.
- Jesteśmy na etapie szczegółowego mapowania nielegalnych, najbardziej szkodliwych odpadów, by w końcu dowiedzieć się, ile ich w Polsce mamy. Moim priorytetem było przy okazji prac budżetowych wygospodarowanie jak największych zasobów finansowych, przynajmniej na wkład własny do celu, jakim jest zlikwidowanie części przynajmniej składowisk. Będziemy to też traktować priorytetowo jako zobowiązanie wobec wyborców wielokrotnie powtarzane w kampanii wyborczej - mówiła minister Hennig-Kloska w odpowiedzi na nasze pytanie.
Wobec braku konkretów ze strony nowej minister umawiamy się na spotkanie z Anitą Sowińską z Nowej Lewicy - to dziś podsekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, która od 15 grudnia 2023 r. odpowiada m.in. za odcinek walki z nielegalnymi składowiskami.
Czy wie, ile mamy w Polsce składowisk odpadów niebezpiecznych? - Z informacji, które otrzymałam z GIOŚ, wynika, że naprawdę niebezpiecznych składowisk jest około 214, z tym że są to składowiska opisane na podstawie zgłoszeń przekazanych np. przez samorządy lub organy ścigania. To składowiska różnego rodzaju, różnej klasy. Dlatego jednym z pierwszych moich działań było skierowanie do GIOŚ prośby o uzupełnienie informacji o ocenę ryzyka zagrożenia dla zdrowia i życia okolicznych mieszkańców - mówi ministra, zerkając w notatki.
Od rzecznika GIOŚ wiemy, że liczba 214 dotyczy nielegalnych składowisk o podwyższonym ryzyku z uwzględnieniem odpadów szczególnie niebezpiecznych.
- Czyli do tej pory taka klasyfikacja nie była prowadzona?
- Mnie pewnych dodatkowych informacji w tym zestawieniu zabrakło – przyznaje Sowińska.
Jakie pomysły na usprawnienie walki z nielegalnymi składowiskami ma Sowińska? - W budżecie zabezpieczyliśmy 153 mln zł na pomoc dla samorządów w likwidacji składowisk. To pierwszy krok. Pewne środki będą dostępne również w KPO i w programie FEniKS (Program Fundusze Europejskie na Infrastrukturę, Klimat, Środowisko 2021-2027 - red.). Potrzebna jest także możliwość lepszego raportowania w systemie BDO (Baza Danych Odpadowych - red.), który umożliwi śledzenie tego, co się dzieje z odpadami. Mimo że system został wdrożony już trzy lata temu, to wymaga pewnych modyfikacji, udoskonalenia i rozwinięcia np. w zakresie możliwości alertowania. Duża odpowiedzialność za raportowanie i kontrolę nad tym, co dzieje się z odpadami, spoczywa na samorządach. We współpracy z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych trzeba wzmocnić działania organów ścigania - mówi Sowińska.
Kiedy poznamy konkrety? - Najpierw musimy sporządzić diagnozę sytuacji i ją robimy, żeby wiedzieć, w jakim kierunku powinny iść zmiany prawne i jaki kierunek należy obrać w związku z pozyskiwaniem pieniędzy na proces likwidacji składowisk. Myślę, że to jest kwestia pierwszego kwartału 2024 r., kiedy będziemy już znać pewien zarys - deklaruje Sowińska.
Źródło: Fundacja Reporterów / tvn24.pl
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam