Premium

"Idę do Luwru, przynieść wam coś?". Mona Lisy szukali dwa lata. Złodziej wpadł, bo napisał list

Zdjęcie: retronews.fr/excelsior

Zniknęła z dnia na dzień. Nie w nocy, a przed ósmą rano. Po cichu, nie było włamania, nie było piłowania krat i odpalania ładunków wybuchowych. Złodziejowi oddać trzeba jedno: po tym, co zrobił, portret pędzla Leonarda da Vinci stał się najpilniej strzeżonym obrazem na świecie.

Sierpień 1911 roku. Upalne, leniwe wakacje przerywa paryżanom druzgocąca wiadomość: Mona Lisa zniknęła z Luwru. Przed goły kawałek muzealnej ściany ściągają dzikie tłumy, a śledczy dwoją się i troją, żeby ustalić, kto był na tyle bezczelny, by ograbić Paryż z jego skarbu. No i jak to zrobił.

Jak? Normalnie. Wszedł, zdjął portret ze ściany, owinął fartuchem i wyszedł niezauważony. O kradzież policjanci podejrzewali samego Picassa, chociaż dzieło mieli tuż pod nosem.

Słynny, odrobinę kpiący uśmiech

Kierunek: pierwsze piętro, skrzydło "Denon". Dział: malarstwo włoskie z lat 1250 - 1800. Z każdym krokiem w kierunku "Salle des Etats" tłum ludzi gęstnieje. W korytarzu numer 710, gdzie wiszą między innymi "Jan Chrzciciel" i "Madonna wśród skał" Vinciego, ruch odbywa się jeszcze w miarę płynnie, ale po wejściu do kolejnego - 711. - musimy już grzecznie ustawić się w kolejce. Czarne taśmy poustawiane jak na lotnisku wyznaczają zygzak, którym powoli drepczemy do celu. Po kilku minutach stajemy naprzeciwko niej. W końcu możemy nacieszyć się chwilą, kiedy jesteśmy twarzą w twarz z Mona Lisą.

Tłumy w kolejce do Mona LisyAnna Świtaj-Podsiadło

Obraz ma 77 centymetrów wysokości i 53 centymetry szerokości. Jest osadzony w pozłacanej ramie. Całość zabezpiecza szklana, klimatyzowana witryna, której pancerne ściany strzegą odpowiedniej temperatury i wilgotności powietrza. W końcu farba olejna i topolowa deska wymagają przestrzegania ściśle określonych zasad przechowywania.

"La Gioconda"Anna Świtaj-Podsiadło

Wzrok mimowolnie kieruje się najpierw w stronę tego słynnego, odrobinę kpiącego uśmiechu. Zaraz potem widzimy brązowe oczy kobiety. Dopiero po chwili zauważamy, że nie ma brwi, a tło za jej plecami leży na dwóch różnych poziomach.

"Excusez-moi, monsieur! Sorry, no photo from here!" - pracownicy muzeum pilnują naszego wyczekanego momentu spotkania z portretem, nie pozwalają, by inni turyści wpychali się z boku. Możemy zrobić jeszcze pamiątkowe zdjęcie, albo pięć, ale po kilkudziesięciu sekundach trzeba ustąpić miejsca kolejnym osobom.

Mona Lisa, inaczej "La Gioconda" (od nazwiska kupca, dla którego Vinci namalował obraz), od 1966 roku znajduje się w największej sali największego muzeum na świecie - Luwru. Popularnością bije na głowę wszystkie pozostałe eksponaty tego miejsca, a jest ich ponad 36 tysięcy. Jak wynika z szacunków dyrekcji, obraz potrafi odwiedzić nawet 30 tysięcy osób dziennie.

Nie od zawsze jednak dzieło było takim oczkiem w głowie paryskiego muzeum. W 1911 roku pewien Włoch po prostu zdjął je ze ściany i zabrał do domu.

Chyba ciężko było panu wynieść ten sporych rozmiarów obraz? - A skąd! Schowałem go pod fartuchem i wyszedłem, mijając portiera, który niczego nie zauważył

- cytował go 16 grudnia 1913 roku dziennik "La France". Przez ponad dwa lata robotnik, góral, który przyjechał do Francji, żeby zarobić, miał Lisę tylko dla siebie.

4 stycznia minęło 109 lat, od kiedy wróciła ona na swoje prawowite miejsce przy rue de Rivoli w Paryżu.

Kawałek gołej ściany i cztery metalowe haczyki

22 sierpnia 1911 roku był wyjątkowo upalnym wtorkiem. Louis Béroud, 59-letni malarz, postanowił spędzić ten dzień w Luwrze. Często odwiedzał muzeum. Rozstawiał sztalugę i malował - korytarze i sale z dziełami sztuki, kopistki obrazów w bufiastych sukniach, przechadzających się ludzi.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam