Na co gotowa jest kobieta, zmuszona do walki o poczucie normalności dla własnego dziecka? Na wiele. Udowadnia to Maryśka - główna bohaterka "Śubuka" w reżyserii Jacka Lusińskiego - w którą wcieliła się Małgorzata Gorol. Aktorka, która sama niebawem zostanie matką, opowiada w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną między innymi o przemocy w środowisku teatralnym. - Te wszystkie historie, które obnażają atmosferę przemocy, są również o tym, że niektóre nazwiska z łatwością się wyjawia, a niektórych się broni - wyjaśnia.
"Dziwisz się?! I tak wszyscy mają nas w d...!" - mówi jedna z bohaterek filmu "Śubuk" w reżyserii Jacka Lusińskiego. Reżyser, który powszechne uznanie zdobył w 2015 roku dramatem "Carte Blanche" z Andrzejem Chyrą w roli nauczyciela tracącego wzrok, w tym roku wraca z kolejną historią, tym razem luźno inspirowaną prawdziwymi zdarzeniami, tworząc jeden z najważniejszych polskich tytułów bieżącego roku.
Tym razem Lusiński składa hołd "wszystkim matkom, zmuszonym do walki o swoje dzieci". Takim, jak nastoletnia Maryśka (w tej roli Małgorzata Gorol). Nastolatka zachodzi w ciążę ze starszym od siebie milicjantem - Darkiem. Mężczyzna naciska, by usunęła ciążę. Ona jednak decyduje się urodzić, pomimo tego, że sama nie jest w najlepszej sytuacji materialnej i ma sporo determinacji, żeby spełnić swoje marzenia o studiach i karierze. Mężczyzna znika z jej życia jeszcze przed narodzinami Kubusia. Na tyle, na ile jest to możliwe, wspiera ją starsza siostra - Marta. Jest 1989 rok. Po śmierci siostry Maryśka musi szybko dojrzeć do bycia matką, jak szybko się okazuje, matką Kubusia w spektrum autyzmu. Chłopiec wypowiada jedynie słowo "Śubuk", czyli własne imię od końca. Maryśka ma ochotę krzyczeć, ale walczy, szuka pomocy dla syna po tym, jak od jednego z lekarzy usłyszała, że jedynym wyjściem dla Kubusia jest zamknięty oddział psychiatryczny.
Maryśka z "Śubuka" jest rzadkim przykładem kobiety matki w polskiej kulturze. Nie da się jej lubić, ale jednocześnie trzyma się za nią kciuki. W sytuacji bez wyjścia bierze sprawy w swoje ręce. Zawzięcie, momentami obcesowo, walczy o normalność dla syna. Wciela się w nią Małgorzata Gorol, która przykuwa uwagę od pierwszych ujęć. Co łączy Maryśkę i Małgorzatę? - Obie jesteśmy bardzo żywotne, przepełnione życiową energią. Może w ostatnim czasie trochę przygasłam, ale na planie miałam szansę sobie przypomnieć o tej energii, co było bardzo przyjemne - zdradza aktorka.
Tomasz-Marcin Wrona: Polskę z "Śubuka" świetnie puentuje zdanie: "I tak wszyscy mają nas w d...!". A w rzeczywistości? Mamy się nawzajem w d...?
Małgorzata Gorol: Jeżeli mówimy konkretnie o sytuacji rodziców osób z niepełnosprawnościami, to tak: wszyscy mamy ich w d.... Są osamotnieni w swojej walce o normalność. Jako twórcy "Śubuka" dołączyliśmy do akcji "Dajcie żyć". Razem z Jackiem poszliśmy na protest (19 listopada - red.) przed Pałac Prezydencki w sprawie zniesienia zakazu pracy zarobkowej dla opiekunów pobierających zasiłek pielęgnacyjny. Jest to dokładnie 2119 złotych. Byliśmy tam w towarzystwie mamy Wojtusia (Krupińskiego, który grał Śubuka w wieku 7 lat - red.). Zwróciłam uwagę, że przed pałacem zebrało się niewiele osób. Zresztą kilka lat temu w Sejmie demonstrowała niewielka grupka rodziców osób z niepełnosprawnościami. Wielokrotnie słyszałam od opiekunów osób z niepełnosprawnościami uwagę, że Kościół katolicki nie okazał im wsparcia.
Moim zdaniem zakaz podejmowania pracy zarobkowej, jaki dotyczy opiekunów osób z niepełnosprawnościami, jest kompletnie irracjonalny. Ci rodzice, opiekunowie od wielu długich lat mają poczucie, że nie mogą liczyć na systemową pomoc, że są pozostawieni sami sobie. Mam nadzieję, że coś w tej sprawie się zmieni. W ciągu pierwszych pięciu dni od zapoczątkowania akcji "Dajcie żyć" zebrano 40 tysięcy podpisów pod projektem ustawy znoszącej ten zakaz. Być może potrzeba dodatkowego paliwa tej akcji. Oby "Śubuk" się do tego przyczynił, bo od samego początku mieliśmy świadomość, że chcemy wykorzystać film do tego, żeby coś zmienić.
Uogólnienie, że wszyscy mamy siebie nawzajem w d... jest zbyt daleko idące. Wokół siebie mam wiele osób, które cały czas aktywnie angażują się na rzecz innych.
W jednym z tekstów o tobie pojawiła się sugestia, że masz poczucie, że "dobra zmiana" zaszła ci głęboko za skórę. To prawda?
Tak, to prawda. Staram się jednak myśleć, że wszystko dzieje się po coś i tak, jak ma się dziać. Gdyby ta władza nie zniszczyła Teatru Polskiego we Wrocławiu, kto wie, czy nadal nie mieszkałabym we Wrocławiu. Od tego czasu przeszłam pewną drogę. Nie wiem, czy przeprowadziłabym się do Warszawy, gdyby nie to, że Marek Mikos został dyrektorem Starego Teatru w Krakowie, w którym byłam za krótko, bo tylko rok. Każdy z nas w różny sposób reaguje na zmiany. Okazało się, że działam radykalnie i szybko (śmiech).
Ale chyba nie żałujesz tych decyzji?
Nie. Natomiast bardzo mocno przeżyłam to, co się stało z tymi teatrami. Nie umiem się szybko odciąć od przeszłości. Przeszłam żałobę po rolach, które tam zrobiłam, a które straciłam w jednej sekundzie. Przede wszystkim tych pierwszych z Wrocławia, które kochałam.
I które przyniosły ci niemal wszystkie najważniejsze nagrody teatralne w Polsce.
Właśnie te. Straciłam je w sposób drastyczny.
Jednocześnie to był moment, w którym debiutowałaś filmowo u Małgorzaty Szumowskiej w "Twarzy".
Mówimy o 2016 roku, który okazał się być dla mnie bardzo ważnym w moim życiu. Patrzę na to również w ten sposób, że po odejściu z Teatru Polskiego spełniły się moje dwa największe marzenia. Zadebiutowałam filmową rolą u Małgorzaty Szumowskiej oraz rozpoczęłam pracę z Krystianem Lupą. Poza tym z Wrocławia od razu przeszłam do Starego Teatru w Krakowie. To również było dla mnie bardzo ważne. O tym również marzyłam.
Myślę, że nawet zostając we Wrocławiu, nadal miałabyś szansę na rozwijanie kariery filmowej.
Pewnie masz rację, bo w tamtym momencie byłam przekonana, że to we Wrocławiu zamieszkam na stałe. Jest to niesamowite miasto, w którym żyje się bardzo dobrze. Kochałam je. Mało tego, zaczęłam rozglądać się za jakąś nieruchomością czy to w samym mieście, czy ogólnie na Dolnym Śląsku. Jako Ślązaczka mam zakorzenione w sobie powiedzenie z Katowic, że "Dolny Śląsk to nie Śląsk". Może inne przeznaczenie mnie stamtąd wykurzyło: nie PiS, a Górny Śląsk.
Czy jako kobieta, przyszła matka, czujesz się bezpiecznie w Polsce, w której nawet "kompromis aborcyjny" uznany został za niekonstytucyjny?
Wydaje mi się, że te zmiany, które zaczęły się siedem lat temu, są w pewnym sensie zrozumiałe. W końcu tak zagłosowała większa część społeczeństwa. Trudno z tym dyskutować. Wówczas spadły mi kolejne klapki z oczu.
Co masz na myśli?
Byłam częścią teatru eksperymentalnego, bo takim z pewnością był Teatr Polski we Wrocławiu. Ktoś mógłby powiedzieć nawet, że bardzo lewicowego teatru. To wynika z założenia, że sztuka sama w sobie jest lewicująca, ponieważ dąży do zmiany, testuje nowe możliwości, chce iść do przodu, zamiast umacniać zastałe schematy. Częścią mojego zawodu jest to, że cały czas wrzucana jestem w nowe kręgi osób, a że jestem osobą bardzo towarzyską, szybko nawiązuję nowe kontakty. Poza tym nasza widownia wrocławska zawsze pękała w szwach. Wydawało mi się, że nie znam nikogo, kto popierałby Zjednoczoną Prawicę. Po wyborach w 2015 roku rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż moje wyobrażenie. Zupełnie szczerze: w moim śląskim domu rodzinnym zawsze się mówiło, że wszyscy politycy - niezależnie od partii - kłamią i kradną. To przekonanie sprawia, że sama nie wiem, kto powinien i kto mógłby być u władzy.
Natomiast w rzeczywistości, w której żyjemy: trwającej od prawie trzech lat pandemii, ciągłym kryzysie na białoruskiej granicy, wojny w Ukrainie - nie ma dla mnie większego znaczenia, ile lat rządzi PiS. Nastały ciężkie i zarazem ważne czasy. Jesteśmy w samym środku piszącej się historii. Niestety doświadczamy w różnym stopniu tego, o czym wcześniej jedynie się uczyliśmy z podręczników. To ma ogromny wpływ na nas wszystkich. Ogromna liczba ludzi, których znam, coraz częściej sięga po pomoc psychiatryczną. Ostatnio coraz częściej uświadamiam sobie to, że jako urodzona w 1986 roku przez długi czas żyłam w bardzo przyjemnej iluzji.
Kiedy ta iluzja się skończyła?
Do wybuchu ukraińskiego Euromajdanu w 2014 roku byłam przekonana, że nigdy nie dojdzie do kolejnej wojny światowej. Wychowywałam się w czasach, w których wydawało mi się, że jesteśmy krajem, w którym wolność się tylko umacnia, że wszystko jest możliwe, otwierają się granice, staliśmy się pełnoprawną częścią "Europy". W 2014 roku dotarło do mnie, że Putin jest bardzo niebezpieczny, jest jednym z tych, którzy mogą rozpętać globalną wojnę. Jednocześnie uświadomiłam sobie, że jako pokolenie mieliśmy ogromne szczęście, że byliśmy nastolatkami w czasach, w których żyliśmy w iluzji, że wojny już nigdy nie będzie.
Czujesz, że masz wpływ na rzeczywistość - nie tylko tę własną?
Tak, jestem jedną z tych osób, które uważają, że każdy z nas ma wpływ na świat. Jeśli przez to, co robię, mam wpływ na chociażby jednego człowieka, to mam wpływ na świat. Jednocześnie mam wrażenie, że żyjemy w bardzo rozproszonej rzeczywistości portali społecznościowych, wypełnionej fake newsami. Od wybuchu pandemii dbam o higienę informacyjną. Świadomie odpuszczam ciągłe śledzenie informacji, co jest bardzo wyzwalające i polecam każdemu.
Gdy władzę w Teatrze Polskim przejął Cezary Morawski, pojawiła się inicjatywa Teatr Polski w Podziemiu. Czy ten oddolny zespół nadal funkcjonuje i się rozwija?
To jest coś niesamowitego. W Teatrze Polskim w Podziemiu już pewna grupa aktorów otrzymała pracę etatową. Nadal jest ich niewielu, ale to dało niektórym możliwość odejścia z Teatru Polskiego. Obecnie próby do kolejnego spektaklu, realizowanego na tej scenie, zaczyna Krystian Lupa, co jest bardzo nobilitujące. Zespół otrzymał niedawno nowe przestrzenie w rynku, w Instytucie Grotowskiego, a przedstawienia grane są w Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia.
Przed "Podziemiem" jest jeszcze sporo do wywalczenia, na przykład to, żeby dopuszczano spektakle do oficjalnego obiegu festiwalowego. Bardzo temu kibicuję. I temu, żebym wreszcie zrobiła tam premierę! Jednak to kolejny przykład na to, że trzeba wziąć sprawy we własne ręce, oddolnie się organizować, zdobywać fundusze na działanie. A przecież to państwo powinno opiekować się kulturą, która jest fundamentalną częścią każdego społeczeństwa. To ona kształtuje nas jako ludzi. Jeśli państwo wycofuje się z opieki nad nią, to kultura redukowana jest do poziomu dochodowej rozrywki - co można zobaczyć na przykładzie Broadwayu.
Na myśl nasuwa mi się mem z kąśliwym hasłem, że "Polska jest jedną wielką zbiórką".
Wiem, o czym mówisz. A to znaczy, że jednak nie mamy się w d... (śmiech). W lutym i w marcu to Polki i Polacy wzięli sprawy we własne ręce i ruszyli z pomocą Ukrainkom i Ukraińcom, uciekającym przed wojną. Moja kumpela, reżyserka Magda Szpecht stała się cyberelfką - od początku wojny nieustannie relacjonuje przebieg wojny w Ukrainie i śledzi fake newsy trollów. Moi bliscy stworzyli Stowarzyszenie Podróżnych Ugościć, a zaczęło się od grupy przyjaciół, którzy od października 2021 roku jeździli na tereny polsko-białoruskiej granicy nieść pomoc humanitarną. Sama teraz angażuję się na tyle, ile potrafię. Wraz z ekipą "Śubuka" wspieramy inicjatywę "Dajcie żyć". A 16 grudnia pokazujemy film w Sejmie. My to robimy, nie rząd, nie instytucje państwowe.
Wróćmy do Maryśki z "Śubuka". Dostrzegasz w niej jakieś swoje cechy? Widzisz w niej coś z siebie?
Jest w niej wiele cech, które dostrzegam również u siebie (śmiech). Podobnie mam z pozostałymi rolami, które dotychczas grałam. Zawsze pojawia się coś, co czuję, że jest moje (śmiech). Jakkolwiek to zabrzmi, mam wrażenie, że nie jestem cały czas jedną i tą samą osobą (śmiech). A tak poważnie, tak jak każdy, cały czas się zmieniam. A w Maryśkę wcielam się, opowiadając kilkanaście lat z jej życia.
A konkretnie?
Oczywistym dla nas wspólnym mianownikiem jest to, że obie jesteśmy bardzo żywotne, przepełnione życiową energią. Może w ostatnim czasie trochę przygasłam, ale na planie miałam szansę sobie przypomnieć o tej energii, co było bardzo przyjemne. Maryśka jest bardzo temperamentna, na początku tej historii również bardzo egoistyczna. Z przyjemnością podjęłam wyzwanie, żeby pokazać jej wszystkie oblicza. Zresztą Jacek kazał tak mi grać, żeby Maryśka nie budziła sympatii (śmiech).
Łączy nas również to, że bardzo dotyka i przejmuje nas obie poczucie niesprawiedliwości. To motywuje nas do działania.
W Maryśce zachwycające jest to, że od samego początku nie jest stawiana w roli ofiary.
Jest po prostu ludzka. Chociaż to postać fikcyjna, chcieliśmy, żeby była po prostu człowiekiem. Moim zadaniem od samego początku było to, żeby nie nadawać jej cech ofiary. Maryśka i jej historia ma budzić bunt, sprzeciw, a nie współczucie. Postawiliśmy na osobę, która w obliczu niesprawiedliwości po prostu działa, bierze sprawy we własne ręce i intuicyjnie szuka rozwiązań. Chcieliśmy zostawić widownię z przekonaniem, że trzeba się sprzeciwić wobec sytuacji, w jakiej są opiekunowie osób z niepełnosprawnościami.
Chcieliśmy również trochę odczarować filmowe macierzyństwo. Pokazać również te ponure momenty, w których matka jest u skraju wyczerpania, ma ochotę udusić dziecko albo strzelić sobie w łeb. Każdą matkę spotykają takie chwile, szczególnie gdy pozostawiona jest sama sobie. Wspaniałe jest to, że to mężczyźni napisali taki scenariusz, że pokazują kobietę, w której niejedna matka może zobaczyć siebie. Maryśka nie ma nic w sobie z matki Polki, której wyobrażenie ma się nijak z rzeczywistością.
Wspomniałaś, że z Maryśką łączy cię wrażliwość na różne rodzaje niesprawiedliwości. Spytam więc wprost: doświadczyłaś przemocy w trakcie studiów aktorskich, w teatrze?
Niestety. Z regularnej pracy w teatrze wykurzył mnie nie tylko PiS, ale również permanentny kontakt z przemocą. Doświadczałam jej w teatrach, zespołach, szkołach, ze strony reżyserów i pedagogów. Powszechne milczenie przerwały osoby związane z łódzką Szkołą Filmową. Sama przyglądam się temu od lat, nawet miałam plan, żeby napisać pracę doktorską o przemocy w teatrze. Gdy pojawiły się w mediach pierwsze tego typu historie, uświadomiłam sobie, że nikomu nie zgłosiłam tego, że na przykład w krakowskiej PWST jej doświadczałam.
Jak sobie z tym radziłaś?
Szłam na imprezę, gdzie przegadywaliśmy to z chłopakami, odreagowywaliśmy śmiechem te sytuacje. Myślałam, że jestem silną osobą i właśnie dlatego nadaję się do tego zawodu. Nasze pokolenie różni od dzisiejszych dwudziestoparolatków to, że oni głośno się sprzeciwiają każdej ewentualnej formie przemocy. Sama - tak jak i wielu moich rówieśników - przeświadczona byłam, że jestem sama i muszę sama sobie poradzić. Ciekawe: zawsze myślałam, że muszę wytrzymać. Że to jest o tym. A nie jest. To w ogóle nie musiało mi się przydarzyć!
W prywatnych rozmowach słyszałem, że w szkołach niezależnie od płci "dostawaliście po równo".
To prawda. Złośliwie można byłoby powiedzieć, że przynajmniej tu było czuć krakowskie równouprawnienie (śmiech).
O jakiej formie przemocy mówimy: werbalnej, fizycznej, seksualnej, emocjonalnej?
Każdej.
Sugerujesz, że ktoś cię uderzył?
Została naruszona moja nietykalność cielesna. Pytam siebie: "dlaczego tego nie zgłosiłam?". Jeszcze przed studiami w Krakowie, w Katowicach w studium aktorskim, zdarzyła mi się pewna sytuacja, w wyniku której na przykład spoliczkowałam pedagoga! Został zwolniony, ale po kilkunastu latach. Wtedy też tego nie zgłosiłam, tego, co mi zrobił.
Szczerze mówiąc, mam niezgodę na to, że oczekuje się od studentów, aktorów wyjawiania prawdy. Albo jak czytałam, jedna polska reżyserka, która od lat krzywdzi ludzi, pisze między innymi, że jak ktoś coś do niej ma - to niech przyjdzie i powie. Nie, proszę pani. Z jakiej racji ofiara ma podchodzić do kata i pomagać rozwiązywać problem?! Życzę pani, żeby pani nie miała pracy, czyli szansy do dalszego wyrządzania szkód. I tu się kłania znowu ignorancja władzy. Otóż dyrektorzy teatrów wiedzą, że zatrudniają przemocowców. Nie przestali tego robić. Ręce opadają.
Jak czytałam, jedna polska reżyserka, która od lat krzywdzi ludzi, pisze między innymi, że jak ktoś coś do niej ma - to niech przyjdzie i powie. Nie, proszę pani. Z jakiej racji ofiara ma podchodzić do kata i pomagać rozwiązywać problem?! Życzę pani, żeby pani nie miała pracy, czyli szansy do dalszego wyrządzania szkód. I tu się kłania znowu ignorancja władzy. Otóż dyrektorzy teatrów wiedzą, że zatrudniają przemocowców. Nie przestali tego robić.Małgorzata Gorol
Mówiąc zupełnie wprost: tych doświadczeń jest tak dużo, że trudno mi to wyrazić. Wśród tych, którzy dopuszczali się przemocy, są osoby, które wszyscy kochamy, podziwiamy. Te wszystkie historie, które obnażają atmosferę przemocy, są również o tym, że niektóre nazwiska z łatwością się wyjawia, a niektórych się broni.
Tak myślę, że przecież moi rodzice byli jeszcze bici w szkole, mój starszy brat - w pierwszej klasie albo starsze kuzynki były bite po rękach za to, że były niegrzeczne. Ćwiczyłam gimnastykę artystyczną w dzieciństwie i pamiętam, że na sali gimnastycznej, wśród grupki kilkuletnich dziewczynek, trenerka odpalała papierosa za papierosem! Czerwone Marlboro! To zmienia się właśnie teraz. I to jest prawdziwa dobra zmiana. Chociaż dziadersom nie w smak. Ile razy słyszałam z ust przemocowców, jak szydzą, wyśmiewają nowe standardy…. Ale co im zostało?!
Brałaś udział w fuksówkach? Byłaś fuksem? Fuksowałaś?
Trzy razy tak. W studium aktorskim przy Teatrze Śląskim byłam fuksem, gdzie doświadczyłam nieco cięższej formy fuksówki niż na studiach w Krakowie. Natomiast było to koniec końców doświadczenie, w ramach którego razem zrobiliśmy spektakl. Byłam podjarana tym, że byłam fuksem.
W Krakowie raz się popłakałam w trakcie fuksówki, ale to były raczej fajne doświadczenia. Mam wrażenie, że wokół fuksówki narosły jakieś straszne wyobrażenia, a fuksówka nie jest czymś najgorszym, co człowieka spotyka w szkole teatralnej. W obu szkołach także fuksowałam i nie byłam fajna. W tej sytuacji, gdzie pojawia się "hierarchia władzy", w łatwy sposób stawałam się bardzo nieprzyjemną osobą. Dzisiaj przyjaźnię się z tymi, których fuksowałam: Jankiem Sobolewskim, Jaśminą Polak czy Bartkiem Bielenią.
Pojawił się ktoś, kto miał pretensję, że wyrządziłaś mu krzywdę?
Nie. Sama sobie robię rachunek sumienia. Mam świadomość tego, jaka byłam. W roli fuksującej w pewnym momencie odpuściłam. Razem z Bartkiem Gelnerem, Wojtkiem Sikorą, Sylwestrem Piechurą i Łukaszem Stawarczykiem mieliśmy ekipę "kleparzową” (określenie od Nowego Kleparza, części krakowskiego Śródmieścia - red.), która aż tak bardzo się nie udzielała. Inna ekipa była "carem", która się bardzo w to angażowała. Fuksówka jest czymś bardzo czasochłonnym, zarywa się noce nie tylko fuksom, również studentom. My mieliśmy inne rzeczy w głowie w tamtym czasie. W środowisku mówi się, że najgorsze fuksówki odbywały się we Wrocławiu.
W 2017 roku w kinach pojawił się "Plan B" Kingi Dębskiej, w którym grałaś Janulę - kobietę impulsywną, wysoko wrażliwą, która szybko angażuje się w relacje i z tego powodu cierpi. Kinga wówczas powiedziała o tobie, że masz "niesamowitą odwagę" i jesteś "bardzo niejednoznaczna". Co ty na to?
(śmiech) Po gdyńskim pokazie "Śubuka" Kinga ze łzami w oczach powiedziała: "Gorol, nie wiedziałam, że masz w sobie takie pokłady czułości"(śmiech).
To się nie wyklucza (śmiech). Bo Janula, jaką u niej zagrałaś, faktycznie nie miała w sobie nic z czułości.
Oj, jesteś dla niej zbyt surowy! Wracając do tych miłych słów Kingi, to chyba tak, w pracy jestem odważna i niejednoznaczna.
A prywatnie? Decyzja o macierzyństwie wymaga odwagi?
Instynkt macierzyński obudził się we mnie jakieś siedem lat temu, wraz z narodzeniem się pierwszego dziecka mojej siostry. Od razu zadeklarowałam, że będzie mieć kuzynkę (śmiech). I to niedługo! Ale minęło 8 lat… Natomiast dla mnie ta decyzja nie jest o odwadze, tylko o pragnieniu. Oczywiście rozumiem, że można bać się lub nie chcieć mieć dzieci w tych czasach, w takiej Polsce. Ale dzieci się rodzą w każdych czasach. Jest wiele straszniejszych miejsc na świecie, mniej bezpiecznych i bardziej brutalnych wobec kobiet. Ja sobie poradzę.
Myślę, że rola Maryśki dobrze mi zrobiła. Wcześniej grałam różne postaci kobiet "alternatywnych", które nie chciały mieć dzieci, porzucały je bądź dokonywały aborcji. Między zdjęciami zdarzało mi się bawić z Wojtusiem, który grał Śubuka w wieku 7-9 lat. Jacek rzucił raz: "Gosia, widzę cię w roli matki!" I proszę! (śmiech). Sama o macierzyństwie nic jeszcze nie wiem, jestem w ósmym miesiącu i ciągle w szoku, tak że nie będę się wymądrzać.
Jakie emocje budzi ciąża?
Każde! Chociaż od lat chciałam zostać matką, to na początku prawie cały czas płakałam. To trwało miesiącami.
A teraz co czujesz?
Staje się to dla mnie coraz bardziej realne, bo faktycznie czuję się inaczej. Jestem spokojniejsza i bardziej radosna. Mam ogromne szczęście, bo fizycznie od początku czuję się fantastycznie. Jestem cały czas aktywna: zagrałam w listopadzie 14 spektakli. Gdy usłyszałam, że moje dziecko ma już dwa kilogramy, to w pewien sposób zmaterializowała się myśl o dziecku. To jest jakaś pewna konkretna, rzeczywista informacja. Dzisiaj, idąc na nasze spotkanie, po raz pierwszy dotarło do mnie, że w zasadzie to idę z dzieckiem na wywiad. Tak sobie wyobraziłam, że jest w chuście (śmiech).
Mogę spytać, czy jesteście zdrowi?
Tak, jesteśmy zdrowi. To jest najważniejsze. I tego się trzymamy.
Małgorzata Gorol - rocznik 1986. Absolwentka Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Po studiach otrzymała etat w Teatrze Polskim we Wrocławiu, a w 2015 i 2016 roku zgarnęła szereg nagród teatralnych, przede wszystkim za drugoplanową rolę Elfridy V w "Podróży zimowej" Eflridy Jelonek w reżyserii Pawła Miśkiewicza. Rola ta przyniosła jej między innymi wyróżnienie aktorskie II Festiwalu Nowego Teatru w Rzeszowie, nagrodę aktorską LV Kaliskich Spotkań Teatralnych, nagrodę za najlepszą rolę drugoplanową VIII Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia w Krakowie. Ponadto w tym czasie otrzymała Nagrodę im. Leona Schillera (przyznawaną przez Związek Artystów Scen Polskich), Talent Trójki w kategorii Teatr oraz tytuł najlepszej aktorki XXXVI Warszawskich Spotkań Teatralnych, przyznawany przez serwis "Teatr dla Was".
Na wielkim ekranie zadebiutowała w drugoplanowej roli Dagmary w komediodramacie Małgorzaty Szumowskiej "Twarz" z 2017 roku. Wzbudziła wówczas ogromne zainteresowanie polskiej i zagranicznej krytyki. Kilka miesięcy po "Twarzy" do kin trafił "Plan B" Kingi Dębskiej, w którym Gorol również miała dużą rolę do zagrania. Ponownie na drugim planie pojawiła się w 2020 roku w "Magnezji" Macieja Bochniaka.
Autorka/Autor: Tomasz-Marcin Wrona
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. Robert Jaworski / Kino Świat