Tydzień przed śmiercią kupił auto i suplementy za sto tysięcy. Lekarz: wierzył w cud
Raka leczyli witaminą C, proszkiem z kociego pazura, magicznym talizmanem, ropą czy uryną. Nie żyją. - Dane mówią o tym, że od 30 do 60 procent pacjentów z nowotworami na jakimś etapie choroby korzysta z pomocy uzdrawiaczy, którzy obiecują różne cuda za ogromne pieniądze. Czasem to własna inicjatywa chorych, czasem robią to niejako z przymusu, bo nalegają bliscy - mówi dr n. med. Mirosław Kiedrowski, ordynator oddziału paliatywnego Hospicjum Stacjonarnego Ewdomed w Konstancinie-Jeziornie. Ale kamyczek wrzuca i do lekarskiego ogródka.
Resort zdrowia zapowiedział w zeszłym tygodniu zmiany w ustawie o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta oraz w ustawie o systemie powiadamiania ratunkowego, by ukrócić działalność tzw. szarlatanów - uzdrawiaczy, którzy żerują na naiwności albo wierze w cuda chorych i ich rodzin. Zmiany już określa się jako "Lex szarlatan".
Zakładają m.in., że: analizą zgłoszeń dotyczących pseudopraktyk ma zająć się Rzecznik Praw Pacjenta, będzie mógł nałożyć na samozwańczych uzdrawiaczy nawet do 1 miliona złotych kary. Praktyką pseudomedyczną będzie m.in. sianie dezinformacji medycznej czy brak wpisu do rejestru podmiotów wykonujących działalność leczniczą.
Resort planuje także zakazać działalności polegającej na udzielaniu świadczeń zdrowotnych przez osobę niewykonującą zawodu medycznego czy oferowanie lub stosowanie metod, którym przypisuje się właściwości świadczenia zdrowotnego, a które prowadzą do pogorszenia zdrowia.
Zakazane ma być też niepodjęcie lub odstąpienie od udowodnionego naukowo postępowania diagnostyczno-leczniczego.
Iga Dzieciuchowicz: Czy to, co proponuje Ministerstwo Zdrowia, pomoże w walce z szarlatanami?
Dr Mirosław Kiedrowski, internista, starszy asystent Oddziału Onkologii Państwowego Instytutu Medycznego MSWiA, ordynator oddziału paliatywnego Hospicjum Stacjonarnego Ewdomed w Konstancinie-Jeziornej: Bardzo szanuję dobre intencje proponowanych rozwiązań, ale w żadnym kraju świata zachodniego nie udało się takich praktyk wyeliminować i nasz kraj nie będzie wyjątkiem. Zasadniczo już teraz nikt nie ma prawa udzielać świadczeń zdrowotnych bez uprawnień. Jak rozumiem, tu ma to być doprecyzowane, ale to jest nadmiarowość prawna, która jest niepożądana.
Szarlatani wiedzą, jakiego języka używać i jakie zastrzeżenia zamieszczać na swoich stronach internetowych, by nie przekroczyć cienkiej linii. Po prostu będą dowodzić, że ich działalność nie jest świadczeniem zdrowotnym. Groźba surowej kary powstrzyma niewielu, ewentualnie działalność zejdzie bardziej do podziemia, więc chętni zapłacą im nawet więcej niż dotąd. A w dzisiejszym świecie jest mnóstwo sposobów, by takie regulacje omijać. Przy tym trzeba będzie angażować spore zasoby ludzkie i materialne na egzekwowanie nowego prawa.
Trzeba będzie na sali sądowej udowodnić, że to uzdrawiacz ponosi winę za postęp choroby...
Sam zapis o "oferowaniu lub stosowaniu metod, którym przypisuje się właściwości świadczenia zdrowotnego, prowadzących do pogorszenia zdrowia" będzie prowadził do ekwilibrystyki na salach sądowych. Określenie, czy i w jakim stopniu do pogorszenia zdrowia doprowadziło stosowanie paramedycyny, opóźnienie w podjęciu leczenia, czy wynika ono z postępu choroby jako takiej - w konkretnych przypadkach nie jest łatwe.
Pomysł wpisania do ustawy surowych kar za aktywne odciąganie od metod sprawdzonych wydaje się słuszny, ale doprowadzi do dywagacji, czy szarlatan aktywnie odciągał, czy jedynie dzielił się sceptyczną opinią na temat leczenia konwencjonalnego. Chociaż w określonych sytuacjach (na przykład dowody z maili) faktycznie może prowadzić do skazania.
Zostaje też kwestia wyboru samego pacjenta. Może on po prostu chce leczyć się w ten sposób. Kto mu zabroni?
Otóż to. Moja ostatnia wątpliwość jest bardzo fundamentalna i dotyka kwestii wolności osobistej oraz wolności słowa. Osobiście uważam, że ludzie mają prawo nie ufać lekarzom, nie podejmować sprawdzonego leczenia, a nawet - co mnie boli - wierzyć w skuteczność niesprawdzonych metod. Cenę wolności płaci pacjent, ewentualnie jego bliscy. Ale to nie jest tak, że podjęcie leczenia sprawdzonego na pewno zapobiegnie śmierci. Większość pacjentów onkologicznych w Polsce jest leczona paliatywnie, czyli bez nadziei na trwałe wyleczenie z choroby. Ich szkoda będzie polegała na niewydłużeniu życia, które można było wydłużyć, a nie na jego aktywnym skróceniu. A to duża różnica. Poza tym, skoro nie ma prawa, które zmuszałoby ludzi do poddania się leczeniu, w które nie wierzą albo którego nie chcą, to czy można mówić, że byli "aktywnie odciągani od sprawdzonych metod"? Pożywkę będą mieli na pewno adwokaci.
Jak lekarz patrzy na pacjenta, u którego stwierdzono nowotwór?
Kluczowe jest określenie, z czym walczymy. Jaki to rodzaj nowotworu, jakie jest jego wyjściowe zaawansowanie - to określamy najczęściej na podstawie badań obrazowych, takich jak tomografia komputerowa czy rezonans magnetyczny. Ważna jest też indywidualizacja, a więc wnikliwe spojrzenie na danego pacjenta, na jego cechy ogólne, historię chorób w rodzinie, cechy molekularne konkretnego nowotworu. Krótko mówiąc: kluczem jest wnikliwy wywiad, badanie przedmiotowe, a nowotwór musi być tak rozpoznany i opisany, by pacjent mógł dostać najlepsze możliwe leczenie. W tym także bardzo nowoczesne - na przykład immunoterapię czy leki celowane molekularnie. Przykładowo, rak płuc to nie jest jedna choroba. To tylko bardzo wstępne określenie choroby, która zostaje potem doprecyzowana pod kątem podtypów, zaawansowania, rozmaitych czynników prognostycznych. Liczba możliwych konfiguracji różnych parametrów jest tu imponująca, wielu czynników jeszcze nie znamy, a na to wszystko nakładają się indywidualne cechy konkretnego pacjenta, jego stan odżywienia, bagaż chorób współistniejących, konstrukcja psychiczna.
Z jednej strony mało jest tak zalgorytmizowanych dyscyplin medycznych jak onkologia. To w obrębie złożonych algorytmów lekarz odnajduje najbardziej optymalne w świetle współczesnej wiedzy ścieżki postępowania dla swojego pacjenta. Z drugiej strony leczenie jest wysoce indywidualizowane i nawet pacjenci leczeni formalnie tą samą metodą mogą dostawać inne dawki leków, pewne leki mieć okresowo wstrzymywane. Przy tym onkolog "uczy się" konkretnego pacjenta i adekwatnie reaguje w trakcie leczenia w zależności od sytuacji. Często też przed albo w trakcie leczenia dowiadujemy się, że pacjent leczył się lub leczy metodami niekonwencjonalnymi.
Dużo jest takich osób?
Cała masa.
Dlaczego pacjenci szukają pomocy u cudotwórców i szarlatanów?
Wrzucę parę kamyków do naszego lekarskiego ogródka. My często albo nie mamy umiejętności, albo nie mamy czasu, a czasami jednego i drugiego, by z pacjentem uczciwie o jego chorobie porozmawiać. Ludzie szukają pomocy u szarlatanów, bo dostają tam czas i uwagę, których często nie dostają w poradni, szpitalu czy na oddziale. Lekarz jest zagoniony, codziennie czeka na niego nawet kilkudziesięciu pacjentów. I o co pyta? O konkrety. Co panią boli, gdzie, jakie ma pani choroby towarzyszące, czy jest pani na coś uczulona. Często jeszcze nie widzi pacjenta, a już ma w ręku kilka formularzy, które w założeniach miały poprawiać opiekę nad pacjentem, a w praktyce pożerają czas.
Czytaj dalej po zalogowaniu

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam