Polował na swoje ofiary niczym myśliwy. Na portalach randkowych szukał samotnych kobiet, które z łatwością owijał wokół palca. Mimo że żadna nigdy nie widziała go na oczy, naciągnął sześć z nich na kwotę niemal 900 tysięcy złotych. Oskarżony o oszustwa Marek Ł. przyznał się do stawianych mu zarzutów. We wtorek usłyszał wyrok - 5 lat więzienia oraz wypłacenie wszystkim poszkodowanym kobietom tego, co wcześniej od nich wyłudził.
- To może być błyskawiczny proces. Spodziewam się wyroku na pierwszej rozprawie - mówiła w przeddzień rozpoczęcia rozprawy Maria Jarocka, prokurator prowadząca sprawę "Tulipana z Gorzowa". 30 marca Marek Ł. zajął miejsce na ławie oskarżonych. W sądzie pojawili się dziennikarze, ale po chwili zostali wyproszeni. Z uwagi na dobro pokrzywdzonych kobiet, sąd utajnił proces.
Przewidywania prokurator sprawdziły się tylko w połowie. Wyrok co prawda jeszcze wtedy nie zapadł, ale wygłoszone zostały mowy końcowe.
Wyrok za porozumieniem
We wtorek sąd ogłosił swoją decyzję. Skazał Marka Ł. na 5 lat więzienia bez możliwości warunkowego zwolnienia przed upływem 4 lat. Zobowiązał go również do wypłacenia wszystkim oszukanym kobietom należnych im pieniędzy, a także zapłacenia pełnomocnikom kobiet. Na dokładkę musi również opłacić koszty sądowe. Łącznie prawie milion złotych.
- Dzisiejszy wyrok zapadł w trybie porozumienia procesowego w postaci wydania wyroku bez przeprowadzania postępowania dowodowego - mówi Sebastian Kaszewski, obrońca pokrzywdzonych kobiet.
Tłumaczy, że było to możliwe za zgodą obu stron postępowania.
"Ani ładny, ani brzydki"
Marek Ł. zatrzymany został we wrześniu 2016 roku we własnym mieszkaniu. Wcześniej, przez 12 lat, poszukiwany był listem gończym po tym, jak nie wrócił do aresztu z przepustki. Siedział za kradzieże i oszustwa.
W czasie kiedy szukała go policja, Ł. nie wyzbył się natury oszusta. W 2009 roku zaczął grasować na raczkujących wówczas portalach randkowych. Szukał łatwych celów.
Opracował wyrafinowany sposób na mamienie samotnych kobiet, poszukujących w internecie uczucia i zaufania. Był cierpliwy. Po nawiązaniu znajomości dużo pisał i dzwonił do swoich ofiar. Cynicznie wykorzystywał ich naiwność, podszywając się pod przystojnych mężczyzn o południowej urodzie. Kradł zdjęcia z portali społecznościowych i wysyłał kobietom jako swoje.
- Średniego wzrostu, ani ładny, ani brzydki. W tłumie nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Głos ma spokojny, raczej przyjemny. Na pewno nie drażni - tak w skrócie opisywała go prokurator Maria Jarocka.
Kryła go babcia
Wyłudzał małe kwoty na doładowania do telefonów, ale też większe na pozałatwianie formalności związanych z odziedziczonym spadkiem. Rzecz jasna wszystko to było bujdą.
Swoje ofiary naciągnął łącznie na prawie 900 tys. złotych. Zdecydowaną większość tej kwoty przekazała Markowi Ł. jedna kobieta, która nawet sprzedała mieszkanie, żeby go wspomagać. Dostał od niej około 600 tys. złotych.
Na policję po kolei zgłaszały się poszkodowane przez niego kobiety. Zachodziło podejrzenie, że "Tulipan" może ukrywać się w swoim domu. Jednak za każdym razem, kiedy funkcjonariusze pukali do drzwi jego mieszkania, otwierała im starsza pani - babcia Ł. Zapewniała, że wnuka nie widziała od wieków.
Bardzo możliwe, że kłamała, bo w końcu - podczas jednego z przeszukań - znaleziono go w szafie. Później zeznał, że cały czas się tam ukrywał.
Autor: ib/jb / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Poznań