W poznańskim sądzie ruszył proces prezesa firmy sprzedającej na specjalnych pokazach bardzo drogie garnki. Paweł M. jest oskarżony o oszukanie 684 osób na kwotę w sumie ponad dwóch milionów złotych.
Zapraszali na pokazy garnków, kusząc prezentami, a potem oferowali sprzedaż w rzekomo promocyjnych cenach. Za patelnię na przykład trzeba było zapłacić niemal 2,5 tys. zł, za szybkowar - prawie 5 tys. zł. Cały zestaw kosztował nawet ponad 10 tys. zł.
Nie takie unikatowe garnki
Garnki miały być unikatowe, gotowanie w nich miało korzystnie wpływać na zdrowie. W rzeczywistości oferowane produkty kosztowały najwyżej kilkaset złotych. W ocenie biegłych nie różniły sie od innych oferowanych na rynku, a przedstawiany klientom opis ich właściciwości nijak miał się do rzeczywistości.
Firma co miesiąc kasowała kolejne tysiące złotych, a osoby, które dały się namówić na zakup garnków, żałują tego do dziś. Ci, którzy chcieli je zwrócić, mieli z tym problem, choć podczas prezentacji przedstawiciele firmy zapewniali, że taka możliwość istnieje.
Niektórzy pokrzywdzeni nie doczekali procesu
W Poznaniu ruszył w piątek proces Pawła M., prezesa firmy. Mężczyzna oskarżony jest o oszukanie 684 osób przy sprzedaży garnków i naczyń kuchennych. Klienci mieli stracić ponad dwa miliony złotych.
Prokurator Szymon Dąbrowski z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu podkreślił, że Paweł M., jako prezes firmy i osoba organizująca system sprzedaży, za pośrednictwem osób, które prezentowały garnki i naczynia na pokazach, wprowadzał w błąd do faktycznej wartości i jakości tych produktów, a ponadto sprzedawał je po wielokrotnie zawyżonych cenach. Prokurator zaznaczył, że Paweł M. usłyszał łącznie 684 zarzuty oszustwa.
Oskarżonego nie było w piątek w sądzie. Jego obrońca nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.
Prokurator przypomniał, że zarzuty przedstawione Pawłowi M. dotyczą lat 2011-2013. Wskazał, że oszukani to często osoby w podeszłym wieku, mające obecnie 80 czy 90 lat. Dodał, że niektóre z oszukanych osób zmarły na etapie postępowania przygotowawczego.
Miały być wykonane ze związku chemicznego, który nie istnieje
Prokurator podkreślił, że poszkodowani byli wprowadzani w błąd co do ceny i jakości produktów. - Z materiału dowodowego wynika, że przede wszystkim walory i jakość tych naczyń nie była taka, jak ta prezentowana przez przedstawicieli firmy – powiedział i wskazał, że w materiale, z którego miał być wykonany produkt znalazł się nawet związek chemiczny, który faktycznie nie istnieje.
- Niewątpliwie też to wszystko działo się bardzo szybko, ci ludzi byli nakłaniani do podpisywania szeregu dokumentów, co niektórzy nawet nie wiedzieli, że podpisywali umowy kredytowe. Trzeba tutaj także powiedzieć, że większość z tych osób nie dysponowała gotówką w chwili prezentacji, tylko dokonywała zakupu na kredyt i to bardzo wysoko oprocentowany, co też wskazano w postępowaniu - zaznaczył prokurator.
"To nie było warte tej ceny"
Jedna z poszkodowanych osób w sprawie - Magdalena P. z okolic Zielonej Góry - powiedziała w piątek, że w jej przypadku wszystko rozpoczęło się w 2013 roku, kiedy otrzymała zaproszenie na pokaz produktów firmy. Jak mówiła, "prezentacja odbyła się w restauracji, był pokaz, gotowanie, poczęstunek". - Chciałam zakupić jakieś dobre garnki – i wtedy te garnki kupiłam - patelnię, garnek z parowarem i szybkowar. Dostałam też do nich książeczkę z certyfikatem - było to wszystko przekonujące. Nie pamiętam już teraz ile dokładnie zapłaciłam – ale tanie to nie było – podkreśliła i dodała, że z tego co pamięta był to koszt około kilku tysięcy złotych.
- Na garnki otrzymałam 25 lat gwarancji. Najczęściej używałam patelni – teraz już nie wygląda ciekawie: zmieniła kolor, są odpryski. Czuję się oszukana. To nie było warte tej ceny. Jak widzę teraz w sklepach takie garnki, to mogłabym je kupić za 300-400 złotych – dodała.
Proces Pawła M. miał się toczyć przed poznańskim sądem już od lipca ubiegłego roku. Wtedy jednak sąd rejonowy uznał, że nie jest właściwy rzeczowo do rozpoznania tego postepowania i skierował sprawę do Sądu Okręgowego w Poznaniu. Sąd okręgowy nie zgodził się z tą decyzją, i ostatecznie decyzję musiał podjąć Sąd Apelacyjny w Poznaniu.
Mężczyźnie grozi do ośmiu lat więzienia.
Źródło: tvn24.pl, PAP