On skrzywdził Liliankę, bo "nie szło mu w grze", ona nie powiedziała w szpitalu, co tak naprawdę stało się dziecku. Dwulatka po kilku dniach zmarła. Sąd pierwszej instancji skazał matkę i ojczyma dziewczynki, ale nie za zabójstwo, jak chciała prokuratura. Apelacja nic jednak nie dała.
Sąd Apelacyjny w Poznaniu właśnie utrzymał wyrok w sprawie śmierci 2-letniej Lilianki z Piły.
Dziewczynka w ciężkim stanie trafiła do pilskiego szpitala. Miała złamane kości czaszki i krwiaki. Jak ustalili śledczy, dziewczynkę popchnął ojczym sfrustrowany niepowodzeniami w grze komputerowej. Dziecko upadło i uderzyło głową o metalową futrynę drzwi.
Dziewczynka trafiła do szpitala dopiero po dwóch dniach, gdy stan jej zdrowia się pogarszał. Miała złamane kości czaszki i krwiaki. Matka i ojczym nie informowali jednak lekarzy o tym, co się stało - twierdzą śledczy. Lilianka zmarła na stole operacyjnym.
Sąd pierwszej instancji skazał Szymona B. na karę 12 lat i 2 miesięcy pozbawienia wolności, a matkę dziecka Angelikę B. na karę dwóch lat więzienia. Oboje przez cały proces nie przyznawali się do winy.
Prokuratura domagała się znacznie surowszej kary dla oskarżonych. Zarówno dla matki jak i ojczyma wnoszono o karę 25 lat więzienia.
Apelację od wyroku sądu okręgowego złożył prokurator, nie zgadzając się z przyjętą w orzeczeniu kwalifikacją prawną czynów. Wniósł także o zmianę wysokości orzeczonej kary dla obojga oskarżonych na 25 lat pozbawienia wolności.
Z kolei obrońca Szymona B. złożył apelację wskazując m.in. na błędy w ustaleniach faktycznych i rażącą - jego zdaniem - niewspółmierność orzeczonej kary. Obrońca wniósł m.in. o warunkowe zawieszenie wykonania kary lub o uchylenie orzeczenia w całości i skierowanie sprawy do ponownego rozpatrzenia przez sąd pierwszej instancji.
"Apelacje nie zasłużyły na uwzględnienie"
W piątek Sąd Apelacyjny w Poznaniu utrzymał w mocy orzeczenie pierwszej instancji. Sędzia Marek Kordowiecki, uzasadniając wyrok, wskazał, że apelacje – zarówno prokuratury, jak i obrońcy oskarżonego – nie zasługują na uwzględnienie i stanowią jedynie "polemikę z ustaleniami sądu I instancji".
Odniósł się do obu złożonych apelacji. Zaczął od tej wniesionej przez obrońcę Szymona B.
- Apelujący zarzucał błędne ustalenie, że Szymon B. popełnił zarzucany mu czyn. Stanowiło to jednak zwykłą polemikę z ustaleniami sądu pierwszej instancji. Sąd dysponował bowiem bogatym materiałem dowodowym między innymi konsekwentnymi wyjaśnieniami Andżeliki B. Te wyjaśnienia mają wsparcie w dowodach i obrażeniach dziecka. (...) Dlatego sąd mógł uznać, że "sprawcą tego zdarzenia" był Szymon B. - uzasadniał sędzia.
Odniósł się też do apelacji prokuratury, która zwracała uwagę na niewłaściwe ustalenia "zamiaru czynu" oskarżonych.
- Sąd pierwszej instancji uznał, że nie da się oskarżonym przypisać popełnienia zbrodni, tak jak wskazywał to w akcie oskarżenia prokurator. Sąd apelacyjny nie jest od tego, by ustalać na nowo stan faktyczny. Zadaniem sądu jest sprawdzenie czy w pierwszej instancji doszło do błędów logicznych. W tym przypadku takich błędów nie ma - mówił sędzia.
Oskarżonych nie było w sądzie w trakcie odczytywania wyroku. Prokuratura jeszcze nie podjęła decyzji czy podejmie dalsze kroki w tej sprawie.
- Sąd nie podzielił argumentów podniesionych w apelacji. Po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem tego orzeczenia ocenimy czy istnieją podstawy do wniesienia skargi kasacyjnej - powiedział Bartłomiej Urban z Prokuratury Rejonowej w Pile.
"Prokuratura niewystarczająco udowodniła, że było to zabójstwo z zamiarem ewentualnym"
Sąd pierwszej instancji uznał, że prokuratura niewystarczająco udowodniła, że było to zabójstwo z zamiarem ewentualnym. Ojczyma uznano winnym znęcania się nad dzieckiem i spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, które skutkowało śmiercią, a matkę Lilianki - nieumyślnego spowodowania śmierci i narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Sędzia Tomasz Borowczak, przed ogłoszeniem uzasadnienia, poinformował, że decyzja o wyroku nie była jednogłośna. - Zostało złożone przeze mnie, jako sędziego sprawozdawcę, zdanie odrębne, na niekorzyść oskarżonych co do kwalifikacji karnych i kar.
Pokazywała, jak córeczka uderzyła w futrynę
Zarówno matka dziewczynki, jak i ojczym konsekwentnie przez cały proces odmawiali składania zeznań. Ale materiały, które pokazywano na sali podczas procesu, mroziły krew żyłach.
Wobec odmowy zeznań przez oskarżonych, sąd odczytał wcześniejsze zeznania Szymona B. Twierdził on, że choć jest wybuchowy i impulsywny, to nigdy nie przejawił takich zachowań wobec dzieci.
- Ja przecież nie zabiłbym dziecka, które jest w identycznym wieku, jak moja córka. Może fakt jest taki, że kary były złe i nie powinno się tak karać, ale przecież nie ożeniłem się z Angeliką i nie wszedłem w rodzinę z trójką dzieci, żeby zrobić im krzywdę – podkreślał w trakcie przesłuchań.
Co innego mówiła jego żona w trakcie zeznań i podczas eksperymentu procesowego, z którego nagranie pokazano w sądzie.
Widzimy na nim kobietę stojącą za biurkiem. Obok, przy futrynie drzwi, stoi prokurator z lalką w rękach. Kobieta opowiada mu, jak doszło do aktu przemocy.
- Córka szła... z tamtego pokoju (...) Tutaj siadła, walnęła się o monitor i spojrzała na mnie. To ja spojrzałam na nią i chciałam, żeby przyszła do mnie. Szymon w tym momencie wstał z krzesła (...) Wziął ją tu za prawą rączkę, obrócił w tę stronę i po prostu, tą prawą ręką popchnął ją. I z całej siły popchnął - opowiada kobieta, pokazując na lalce, jak głowa uderza w futrynę drzwi. Po czym kobieta zaczyna płakać.
W sądzie Angelika B. odmówiła wyjaśnień. Podkreśliła jedynie, że jest niewinna i zaprzeczyła wcześniejszym zeznaniom.
A w tych mówiła, że po tym zdarzeniu dziewczynka stała się senna. Była z nią w szpitalu, ale nie powiedziała, że jej córka uderzyła się w głowę. Lekarze zaczęli więc podejrzewać infekcję.
W trakcie śledztwa kobieta tłumaczyła, że nie mówiła lekarzom o uderzeniu, ponieważ bała się męża. Mówiła również, że była zastraszana, że mąż wielokrotnie szarpał ją, wyzywał i groził, że zrobi jej krzywdę. Szymon B. miał także często zażywać narkotyki i, jak mówiła Angelika B., był uzależniony od gier komputerowych.
Odwołując zeznania, twierdziła, że wówczas była w szoku, a zeznania wymusiła na niej policjantka, obiecując, że wtedy "puści ją do dzieci".
Na sali sądowej można było usłyszeć między innymi nagranie z dyktafonu, który podłożyła babcia dziewczynki. Kobieta przeczuwała, że w domu może dochodzić do przemocy. Na nagraniu słychać głos mężczyzny i płaczące dziecko.
- Będziesz jeszcze płakać?! Tak czy nie?! Cię, k***o, zabiję kiedyś! - krzyczy.
I słychać hałas przypominający uderzenie, po którym dziecko płacze głośniej.
Według prokuratury na nagraniach jednoznacznie słychać, że w domu dochodziło do znęcania się nad dziećmi.
Zobacz materiał Faktów "TVN"
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / Źródło: tvn24/TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24