Rafał codziennie jeździ do pracy, a potem wraca do obozowiska. Iwona prawie nie bywa w domu, więc jej kotami opiekuje się córka. Mirosław mówi, że ma czas i będzie protestować "tyle, ile trzeba". Od prawie 60 dni aktywiści czuwają przy krowach z Ciecierzyc. Stado miało zostać zlikwidowane, ale dostało drugą szansę od ministra. Procedury się przeciągają, mimo to obrońcy praw zwierząt się nie poddają. - Musimy mieć pewność, że zwierzęta są bezpieczne - mówią zgodnie.
W dzień nie odstępują krów na krok. W nocy śpią w namiocie przy ich zagrodzie. Od 59 dni aktywiści pilnują zdziczałego stada z Ciecierzyc.
Krów jest 185, ich już tylko troje: Mirosław, Iwona i Rafał. Na wsparcie mogą liczyć tylko w weekendy. Mimo to nie składają broni.
- Chcemy tutaj zostać do chwili, gdy ostatnia krowa opuści tę zagrodę. Kiedy to się stanie? Tego chyba nikt nie wie - mówi wolontariuszka Iwona.
Wszystko przez przeciągające się procedury związane z badaniem i przewiezieniem zwierząt do gospodarstwa państwowego w Czarnocinie.
Krowy utknęły na polu, a trójka ekologów razem z nimi. Mirosław, Iwona i Rafał są z Gorzowa Wielkopolskiego.
- Ja jestem akurat emerytem. Nie mam jakiś większych zobowiązań. Biwakowanie nawet mi się spodobało. Będę tutaj tak długo, jak trzeba będzie - mówi TVN24 Mirosław.
W podobnej sytuacji jest Iwona. - Ja jestem na rencie i cały swój czas poświęcam na wolontariat. Tutaj w obozowisku towarzyszy mi też mój mąż - Rafał. Codziennie rano jedzie najpierw do pracy, a potem przyjeżdża tutaj i protestuje - opowiada Iwona.
Prawie nie bywają w swoich domach, nie mają czasu na "zwykłe życie".
- W domu praktycznie nie bywam. Dobrze, że mam córkę. Opiekuje się moimi pięcioma kotami. Dziś wpadłam na chwilę do domu. I powiem pani, że aż nie mogę się tutaj odnaleźć. Kto wie, może niedługo będę musiała zmienić adres na stałe - żartuje Iwona i już zupełnie poważnie dodaje: mam nadzieję, że do końca sierpnia będziemy mogli już wrócić do domu.
Krowy z wyrokiem
Stado z Ciecierzyc liczy 185 zwierząt. To krowy, które od wielu lat chodziły samopas po terenach gminy Deszczno. Ich właściciel nie zapewnił im właściwych warunków, wreszcie całkowicie stracił kontrolę nad stadem. Zwierzęta wchodziły w szkodę, rozmnażały się bez żadnej kontroli. Nigdy nie zostały zarejestrowane i przebadane.
Przez lata krowy były "niewidzialne" dla systemu, kilka miesięcy temu urzędnicy się o nie upomnieli.
Zgodnie z decyzją powiatowego lekarza weterynarii z 31 października 2018 roku, stado miało zostać wybite. Decyzję tę w listopadzie podtrzymał gorzowski sąd. Za stadem ujęli się jednak aktywiści i obrońcy praw zwierząt. Pod koniec maja br. przy zagrodzie zwierząt zaczęli pokojowy protest, który wciąż trwa.
Kiedy zdawało się, że krów nie da się już uratować, w ich obronie stanął prezydent Andrzej Duda oraz prezes PiS Jarosław Kaczyński. 29 maja minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski poinformował, że krowy z Deszczna nie trafią do uboju. - Zostaną odizolowane w jednym z państwowych gospodarstw - zapowiedział.
Tam mają zostać przebadane, a następnie wprowadzone do systemu identyfikacji zwierząt, czyli zakolczykowane. - Jeżeli okażą się zdrowe, będziemy szukali rolników, którzy będą je chcieli przyjąć do siebie, kupić - mówił wówczas Ardanowski.
Najpierw numer, potem badania
Właścicielem stada krów jest teraz Biuro Ochrony Zwierząt - to organizacja, której powierzono przeprowadzenie zwierząt przez cały proces legalizacji.
- Wydawało się, że decyzja o wygaszeniu decyzji o uboju zakończy tę całą sprawę, ale teraz okazuje się, że nie jest to takie proste - mówi Izabela Kwiatkowska z BOZ.
3 lipca br. organizacja złożyła do oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Zielonej Górze komplet dokumentów wraz z wnioskiem o nadanie numeru producenta (unikalny numer nadawany osobom, które posiadają zwierzęta gospodarskie - przyp. red.). To pierwszy krok do tego, by krowy mogły zostać zarejestrowane, a następnie przebadane. - Informowano nas, że procedura potrwa tydzień. Tymczasem mamy już koniec lipca, a decyzji brak. Jesteśmy zwodzeni, nie wiemy tylko komu na tym zależy i do czego to ma prowadzić, bo na pewno do niczego dobrego - mówi TVN24 Kwiatkowska.
O przedłużającą się procedurę wydania numeru producenta zapytaliśmy kierownika biura powiatowego Agencji. Jego zdaniem wszystko przebiega zgodnie z planem.
- Mamy komplet dokumentów, dane znajdują się też w naszym systemie. Aktualnie czekamy tylko na opinię radcy prawnego, który ma ocenić, czy wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Opinię najpewniej otrzymamy jeszcze dziś lub w środę. Po zapoznaniu z opinią numer zostanie wydany niezwłocznie, może nawet w środę - zapewnia Tomasz Miller, kierownik biura powiatowego ARiMR.
Każdy dzień kosztuje 2160 zł
Wydanie numeru producenta to jedno. Potem trzeba dopełnić dalszych formalności przy rejestracji, postarać się o wyznaczenie terminu badania i w końcu je zorganizować. Na każdym etapie formalności urzędnicy mają czas na podjęcie decyzji.
- My tego czasu już nie mamy. Każdy dzień pobytu krów w tej zagrodzie kosztuje nas 2160 złotych. My nie mamy takich pieniędzy, więc założyliśmy zbiórkę, z której będziemy pokrywać te koszty. Pytanie tylko jak długo? - zastanawia się Kwiatkowska.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/ ks / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24