Cztery miesiące więzienia w zawieszeniu na dwa lata i roczny zakaz wykonywania zawodu technika farmacji - taki wyrok wydał sąd w Jarocinie (woj. wielkopolskie) w sprawie przeciwko Agnieszce K. Pracownica apteki - według ustaleń prokuratury - wydała klientce większą niż przepisana dawkę morfiny. Wyrok nie jest prawomocny.
Jak wskazał sąd, zbyt duża dawka morfiny mogła być przyczyną śmierci chorej, jednak nie można tego jednoznacznie stwierdzić bez sekcji zwłok. Ta nie została przeprowadzona. Wyrok w tej sprawie zapadł w środę (30 listopada) przed Sądem Rejonowym w Jarocinie.
Agnieszka K. była oskarżona o nieumyślne narażenie pacjentki na utratę zdrowia i życia. Została skazana na cztery miesiące więzienia w zawieszeniu na dwa lata, przez rok nie będzie mogła wykonywać zawodu technika farmacji. Ponadto będzie musiała informować kuratora o przebiegu odbywania kary oraz zapłacić nawiązkę na rzecz pokrzywdzonych członków rodziny zmarłej w wysokości łącznej pięciu tysięcy złotych.
- Gdyby sprawa nie wyszła na jaw, to do dzisiaj nikt by nie wiedział, że w ten sposób łamane jest prawo farmaceutyczne. Powstał błąd, który - czego nie można wykluczyć - przyczynił się do tragicznego zdarzenia - oświadczył sędzia Tomasz Janiec.
Sprzedała dwa opakowania leku. Przyznała się do winy, wyraziła skruchę
W listopadzie 2018 r. w jednej z jarocińskich aptek przy ul. Sienkiewicza córce 61-letniej kobiety z Cielczy, chorej na nowotwór płuc, wydano morfinę w niewłaściwej, dziesięciokrotnie silniejszej dawce. Dwa dni później 61-latka zmarła. Śledczy o sprawie dowiedzieli się dopiero po upływie dwóch tygodni, kiedy kobieta została już pochowana.
Jak ustaliła prokuratura, lek zawierający środek odurzający został wydany przez osobę nieposiadającą stosownych uprawnień zawodowych. Tabletki wydała pracownica apteki, która jest technikiem farmaceutycznym. Zgodnie z prawem farmaceutycznym tego typu środek leczniczy może sprzedać tylko magister farmacji.
Podczas procesu trwającego dwa lata okazało się, że pracownica apteki wydała dwa opakowania leku - jedno zawierało odpowiednią dawkę leku, drugie dziesięciokrotnie wyższą. Pokrzywdzona zaczęła przyjmowanie leku od opakowania z dawką zawyżoną; zmarła po przyjęciu dwóch tabletek.
Oskarżona od początku przyznawała się do winy i wyraziła skruchę. Obwiniła się za śmierć kobiety. Powiedziała, że z powodu tej pomyłki trauma pozostanie w niej do końca życia.
"Wolna amerykanka" w aptece
Przedmiotem postępowania - jak wyjaśnił prokurator Przemysław Wyrwiński - nie była kwestia skutku, czyli śmierci pokrzywdzonej ze względu na to, że nie przeprowadzono sekcji zwłok. - Oskarżona odpowiada za czyn, którego dopuściła się w takim zakresie, jaki można jej zarzucić, czyli narażenie na niebezpieczeństwo ciężkiej choroby lub śmierci poprzez sprzedaż niewłaściwej dawki leku nie będąc do tego osobą uprawnioną - wyjaśnił. Stwierdził, że w tym zakresie wina oskarżonej nie budzi wątpliwości. Zawnioskował o wymierzenie czterech miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata.
Pełnomocnik członków rodziny zmarłej adwokat Janusz Pawelczyk przyznał, że brak sekcji uniemożliwił wykazanie związku przyczynowego między działaniem oskarżonej a śmiercią pokrzywdzonej. - Wydaje się, że ten związek miał miejsce - oświadczył. Podkreślił jednak, że do tragicznego skutku doprowadziły ujawnione na rozprawie warunki pracy oskarżonej, presja zwierzchnictwa nakierowana na maksymalną sprzedaż i to nawet wtedy, kiedy nie było magistra farmacji.
- Wydaje się, że ten tragiczny skutek mógł być uniknięty w sytuacji, kiedy nadzór byłby sprawowany w sposób prawidłowy - powiedział. Zdaniem adwokata zaniedbanie było nie tylko po stronie oskarżonej, ale ze strony kierownictwa, które wiedziało, że na dyżurach techników nie było magistra farmacji. - Był tylko w określonych godzinach, a poza tym była wolna amerykanka. Można było sprzedawać, co się chciało i jak się chciało - stwierdził.
Jego zdaniem ta sprawa powinna być przestrogą dla wszystkich właścicieli aptek oraz osób sprawujących nadzór. - Niedopuszczalnym jest, aby osoba nieuprawniona - technik farmacji był nakłaniany, przymuszany groźbą utraty pracy do tego, aby realizować wydawanie leków w sytuacji, kiedy nie ma magistra farmacji. Ta praktyka powinna być raz na zawsze ucięta - oświadczył adwokat.
Obrońca: oskarżona poniosła konsekwencje swoich działań
Dla oskarżonej adwokat Janusz Pawelczyk zażądał kary sześciu miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata, nawiązki w wysokości 15 tysięcy złotych oraz dwuletni zakaz prawa wykonywania zawodu.
Obrona wniosła o warunkowe umorzenie postępowania na okres próby dwóch lat, nieorzekanie o zakazie wykonywania zawodu i zmniejszenie wysokości nawiązki do pięciu tysięcy złotych. Adwokat Marlena Kaźmierczak-Muślewska podkreśliła, że oskarżona od samego początku przyznawała się do popełnionego czynu, a postępowanie dowodowe wykazało, że brak magistra farmacji w tej aptece był stałym procederem. Zaznaczyła, że jej klientka wykonywała polecenia przełożonych, aby utrzymać pracę.
- Oskarżona poniosła konsekwencje swoich działań. W pierwszej kolejności została dyscyplinarnie zwolniona z pracy. Pozostawała przez długi okres bez jakiegokolwiek źródła utrzymania. Dopiero niedawno podjęła pracę w sklepie odzieżowym. Do dzisiaj ma taki uraz, że nie wróciła do pracy jako technik farmacji i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci mimo posiadanych uprawnień - powiedziała.
Ponieważ - jak zauważył sąd w uzasadnieniu wyroku - biegli wskazali, że nie można wykluczyć związku przyczynowo-skutkowego między podaniem zbyt silnej dawki morfiny a śmiercią chorej. - Przed sądem wymagana jest pewność i oczywistość - zaznaczył sędzia. Jak dodał, sąd rozumie, że jest pęd za zarobkiem - młodzi ludzie są zmuszani do łamania prawa, żeby ten zarobek nakręcać. Jednak - jak zauważył - to nie zwalania oskarżonej od odpowiedzialności karnej za popełnienie poważnego przestępstwa. Według sędziego oskarżona powinna była odmówić pozostawania samej w aptece, ponieważ jest to sprzeczne z przepisami ustawy prawo farmaceutyczne. Wyrok nie jest prawomocny.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock