Leżący ledwie 300 metrów od Starego Rynku kompleks po dawnych zakładach spirytusowych od lat straszy w Poznaniu. Wreszcie ma się to zmienić. Powstanie tam nowe osiedle, które wkomponowane zostanie między odnowione zabytkowe budynki. Historię fabryki zakończył olbrzymi pożar sprzed blisko 80 lat.
Fabryka spirytusu "Akwawit" była jednym z największych zakładów w Poznaniu w dwudziestoleciu międzywojennym. Jej historia zakończyła się jednej nocy.
19 maja 1937 r. nad Poznaniem szalała potężna burza. Pioruny uderzały w budynki. Jeden z nich około godz. 16 uderzył w zbiornik przy Tamie Garbarskiej (dzisiejsza ulica Garbary). Tak wybuchł jeden z największych pożarów w historii miasta.
Panika w kościele
Nagle w mieście zawyły syreny. Alarm! Coś się musiało stać. Może pożar. Po chwili zobaczyłem, że ludzie biegną w dół miasta, Z tarasu widać było jasną łunę, a raczej ogień. Coś paliło się w pobliżu, niedaleko. Syreny dalej wyły. Wybiegłem też - tak opisywał tamte wydarzenia Władysław Czarnecki, ówczesny kierownik Wydziału Rozbudowy Miasta.
Na Wzgórzu Św. Wojciecha, na którego szczycie znajduje się kościół, zapanował popłoch. Wikariusze, słysząc huk, wybiegli nieubrani na cmentarz, przekonani, że płonie świątynia. Zgromadzone na cmentarzu kościelnym dzieci, które przybyły na próbę sypania kwiatów podczas uroczystości Bożego Ciała, rzuciły się w panicznej ucieczce z trwogą do kościoła, spazmując w nim i mdlejąc - pisał "Kurjer Poznański".
Proboszcz parafii - ks. Narcyz Putz, długo się nie zastanawiając, zdecydował o ewakuacji Najświętszego Sakramentu. - Gdyby wybuchnął drugi zbiornik, zawierający przeszło 3 miliony litrów spirytusu, kościół spłonąłby doszczętnie - mówił "Kurjerowi".
Brodzili w spirytusie po kostki
Gdy piorun uderzył w zbiornik pełen 91-procentowego spirytusu, na terenie zakładów znajdowały się 92 osoby. W niebo wyrzucane były wysokie języki niebieskiego ognia. Świadkowie pożaru mówili o płomieniach wysokich na 50 metrów.
Na miejsce ściągani byli strażacy z Poznania i okolic. W sumie było ich 80. Próbowali stłumić pożar wodą podawaną z 25 węży strażackich. W pierwszych chwilach najważniejsze było obronienie przed pożarem kolejnych trzech zbiorników, w których łącznie znajdowało się 8 mln litrów spirytusu. Gdyby ten się rozlał, w ogniu stanęłyby prawdopodobnie kamienice przy ul. Św. Wojciecha, a poważnie zagrożony byłby kościół.
Gdy doszedłem, straż pożarna pod komendą naczelnika Kiedacza daremnie usiłowała zlokalizować pożar. Wężami zlewano sąsiednie zbiorniki oraz hale rzeźni. Tuż za murem były obory pełne bydła przeznaczonego na rzeź. W pewnym momencie rozżarzone do białości blachy zbiornika pękły i paląca się ciecz zaczęła płynąć po stoku w dół ku zabudowaniu rzeźni. Ryk przerażonych zwierząt potęgował grozę. Sytuacja była krytyczna - wspominał w swojej książce Władysław Czarnecki.
Rozlany spirytus zalał teren na wysokość aż 30 cm, paraliżując prace strażaków. W gaszenie pożaru zaangażowano także wojsko. Żołnierze brodzili po kostki w rozgrzanym spirytusie. (...) Na wielu z nich zajmowało się od ognia ubranie tak, że towarzysze musieli w pewnym momencie ratować kolegę przed spaleniem, aplikując mu strumień wody" - pisał "Dziennik Poznański".
Płonące jeziora spirytusu
Ciecz rozlała się po terenie zakładów, docierając do składnicy beczek znajdującej się przy bocznicy kolejowej.
Pękające beczki ze spirytusem wkoło płonącego nieprzerwanie olbrzymim słupem zbiornika, toczyły się po ziemi, podrzucane wybuchami i wylewały dokoła płonące jeziora - pisał "Kurjer Poznański".
Szyny kolejowe na odcinku kilkunastu metrów powyginały się w harmonijkę.
12 pracownikom "Akwawitu", którzy byli najbliżej eksplozji oraz dwóm rodzinom komisarzy akcyz i monopoli mieszkającym na terenie zakładu, szczęśliwie udało się uciec. Ich warsztaty i domy doszczętnie spłonęły.
Ogień szybko rozprzestrzenił się na budynki sąsiednich zakładów graficznych Putiatyckiego.
Uciekano drzwiami i oknami. Znajdujący się w zakładach właściciel z synem, wybiegłszy na dziedziniec wskoczył do samochodu i usiłowali wyjechać nim. Niestety, od płonącego na ziemi spirytusu zajęły się koła. W obawie przed eksplozją zbiornika z benzyną w samochodzie, jadący wyskoczyli z niego i ratowali się ucieczką pieszo. Młodemu p. Putiatyckiemu zajęły się nogawki u spodni. Zdołano jednak obu p. Putiatyckich wyprowadzić z niebezpieczeństwa. Dopiero później obok spalonego samochodu znaleziono również zwęglone ciało psa, który uciekał z pożaru razem z p. Putiatyckim - pisał "Dziennik Poznański".
Pożar zajął też tereny firmy meblarskiej p. Chrząstowskiego. Stojące wyżej budynki udało się ocalić. Nie zdołano jednak uratować części wozów firmy, które stały na działce. Jak opisywał "Dziennik Poznański", stanowiły one już tylko "płonące pochodnie".
Zagrożeniem kanalizacja
Akcja gaśnicza była niezwykle skomplikowana. Nie można było bowiem dopuścić, by spirytus dostał się do kanalizacji. To mogłoby bowiem doprowadzić do zapalenia się jej i pożarów kolejnych domów.
Budynki rzeźni miejskiej udało się ocalić głównie dzięki zaangażowaniu wojska. Żołnierze z kilofami i łopatami wykopali rów w jezdni z kostki brukowej, do którego spływał palący się spirytus. Wsiąkał on w ziemię, będąc jednocześnie przysypywany przez strażaków piaskiem. Bydło wcześniej ewakuowano.
Około godz. 19 ogień udało się opanować przed dalszym rozprzestrzenianiem. Zbiornik ze spirytusem ugaszono dopiero około 2 w nocy.
Po fabryce spirytusu pozostały tylko gruzy i zgliszcza. Powietrze dookoła przesiąknięte jest spirytusem (...) Zbiornik na 200 tysięcy litrów - na szczęście pusty - odrzucony został w bok na 15 metrów - pisał "Kurjer Poznański".
W pożarze nikt nie zginął. Ranne zostało w sumie 9 osób: cztery trafiły do szpitala - uległy zaczadzeniu i poparzeniom, pięć zostało rannych w trakcie ucieczki z płonącego zakładu przez ogrodzenie z drutu kolczastego - im pomocy udzielono na miejscu.
Spaliło się blisko 2 mln litrów 91-procentowego spirytusu o wartości około 1 mln złotych, 130 drzew, 3 wagony kolejowe. Łączne straty oszacowano na 3 mln złotych. Zakłady Putiatyckiego doszczętnie spłonęły. Już nigdy ich nie odbudowano. Kościół św. Wojciecha został jedynie okopcony.
Po dawnej fabryce dziś zostało niewiele. Po pożarze, Władysław Czarnecki wycofał pozwolenie na użytkowanie zbiorników dyrekcji Akwawitu, żądając przeniesienia wszystkich zbiorników poza miasto. Te miały trafić do Czerwonaka. Plany runęły jednak po wybuchu II wojny światowej.
Do dziś zachowały się unikalny budynek destylatorni z czerwonej cegły oraz jeden ze zbiorników przeciwpożarowych. Teraz zostaną zachowane i odnowione. - Dostaną nowe pokrycie dachowe, naprawimy też ceglane elementy - mówi architekt Piotr Kostka, prezes poznańskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich, który odpowiada za projekt.
Zachowane budynki na zdjęciach Tomasza Hejny (2014 r.):
W destylatorni znajdą się ponad 100-metrowe lofty, w zbiorniku - zależnie od zapotrzebowania - punkty handlowe i usługowe. Obok - wzdłuż ulicy Bóżniczej - powstanie 4-piętrowy blok mieszkalny.
- Będzie sporo prześwitów. Chodziło o to, by historyczne budynki były widoczne dla ludzi idących ulicą Bóżniczą - tłumaczy Kostka.
Budowa kompleksu Manufaktura Stare Miasto ma ruszyć latem, potrwa do końca 2017 r.
Autor: FC/b / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Narodowe Archiwum Cyfrowe, Dziennik Poznański, Bouygues Immobilier