W niedzielę w godzinach popołudniowych zmarła kolejna, czwarta, ofiara wypadku na Kanale Kaszubskim w Gdańsku – poinformowała prokurator Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Turystyczna łódź z kilkunastoma osobami na pokładzie przewróciła się w sobotę, przepływając nieopodal pracującego holownika. W pierwszej fazie akcji ratunkowej udział brały załogi jednostek znajdujących się w pobliżu. Na antenie TVN24 menedżerka jednej z firm organizującej tego typu rejsy relacjonowała przebieg zdarzenia.
W sobotnie popołudnie, w trakcie turystycznego rejsu na rzece Motława w Gdańsku, łódź z 14 osobami na pokładzie przewróciła się. Jak przekazywał rzecznik gdańskiej policji Mariusz Chrzanowski, jednostka wywróciła się najprawdopodobniej z powodu fal wytworzonych przez pracujące w pobliżu holowniki.
W wodzie znalazło się 12 pasażerów oraz dwóch członków załogi. Akcję ratunkową podjęła załoga innej łodzi znajdującej się w pobliżu. Większość osób udało się uratować i wyciągnąć na brzeg. Wobec trzech osób podjęto akcję reanimacyjną.
Na miejscu lekarz stwierdził zgon mężczyzny w wieku około 60 lat. Dwie pozostałe reanimowane osoby zostały przewiezione do szpitala. Jeszcze w sobotę po południu ze strony rzecznika gdańskiej prokuratury pojawiła się informacja o śmierci dwóch kolejnych osób. Portal trójmiasto.pl tłumaczył, że jako trzecią ofiarę policzono nienarodzone dziecko, które lekarze próbowali ratować.
Natomiast w niedzielę wieczorem Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku poinformowała, że zmarła kolejna, czwarta ofiara, którą była przebywająca w szpitalu pasażerka łodzi turystycznej. Prokurator Wawryniuk dodała, że śledztwo już trwa, natomiast samo postępowanie w sprawie formalnie powinno zostać wszczęte w poniedziałek.
"Kwestia bezpieczeństwa jest priorytetowa"
W niedzielę rano gościem TVN24 była Anna Popowicz, menedżerka firmy organizującej podobne rejsy turystyczne po Motławie. To właśnie m.in. załoga łodzi Holiday Boat udzielała pomocy osobom, które wpadły do wody.
- W trakcie standardowego rejsu, wracając z Westerplatte, byliśmy świadkiem sytuacji na Motławie. Panowie z obsługi naszej jednostki byli najbliżej zdarzenia, widzieli je z bliska i pomagali w akcji ratowniczej - powiedziała Popowicz, po czym przekazała relacje swoich pracowników.
Zaznaczyła, że była informacja z kapitanatu dotycząca pracy holowników w okolicach stoczni na Kanale Kaszubskim. Jak dodaje - w tym czasie mniejsze jednostki nie powinny znajdować się w okolicy. Silny napęd holownika wytwarza fale stanowiące niebezpieczeństwo dla niewielkich łodzi, takich jak na przykład Galar (jednostka, która się przewróciła).
- Inne jednostki oczekiwały razem z naszą obsługą, natomiast jakaś motorówka przepłynęła w najbliższej okolicy holownika i obsługa Galaru zdecydowała się popłynąć również. Nie jestem osobą uprawnioną, żeby wydawać opinie w tej sprawie. Natomiast wiem, że w momencie, kiedy ten holownik pracuje ruch na rzece jest wstrzymany. Profesjonalna obsługa moich statków w takich sytuacjach zatrzymuje się, pozwala dokończyć pracę i ten rejs delikatnie nam się przeciąga. Kwestia bezpieczeństwa jest priorytetowa - powiedziała Popowicz.
"Jeden z panów już podczas akcji nie dawał oznak życia"
Kiedy doszło do wypadku, w pobliżu - oprócz łodzi z Holiday Boat - znajdowały się jeszcze jacht i motorówka. Osoby znajdujące się na tych jednostkach prowadziły akcję ratunkową.
- Panowie z naszego statku wydobyli pięć osób na pokład. Pozostali armatorzy w okolicy również pomagali w prowadzeniu akcji i wyciągali z wody osoby poszkodowane. Pomagaliśmy jako pierwsi, służby zostały wezwane przez nas. Dwóch sterników obsługujących Galara znalazło się na naszym pokładzie. Jednemu z nich udało się dopłynąć o własnych siłach. Mój bosman wskoczył do wody, wyciągnął ledwo przytomną kobietę, którą udało się uratować. Natomiast jeden z panów już podczas akcji ratowniczej nie dawał oznak życia. Na naszym pokładzie przez około godzinę była prowadzona reanimacja. Mężczyzny nie udało się uratować - mówi Anna Popowicz.
Turyści, którzy znaleźli się w wodze nie mieli ubranych kamizelek ratunkowych - dodała.
- Osoby, które wyszły o własnych siłach, to jak widziałem, były to osoby młode, w dobrej kondycji fizycznej. Na pewno potrafiące pływać. Poradziły sobie. Cała reszta, która dostała się pod wodę - nie wiem jaki był powód tego, że utonęli. Czy doszło do jakiegoś urazu podczas przewrotu jednostki? Czy gdzieś uderzył głową ten pan, którego wyciągnęliśmy? Też tak mogło być - mówi Armand Jankowiak, bosman uczestniczący w akcji ratowniczej.
Kiedy służby ratunkowe dotarły na miejsce, otrzymały informacje o dwóch kobietach, których nie udało się zlokalizować. Bosman, który wskoczył do wody przekazał, że woda była na tyle zanieczyszczona, że nie był w stanie ich dostrzec.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24