Fason wybrany, przymiarki zrobione, zaliczki wpłacone, umowy podpisane, ale sukien ślubnych nie będzie. Klientki gdańskiego salonu zostały na lodzie. Zakład - bez ostrzeżenia - nagle się zamknął. "Powodem ustania działalności salonu jest niewypłacalność firmy będąca następstwem sytuacji geopolitycznej w kraju i na świecie" - napisała właścicielka salonu do klientek.
Właścicielka jednego z gdańskich salonów sukni ślubnych w piątek po godz. 21 poinformował swoje klientki SMS-em, że na ich skrzynki mailowe trafiło oświadczenie odnośnie zamknięcia salonu.
"Z przykrością informuję, że Livia Salon Ślubny z siedzibą w Gdańsku został zamknięty. Powodem ustania działalności salonu jest niewypłacalność firmy będąca następstwem sytuacji geopolitycznej w kraju i na świecie. Jestem zmuszona poinformować, ze salon nie będzie w stanie zrealizować podpisanej z Panią umowy" - czytamy w oświadczeniu.
Do końca miała przyjmować zlecenia
Jednocześnie właścicielka salonu zapewnia: "Jeśli sytuacja finansowa ulegnie poprawie, powrót do realizacji umowy będzie dla mnie priorytetem. Jest mi niewymownie przykro z powodu tego co się stało. Szczerze przepraszam i żałuję, że stawiam panią w tak niekomfortowej sytuacji, jednakże okoliczności, które do niej doprowadziły, nie są spowodowane przez mnie".
Problem w tym, że kobieta praktycznie do końca miała przyjmować nie tylko zlecenia, ale też zaliczki na suknie od klientek. Pracownice salonu miały zostać zwolnione jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia i wtedy klientki zaczęła przyjmować sama właścicielka. Kobieta miała nie wystawiać już paragonów, tylko druk wpłaty.
Przepadło ponad 100 tysięcy złotych
Ostatnia klientka, do której dotarliśmy, była w salonie 7 stycznia. W sumie - na 60 kobiet - zaliczki wyniosły ok. 130 tys. zł.
Część kobiet porozumiała się ze sobą za pośrednictwem mediów społecznościowych. Próbowały one skontaktować się z właścicielką salonu, ale lokal jest zamknięty, a telefon głuchy.
- Jest tragicznie, koszmarnie, jest horror, bo na pięć, sześć miesięcy przed ślubem zostałam bez sukni ślubnej. Straciłam 3,5 tysiąca złotych. Z tych pieniędzy mogłabym pokryć coś innego, na przykład fotografa - denerwuje się Paulina Zakrzewska, jedna z klientek salonu. I dodaje: - Teraz nie wiadomo, czy uda nam się dostać cokolwiek. Dziewczyny mają różne kształty, nie każdy ma rozmiar 36.
Bez sukni przed ślubem
Natalia Pecyna straciła około trzech tysięcy złotych. - Kupno sukienki to było dla nas duże wydarzenie, moja mama przyjechała z drugiego końca kraju. Nikt się tego nie spodziewał, jeszcze niedawno salon wstawiał zdjęcia na relację (w mediach społecznościowych - red.). Próbowałam kontaktować się z właścicielką, ale zapadła się ona pod ziemię - twierdzi kobieta.
- Jest to szokujące, bo sukienka, która mi się naprawdę podobała, to już jej nie założę. Zostałam równo cztery miesiące przed ślubem powiadomiona o tym, że nie będzie mojej sukienki. Straciłam ponad 2,5 tysiąca złotych - opowiada z kolei Monika Klamrowska. I dodaje: - Nie mam pojęcia, co zrobię. Obdzwoniłam wiele salonów i dla wszystkich to za mało czasu na uszycie sukni.
Pani Klaudia Barna przekazała nam, że z emocji rodzice nie byli w stanie jej zrozumieć przez telefon. - Był jeden wielki płacz. Teraz próbujemy to obrócić w żart, mamy wspólną grupę z dziewczynami i się bardzo wspieramy - podkreśla.
Sprawa zgłoszona policji, klientki prawdopodobnie będą musiały wejść na drogę cywilną
Wiele krawcowych, słysząc o tej sytuacji, zaoferowało ekspresowe wykonanie sukien - wśród poszkodowanych są kobiety, które ślub mają już za dwa, trzy miesiące. Jednak mimo wszystko panie muszą znaleźć dodatkowe fundusze na zakup nowej sukienki, bo na razie nic nie wskazuje, że właścicielka salonu je zwróci.
Poszkodowane zgłosiły sprawę policji, ale ze względu na to, że z właścicielką miały podpisane umowy cywilno-prawne, prawdopodobnie będą musiały wytoczyć jej proces cywilny za niewywiązanie się z umowy. Jedną z poszkodowanych jest prawniczka, która już przygotowuje pisma procesowe.
Źródło: TVN24 Pomorze