Protest pracowników Miejskich Zakładów Komunikacyjnych w Bydgoszczy trwa od piątku. Na ulice miasta nie wyjeżdża większość autobusów i tramwajów. Strajkujący domagają się między innymi podwyżek płac o tysiąc złotych. Prezydent miasta mówi z kolei, że strajk jest nielegalny, a spór powinien być rozwiązany na linii "pracownik-pracodawca".
Protestujący pracownicy Miejskich Zakładów Komunikacyjnych pojawili się w środę na sesji Rady Miasta Bydgoszczy. Nie rozwiązało to jednak problemu i strajk trwa dalej.
- Brakuje już bardzo dużo kierowców, czego efektem jest to, że do końca maja przepracowaliśmy już ponad 20 tysięcy nadgodzin. Przychodzi limit kodeksowy, za chwilę nie będą mogli już ci kierowcy pracować w nadgodzinach, za chwilę przyjdą urlopy i społeczeństwo nie zobaczy w ogóle autobusów na linii. I nie będzie to żaden strajk, po prostu nie będzie miał kto jeździć - mówi Andrzej Arndt, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej.
Przekonuje, że "odpowiedzialny za całą sytuację jest i prezes zarządu, który podał się do dymisji, ale również i właściciel, który dysponuje środkami". Mówiąc o właścicielu, ma na myśli władze Bydgoszczy.
Prezydent miasta Rafał Bruski podkreśla jednak, że pieniędzy nie ma, a strajk jest nielegalny.
- Od sześciu dni w Bydgoszczy trwa nielegalny strajk, nie jest to strajk zorganizowany zgodnie z ustawą o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, więc ci, którzy przyczynili się do tego strajku, po prostu działają nielegalnie, kosztem mieszkańców i to jest najgorsze, że za zakładników w tym sporze wzięli mieszkańców - mówi Bruski.
- Większość postulatów, która do mnie dotarła dzisiaj rano, dotyczy spraw pracowniczych, a więc powinno być rozwiązane na linii pracownik-pracodawca, zarząd MZK. Niestety ci, którzy protestują, wolą oczywiście przyjść do ratusza, bo to jest głośniejsze, bardziej nośne i bardziej medialne - podsumowuje prezydent.
Oczekiwania protestujących pracowników MZK Bydgoszcz
Protest w Miejskich Zakładach Komunikacyjnych w Bydgoszczy rozpoczął się w piątek o trzeciej rano. Pracownicy przyszli do pracy, nie wyjechali jednak na ulicę. - Jest to każdego indywidualna decyzja o tym, że nie wyjedzie na linię. Pracownicy przychodzą, odhaczają się, pobierają dokumenty, natomiast na linię nie wyjeżdżają - wyjaśniał w piątek reporterowi TVN24 Andrzej Arndt.
Pracownicy domagają się między innymi wzrostu wynagrodzeń o tysiąc złotych oraz złagodzenia wysokości kar dyscyplinarnych nakładanych na kierowców i motorniczych. Pracownicy wnioskują również o zmniejszenie wysokości możliwych potrąceń premii za przewinienia z 30 proc. do 10 proc. - Praktycznie nie ma kierowców i motorniczych, którzy nie byli karani za choćby nieumyślne przewinienia. Przy tak wysokich potrąceniach na wypłatę pracownik może dostać na rękę 2,5 tysiąca złotych - mówił Arndt.
Już w piątek strajkujący spotkali się z prezydentem Bydgoszczy Rafałem Bruskim, ale nie udało się osiągnąć porozumienia.
"Pracownicy w swoich postulatach podważyli celowość obowiązujących w mieście ulg, z których korzystają m.in. uczniowie bydgoskich szkół czy seniorzy. Wskazywali także, że cena biletów komunikacji jest zbyt niska. Pracownicy oczekują dodatkowych 10 mln zł z budżetu miasta - na podwyżki wynagrodzeń. Spełnienie tego postulatu oznaczałoby w praktyce podwyżkę cen biletów komunikacji miejskiej dla wszystkich mieszkańców" - czytamy na oficjalnej stronie internetowej Urzędu Miasta w Bydgoszczy.
Kursuje komunikacja zastępcza
Od soboty po ulicach Bydgoszczy kursuje komunikacja zastępcza. Autobusy nie dojeżdżają jednak we wszystkie rejony miasta - ZDMiKP w Bydgoszczy publikuje na bieżąco zmiany w rozkładzie.
Miasto ma podpisaną umowę z firmą, która częściowo realizuje połączenia. Firma poszukuje kierowców, oferując im 60 zł za godzinę pracy.
- Jesteśmy bardzo ciekawi, kto finansuje takie wysokie stawki. Czy Miasto Bydgoszcz na to stać? Jeżeli tak, to MZK jest w stanie jeździć nawet za 35 złotych na godzinę - powiedział Arndt w rozmowie z "Expressem Bydgoskim".
Od soboty do odwołania wydłużono bezpłatny przejazd Bydgoskim Rowerem Aglomeracyjnym z 20 minut do godziny. To jednak nie wszystkich przekonuje. Najbardziej na sporze cierpią mieszkańcy, którzy mają problem z dojazdem do pracy czy lekarza.
Na niedzielę (3 lipca) na godzinę 15 jest zaplanowane zgromadzenie publiczne przed ratuszem. Strajkujący liczą na wsparcie mieszkańców.
Źródło: TVN24/ Express Bydgoski
Źródło zdjęcia głównego: TVN24