Choć pieniędzy i czasu na własne życie brak, to pan Andrzej z Krakowa się nie zraża. Prowadzi pogotowie jeżowe, bo jak mówi: - Nikt im do tej pory nie pomagał.
W niewielkim mieszkaniu, zupełnie sam, prowadzi pogotowie jeżowe. Z całego kraju trafiają do niego, skrzywdzone przez ludzi, zwierzęta.
- Jak mam spojrzeć w te oczka? I co? Wynieść do pierwszego lepszego parku za rogiem, żeby zamarzły, żeby ktoś je skopał znowu? Nie ma takiej możliwości - tak pan Andrzej tłumaczy swoje poświęcenie dla kolczastych zwierząt.
Brak pieniędzy
Praca dla zwierząt staje się jednak coraz trudniejsza, bo im więcej skrzywdzonych czworonogów, tym trudniej z pieniędzmi. Pan Andrzej liczył, że otrzyma wsparcie finansowe od lokalnych władz. Próbował też prosić o pomoc instytucje zajmujące się ochroną środowiska. Bezskutecznie.
- Wiążą nasze ręce też przepisy prawne, które uniemożliwiają pomoc finansową w tym zakresie. Opieka nad zwierzętami, nad gatunkami chronionymi, to kompetencje administracji państwowej, reprezentowanej tu przez służby wojewódzkie - tłumaczy Filip Szatanik rzecznik prasowy Urzędu Miasta Krakowa. - My na ten cel nie dostajemy pieniędzy. Ja po prostu pieniędzy nie znajdę - dodaje Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Krakowie Jerzy Hertz.
Do Białegostoku
Kiedy w Krakowie pieniędzy brak, z ofertą pomocy zwrócili się do pana Andrzeja urzędnicy z Białegostoku. Jak twierdzi, żeby kontynuować swą pracę gotowy jest wyjechać na drugi koniec Polski. - Muszę się kierować przede wszystkim dobrem jeży. Będę tam, przeniosę się ze wszystkim, rzucę wszystko. Będę tam, gdzie będą warunki, żebym mógł się opiekować tymi jeżami. Bo to jest dla mnie najważniejsze. Całe życie w tej chwili mam ustawione pod kątem jeży - mówi pan Andrzej.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24