Już nie ma w Polsce miejsca na to, co jest obywatelskie. Wszystko stało się partyjne, wszystko ma barwę "my versus oni" - mówiła w TVN24 Zuzanna Rudzińska-Bluszcz, była kandydatka na Rzecznika Praw Obywatelskich, popierana przez setki organizacji społecznych. Zarzucała rządzącym, że "przykleili jej od razu stygmat, że jest kandydatką polityczną, lewaczką i kandydatką, której wybrać nie można, bo - jak powiedział to Jan Kanthak - nie jest swoja".
Następca Adama Bodnara na stanowisku Rzecznika Praw Obywatelskich nadal nie został wybrany, pomimo trzech prób. Zuzanna Rudzińska-Bluszcz, zgłoszona przez kluby Koalicji Obywatelskiej i Lewicy przy poparciu ruchu Polska 2050 Szymona Hołowni, zrezygnowała z ubiegania się o tę funkcję. Sejm głosami PiS dwukrotnie odrzucił jej kandydaturę. Z kolei w lutym Senat nie przyjął kandydatury wiceministra, posła PiS Piotra Wawrzyka, zatwierdzonego w Sejmie głosami PiS.
"Już nie ma w Polsce miejsca na to, co jest obywatelskie
Rudzińska-Bluszcz, która pracuje jako główna koordynatorka sądowych postępowań strategicznych w biurze RPO, była w piątek gościem "Jeden na jeden" w TVN24.
Powiedziała, że z procesu kandydowania, który przeszła, "wyciągnęła lekcje". - Niestety moje lekcje mają zastosowanie nie tylko do urzędu RPO, ale też do innych urzędów w państwie i do standardu wybierania urzędników - mówiła.
Jej zdaniem "już nie ma w Polsce miejsca na to, co jest obywatelskie". - Wszystko stało się partyjne, wszystko ma barwę "my versus oni". A to jest bardzo szkodliwe dla nas, dla obywateli. Zwłaszcza na stanowisku Rzecznika Praw Obywatelskich - podkreślała Rudzińska-Bluszcz.
Rudzińska-Bluszcz: chciałam odpowiadać na pytania, ale rządzący, zamiast tego, przykleili mi stygmat
Zdaniem byłej już kandydatki na RPO, proces wyboru na ten urząd "to jest teatr". - Stawałam na komisji sprawiedliwości i praw człowieka cztery, czy pięć razy. Byłam gotowa odpowiadać na pytania, wchodzić w polemikę z kontrkandydatami. Niestety większość rządząca nie chciała mi zadawać żadnych pytań - mówiła.
Rządzący - dodała - "przykleili jej od razu stygmat, że jest kandydatką polityczną, lewaczką, osobą". - Kandydatką, której wybrać nie można, bo - jak powiedział to Jan Kanthak (poseł Solidarnej Polski, klub PiS - red.) - "nie jest swoja". Skoro nie jestem "swoja", to niezależnie od tego, co zrobię, niezależnie jakimi przesłankami się wykażę, nie zostanę wybrana. Dlatego nazywam to teatrem - wyjaśniała.
"Czułam szczerą potrzebę, by rozmawiać o tym, co jest dla nas wspólne"
Rudzińska-Bluszcz przyznała, że "być może było to naiwne z jej strony", ale "szczerze wierzyła, że było możliwe", by została RPO. - Myślałam, że być może będzie to pierwszy obszar w życiu publicznym od wielu lat, gdzie wszystkie partie powiedzą: "popieramy Rudzińską-Bluszcz". Mam pięcioletnie doświadczenie w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, wiem, jakie sprawy wpływają, jak do nich podchodzić i jak je rozwiązywać - podkreślała.
Dodała, że liczyła na "wyjątek, zwłaszcza po wyborach prezydenckich, które podzieliły Polskę na pół". - Jako obywatelka czułam szczerą potrzebę, by rozmawiać o tym, co jest dla nas wspólne, co nas łączy - mówiła.
- Jako obywatelka chciałabym, żeby moi przedstawiciele, na których ja głosowałam do Sejmu i Senatu, potrafili rozmawiać z tymi, na których ja nie głosowałam, ale wiem, że głosowali inni - dodała. Dopytywana, czy politycy potrafią się tak zachować, Rudzińska-Bluszcz odparła, że "z tego co wie, to nie za bardzo".
Źródło: TVN24