Mija kolejny tydzień po wyborach i mijają obietnice wyborcze, a właściwie koryguje je rzeczywistość. Już wiadomo, że płaca minimalna będzie niższa, niż zapowiadano przed wyborami, ale to nie jedyna zmiana. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Przy okazji różnych uroczystości politycy partii rządzącej o trwającym od ponad roku maratonie wyborczym już powoli zapominają i liczą pewnie, że obywatele zrobią to samo. - Państwo traktuje wskaźnik minimalnego wynagrodzenia podobnie, jak traktuje politykę społeczną i transfery, które oferuje jako alokację kapitału politycznego, który ma się zwrócić w postaci głosów oddanych przez twardy elektorat tej partii – mówi Grzegorz Sikora, dyrektor ds. komunikacji Forum Związków Zawodowych.
Nie minęły trzy tygodnie od ostatnich wyborów, a już widać jak rzeczywistość weryfikuje rządowe plany i obietnice. Płacą minimalną na przyszły rok - z komunikatu wiemy, że ma wynosić 2800 złotych - nie chwalono się na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej. Zupełnie inaczej niż przed dziesięcioma miesiącami, kiedy to prezes PiS Jarosław Kaczyński osobiście składał obietnice w tej kwestii. Może dlatego, że wtedy padała inna kwota. - Na koniec 2020 roku płaca minimalna będzie wynosiła trzy tysiące złotych – zapowiadał Jarosław Kaczyński.
- Od samego początku ekonomiści z przymrużeniem oka te trzy tysiące złotych traktowali, bo to były tak niewyobrażalne poziomy, ale nawet przed kryzysem, że rzeczywiście część komentarzy była taka, że to mało prawdopodobne, żeby zostało wprowadzone, że jakiś głos rozsądku w rządzie będzie – komentuje dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP.
Ocena sytuacji w kampanii i po niej zawsze się różni. Prezydent Andrzej Duda jeszcze ubiegający się o reelekcję twierdził, że "w najgorszym momencie pandemii bezrobocie wzrosło do sześciu procent". Natomiast w założeniu budżetowym rządu mowa jest o 7,5-procentowym bezrobociu na koniec roku - opublikowane dwa tygodnie po tym jak reelekcja się dokonała.
Nowy podatek i zniesiony zasiłek dla rodziców
- Nie sądzę, żeby rząd Zjednoczonej Prawicy zamierzał podnieść podatki, a po drugie, proszę pamiętać, że póki co jeszcze jestem ja. Ja się nie zgadzam na podwyżki podatków - te słowa Andrzeja Dudy z kampanii wydawały się zamykać inną sprawę, ale na pierwszym posiedzeniu Sejmu po wyborach prezydenckich PiS już uchwalił ustawę dotyczącą nowych podatków.
- Zanim opadł kurz kampanijny, branża napojowa już się dowiedziała, że rząd wprowadził poprawkę w ustawie covidowej, która od 1 stycznia 2021 wprowadzi nam podatek cukrowy, który tak naprawdę dobije branżę napojową, która ucierpiała bardzo poważnie na pandemii – zwraca uwagę Andrzej Gantner, dyrektor Polskiej Federacji Producentów Żywności.
Na pandemii ucierpiał też budżet państwa, bo musiał wypłacać na przykład zasiłki dla rodziców, ale te też - dokładnie dwa tygodnie po dniu głosowania - zostają likwidowane. Jak czytamy w komunikacie resortu rodziny między innymi ze względu na "okres wakacyjno-urlopowy". Fakt, że okres ten trwa już od miesiąca, dotąd rządzącym nie przeszkadzał.
Ekonomiści przekonują jednak, że w obecnej sytuacji weryfikowanie obietnic może wyjść obywatelom na dobre. - Warto myśleć o tym, żeby nawet rezygnować dodatkowo z kolejnych obietnic, chociażby 13 i 14 emerytury, bo te pieniądze będą absolutnie potrzebne – uważa Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, ekonomistka z Uniwersytetu Warszawskiego.
Źródło: TVN24