Jak idziemy do sklepu, to wiemy, że musimy mieć maseczkę i rękawiczki. Wiemy, ile osób może być w lokalu. A w żłobkach i przedszkolach? To my mamy decydować? To absurd! - mówi prezydent jednego z miast wojewódzkich. Samorządowcy i dyrektorzy placówek wahają się, czy od 6 maja otwierać żłobki i przedszkola.
Premier Mateusz Morawiecki ogłosił w środę, że od 6 maja możliwe będzie otwarcie żłobków i przedszkoli. Decyzję o tym, czy dana placówka wznowi działalność, podejmuje organ prowadzący. W przypadku podlegających Ministerstwu Edukacji Narodowej przedszkoli to w zdecydowanej większości samorządy, bo to one prowadzą te placówki. W przypadku żłobków to przede wszystkim organizacje pozarządowe i komercyjne firmy. Według stanu na 31 grudnia 2018 r. (dane GUS) w Polsce działało 3776 żłobków, klubów dziecięcych i oddziałów żłobkowych. Aż 2915 należało do sektora prywatnego.
Co to znaczy "w razie potrzeby"?
Kilka godzin po konferencji premiera resorty pracy i edukacji opublikowały wytyczne dla placówek oświatowych i opiekuńczych. Te są jednak bardzo ogólne - nie podają np. jak liczne powinny być grupy dzieci przypadające na jednego nauczyciela lub opiekuna, a w kwestii środków ochrony osobistej takich jak jednorazowe rękawiczki, maseczki, przyłbice czy nieprzemakalne fartuchy z długim rękawem zapisane jest jedynie, że organ prowadzący ma je zapewnić "w razie potrzeby".
- Ale co to znaczy "w razie potrzeby", tego nikt nie mówi. A takich niewiadomych jest znacznie więcej - mówi Iga Kazimierczyk, która kieruje niepublicznym żłobkiem w Warszawie, prowadzonym przez fundację. - Otworzę żłobek, ale nie ma szans, bym zdążyła przygotować się do 6 maja. Najpewniej uda mi się 11 maja, ale prawdopodobnie skrócę godziny otwarcia. Póki co jednak czekam na informacje, jakie zalecenia dla swoich żłobków wprowadzi Warszawa. To, co przedstawił resort pracy, to nie są standardy sanitarne, tylko raczej porady, jak przetrwać w trudnych czasach. I to porady natury bardzo ogólnej - dodaje.
Nawet 1400 zł na same fartuchy dla jednej opiekunki
W żłobku u Igi Kazimierczyk pod opieką znajduje się 15 dzieci, w placówce pracuje pięć osób. - Zaczęłam dziś szukać nieprzemakalnych fartuchów z długim rękawem. Są jednorazowe, jeden kosztuje 33 zł. A przecież jak opiekunka wyjdzie z dziećmi na dwór, to później musiałaby zmienić fartuch. Gdybym chciała je zapewnić moim pracownicom, to na jedną opiekunkę na same fartuchy muszę przeznaczyć od 700 do 1400 zł miesięcznie - wylicza Kazimierczyk.
Podobne wątpliwości ma Dorota, właścicielka innego niepublicznego żłobka w stolicy. - Czekam na wytyczne miasta. Nasi rodzice też się wahają, czy puścić dzieci do żłobka, ale od kilkorga dostałam już sygnał, że bardzo chcieliby wrócić już do placówki, najlepiej od 6 maja - mówi.
W jej żłobku pracuje pięć osób, pod opieką jest 15 dzieci. - Mamy duży lokal, około 120 metrów, ale zapewnienie odległości między tak małymi dziećmi, to nie jest łatwa sprawa - mówi. Jeszcze nie zdecydowała, czy otworzy placówkę. - Nie jest dla mnie jasne, na przykład czy jeśli jej nie otworzę, to rodzicom naszych dzieci będzie przysługiwał zasiłek opiekuńczy - zauważa. I dodaje: - Tutaj nie chodzi o to, czy my damy radę te placówkę otworzyć, tylko czy to jest na pewno bezpieczne. Ja tego nie wiem. Z jednej strony przecież minister zdrowia mówi, żeby się nie spotykać ze znajomymi i krewnymi, a z drugiej premier przekonuje, że można otwierać placówki dla małych dzieci.
CZYTAJ TAKŻE: TRZASKOWSKI ZASKOCZONY OTWIERANIEM PRZEDSZKOLI >>>
Osobą, która bardzo liczy na otwarcie jej żłobka, jest właściciel firmy cateringowej, która dostarcza jej posiłki. - To jest wyspecjalizowana firma, które zajmuje się tylko żłobkami i przedszkolami. Właściciel prawie płakał, jak zamykaliśmy placówki - wspomina Dorota.
Nauczycielki i opiekunki we łzach
W środę płakała Ewa, nauczycielka przedszkolna z Krakowa. - Jeśli samorząd zdecyduje o otwarciu przedszkola, to będę udawała, że jestem chora i pójdę na zwolnienie - zapowiada. - Nie chodzi o to, że nie chcę wracać do pracy, bo już bardzo tęsknie za dziećmi. Ale ja mieszkam z 80-letnią mamą, nie będę jej narażać na to, że jakieś bezobjawowe dziecko przyniesie koronawirusa do przedszkola, a ja mogę go przynieść do domu. To dla mnie naprawdę trudna sytuacja. Jestem wściekła na rządzących - dodaje.
- Zwyczajnie boję się o siebie - mówi 55-letnia Maria, opiekunka w żłobku. - Zresztą nawet jak mi dyrektor zapewni te wszystkie maseczki i fartuchy, to jak ja mam w tym pracować z dziećmi? A widziała pani te zalecenia? "Zachowaj dystans między łóżeczkami, dezynfekuj je po odpoczynku" - z jednej strony, a z drugiej: "możesz opowiadać wiersze lub znaleźć w sieci słuchowiska". Ja bardzo dziękuję za takie porady. Do dezynfekowania i biegania przy tym za dwulatkami to nam sił nie wystarczy - dodaje.
6 maja? Mało prawdopodobne
Wątpliwości mają też samorządowcy.
- Jak idziemy do sklepu, to wiemy, że musimy mieć maseczkę i rękawiczki. Wiemy, ile osób może być w lokalu. A w żłobkach i przedszkolach? To my mamy decydować? To absurd! - mówi prezydent jednego z miast wojewódzkich. Prosi o niepodawanie nazwiska, póki miasto nie zajmie w tej sprawie oficjalnego stanowiska.
W środę, już po konferencji premiera, ale kiedy jeszcze nie wszystkie wytyczne w sprawie żłobków i przedszkoli były jasne, odbyła się konferencja prasowa Jacka Jaśkowiaka, prezydenta Poznania.
- Podejmowaliśmy działania wcześniej i dalej będziemy to robić w sposób przemyślany, systemowy i zorganizowany. To, że premier wydaje komunikat nie oznacza, że na dzisiaj wrócimy do normalnej działalności, bo to byłoby w mojej ocenie szaleństwem - powiedział prezydent. - Przecież te dzieci nie będą nosić masek, bo to niemożliwe. Będą przytulać się do opiekunek, a to będzie się wiązać z narażeniem - dodał. I informował, że przed podjęciem decyzji będzie się konsultował z lekarzami.
- Postaramy się wypracować jakieś mechanizmy, wprowadzimy reżimy dotyczące również oddawania i odbierania dzieci, zrobimy to w możliwie sposób bezpieczny dla wszystkich. My nie prowadzimy show i konferencji prasowych, tylko podejmujemy konkretne działania - podkreślał Jaśkowiak. Pytany o 6 maja nie był jednak pewny, czy placówki już wtedy zostaną otwarte.
W środę w Lublinie do rodziców dzieci, które uczęszczają do przedszkoli i żłobków władze miasta wysłały maile z pytaniem, jakie jest zapotrzebowanie na opiekę. Do czwartku 30 kwietnia rodzice mają odpowiedzieć, czy są zainteresowani opieką.
"Skierowaliśmy również pismo do Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej o opracowanie standardów i zaleceń, które powinny być wdrożone w placówkach prowadzonych przez Miasto, by zapewnić dzieciom bezpieczeństwo" - poinformował w oficjalnym komunikacie prezydent Krzysztof Żuk.
- Na pewno nie otworzymy placówek 6 maja - usłyszeliśmy w gdańskim magistracie.
Ile to jeszcze potrwa?
W minionych tygodniach rząd rozważał przywrócenie również częściowej opieki nad dziećmi w klasach I-III w szkołach podstawowych, ale na razie do tego nie dojdzie. - Można rozważać formę opiekuńczą w klasach I-III, ale w kolejnych etapach - mówił w środę minister zdrowia Łukasz Szumowski.
W zeszłym tygodniu rząd poinformował, że normalna praca placówek oświatowych zawieszona jest aż do 24 maja. W tym czasie nadal prowadzona jest nauka na odległość, nauczyciele mają obowiązek realizowania podstawy programowej i mogą wystawiać oceny.
W związku z koronawirusem przesunięto daty egzaminów zewnętrznych - matury rozpoczną się 8 czerwca, egzamin ósmoklasisty - 16 czerwca, a egzaminy zawodowe zostaną przeprowadzone w lipcu i sierpniu.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: shutterstock