W całych dziejach PRL za tzw. zdradę dyplomatyczną skazano jedną osobę. W III Rzeczypospolitej - również jedną. Przepis o zdradzie dyplomatycznej stosowany jest niezwykle rzadko. - Dyplomacja nie lubi rozgłosu - tłumaczy prawnik.
Zdrada dyplomatyczna to w ostatnich dniach chyba najczęściej używane i odmieniane przez przypadki pojęcie prawne w polskiej debacie publicznej.
Portal tvn24.pl ujawnił w środę, że kwalifikacją prawną przyjętą w jednym z czterech śledztw, które w sprawie katastrofy smoleńskiej "podjął i prowadzi" zespół śledczy Prokuratury Krajowej, jest właśnie tzw. zdrada dyplomatyczna.
Jest to przepis bardzo rzadko stosowany w postępowaniach prokuratorskich i sądowych. Dość wspomnieć, że od 1950 roku do dziś na jego podstawie skazano prawomocnie zaledwie dwie osoby.
Występek, nie zbrodnia
Przepis brzmi tak: "Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10".
Zdrada dyplomatyczna to występek czyli czyn łagodniej traktowany niż zbrodnia. Grozi za niego niższa dolna sankcja, szybciej też się przedawnia.
Dobrem chronionym jest w tym przypadku bezpieczeństwo zewnętrzne RP, interesy ekonomiczne oraz polityczne państwa, jak również szczególny stosunek zaufania łączący RP z osobami występującymi w jej imieniu. Sprawcą zdrady dyplomatycznej może być zarówno obywatel polski, jak i cudzoziemiec; istotny jest fakt upoważnienia do występowania w imieniu RP w stosunkach z obcym rządem lub organizacją.
Sprawcami zbrodni dyplomatycznej mogą być więc przedstawiciele służb dyplomatycznych, konsularnych, członkowie rządu lub parlamentarzyści reprezentujący RP.
Były minister sprawiedliwości prof. Zbigniew Ćwiąkalski zwraca uwagę, że - w pewnych okolicznościach - istnienia przestępstwa zdrady dyplomatycznej powinni być świadomi również przedstawiciele kręgów gospodarczych.
- Proszę zauważyć, że ktoś formalnie związany z jakąś firmą, w sytuacji gdy negocjuje państwowy kontrakt zbrojeniowy czy energetyczny, również występuje w imieniu RP w stosunkach z zagraniczną organizacją. Zagraniczną organizacją może być na przykład zagraniczny koncern. Tak więc zdrady dyplomatycznej mogą teoretycznie dopuścić się nie tylko dyplomaci - podkreśla Ćwiąkalski w rozmowie z tvn24.pl
Teoretyczny straszak
Zdrada dyplomatyczna to przestępstwo formalne, ogólnie sformułowane oraz rzadko ścigane, a więc nie obudowane wyrokami sądów. Bardzo trudno jest więc jednoznacznie stwierdzić, co jest, a co nie jest zbrodnią dyplomatyczną. Dla jego zaistnienia nie ma różnicy, czy szkoda w ogóle wystąpiła i na czym polegała. Wystarczy, że sprawca działał na szkodę. Przestępstwo to ścigane jest z urzędu.
Znawca prawa karnego prof. Piotr Kruszyński przypuszcza, że przepis został wprowadzony do kodeksu bardziej w celach prewencyjnych niż jako realne narzędzie do ścigania przestępstw.
- Jest to taki teoretyczny straszak, po który bardzo rzadko sięga się w praktyce. W dodatku co najmniej w trzech miejscach zawiera ogólne sformułowania, rodzące wątpliwości interpretacyjne. Bo kto jest upoważniony do występowania w imieniu RP: premier tak, minister owszem, ale czy wiceminister? Mam wątpliwości. Co to jest zagraniczna organizacja? Myślę, że wiele podmiotów zasługuje na to określenie. A działanie na szkodę, to już jest naprawdę "neverending story" - wylicza Kruszyński.
Wobec tego pojawia się zasadne pytanie, czy tak sformułowany przepis może stać się narzędziem przydatnym w porachunkach politycznych. Tu prawnicy są zgodni: może, ale czy rzeczywiście zostanie wykorzystany, zależy od wielu czynników.
- Niewątpliwie tak sformułowany przepis otwiera szerokie pole do działania dla prokuratorów, ale jeszcze większe dla obrońców. Ktoś, kto jednak zdecyduje się użyć tego paragrafu do celów politycznych, może się srodze zawieść - mówi Piotr Kruszyński.
- Każdy przepis, który ma znamiona ocenne, może stać się narzędziem politycznym. Nie ma możliwości, żeby temu zapobiec. Pozostaje tylko liczyć, że sądy powstrzymają ewentualne zapędy do politycznego wykorzystywania przepisów karnych - dodaje Zbigniew Ćwiąkalski.
Skazanych dwóch. Jeden po latach uniewinniony
Choć pojęcie zdrady dyplomatycznej gwałtownie ożyło w debacie politycznej w tym tygodniu, wcale nie jest to przestępstwo nowe. Figuruje ono w kodeksie karnym co najmniej od 1932 r. Badacze zagadnienia mówią wręcz, że zdrada dyplomatyczna jest tak stara, jak sama dyplomacja. Za pierwszy zaś jej przykład w dziejach polskiej demokracji podają konfederację targowicką. (R.K. Tabaszewski "Istota odpowiedzialności za zdradę dyplomatyczną", w: "Kurier Dyplomatyczny" nr 3/2010)
Jednak państwo polskie karze za nią niezmiernie rzadko. W miarę dokładne statystyki prowadzone są od 1950 roku. Wynika z nich, że dwa prawomocne skazania za to przestępstwo miały miejsce w 1981 i w 2000 roku. (Źródło: "Prawomocne skazania osób dorosłych w latach 1946 - 2014", Ministerstwo Sprawiedliwości, 2015 r.)
W statystykach figurują suche liczby. Nie jest opisany charakter konkretnych spraw.
Z ogólnej wiedzy o historii najnowszej można wnioskować, że skazanie w 1981 roku odnosi się do ambasadora PRL w Waszyngtonie Romualda Spasowskiego, który potępił ogłoszenie stanu wojennego w Polsce i poprosił o azyl polityczny w Stanach Zjednoczonych. Reżim wojskowy Wojciecha Jaruzelskiego skazał zaocznie Spasowskiego m.in. na mocy art. 130 kodeksu karnego (w starym Kodeksie karnym zdradę dyplomatyczną opisywał właśnie ten artykuł). W 1990 r., po rewizji nadzwyczajnej, Spasowski został uniewinniony.
Kim był skazany w 2000 roku, nie udało nam się precyzyjnie ustalić. W kręgach prawniczych usłyszeliśmy tylko tyle, że mogła być to sprawa polskiego attaché wojskowego w jednym z obcych państw, w której sąd wyłączył jawność.
Dyplomacja nie lubi rozgłosu
Adwokat i doktor nauk prawnych Łukasz Chojniak tłumaczy niewielką liczbę spraw karnych o zdradę dyplomatyczną tym, że dyplomacja nie lubi rozgłosu.
- Przypuszczam, że dużo kontaktów międzynarodowych, mogących rodzić skutki prawne lub ekonomiczne, odbywa się pod osłoną służb specjalnych i gdy istnieje ryzyko zdrady, służby przeciwdziałają temu w ramach swoich obowiązków - mówi mec. Chojniak.
Przyjęcie przez prokuraturę kwalifikacji zdrady dyplomatycznej dla jednego ze śledztw smoleńskich wygląda na korektę taktyki śledczej w porównaniu do dotychczas prowadzonych postępowań. Wcześniej jednostki prokuratury wręcz odmawiały wszczynania postępowań pod kątem art. 129 kk. Na przykład w 2011 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie domniemanej zdrady dyplomatycznej, z zawiadomienia Stowarzyszenia Solidarni 2010. Prokurator stwierdził wtedy "brak znamion czynu zabronionego".
Stowarzyszenie Solidarni 2010 odwołało się wówczas do sądu, który podtrzymał decyzję prokuratury. - Odwołanie było bezzasadną polemiką z ustaleniami prokuratury - stwierdził sędzia Grzegorz Miśkiewicz.
Autor: jp//rzw