- Sens był taki, żeby nie dopuścić do obiegu publicznego materiałów służb specjalnych PRL-u, które mogą rzutować na bieżącą pracę służb - mówi o zbiorze zastrzeżonym IPN Paweł Rutkowski z Instytutu Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Tak zwana zetka miała zawierać przypadki newralgiczne dla bezpieczeństwa państwa, ale zdaniem części ekspertów została "zagracona". Znalazła się w niej między innymi teczka bliskiego wspólnika Jarosława Kaczyńskiego Kazimierza Kujdy. Teraz te akta zastrzeżone już nie są. Część pozostaje jednak wciąż niejawna. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Historia zbioru zastrzeżonego sięga 1998. Wówczas rząd Jerzego Buzka powołał Instytut Pamięci Narodowej, którego zadaniem miało być, między innymi, gromadzenie i badanie dokumentów peerelowskej bezpieki.
- Dokumenty Służby Bezpieczeństwa czy też służb wojskowych znajdowały się w kompetencjach służb specjalnych współczesnej Polski. W tym okresie to był Urząd Ochrony Państwa i Wojskowe Służby Informacyjne - wyjaśnia sytuację w Polsce pod koniec lat 90. Witold Bagieński z Archiwum IPN.
Instytut Pamięci Narodowej na mocy ustawy otrzymał dokumenty od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu (dawniej UOP), Straży Granicznej oraz Służb Kontrwywiadu i Wywiadu Wojskowego (dawniej WSI).
"Zbiór zastrzeżony miał dotyczyć newralgicznych źródeł"
Wówczas, w ramach Instytutu, powstał zbiór zastrzeżony, czyli tak zwana zetka, której kształt określała ustawa o IPN.
Od początku zastrzegała ona, że nie wszystkie teczki zgromadzone przez Instytut będą jawne. Na wniosek szefów ABW, Agencji Wywiadu albo ministra obrony, prezes Instytutu miał obowiązek utajnić wskazane przez nich dokumenty. Takie teczki miały znaleźć się w specjalnie zastrzeżonym zbiorze i - jak stanowiła ustawa - podlegać szczególnej ochronie.
Nad ustawą powołującą Instytut Pamięci Narodowej pracowali między innymi ówczesny koordynator służb specjalnych Janusz Pałubicki, profesorowie prawa Witold Kulesza i Andrzej Rzepliński oraz przewodniczący Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych Marek Biernacki - późniejszy minister spraw wewnętrznych.
- Zbiór zastrzeżony miał dotyczyć newralgicznych źródeł i aktywów wywiadowczych, które były umieszczone w różnych państwach na świecie - zwraca uwagę Biernacki.
- Sens był taki, żeby nie dopuścić do obiegu publicznego materiałów służb specjalnych PRL-u, które mogą rzutować na bieżącą pracę służb - wyjaśnia Tadeusz Rutkowski z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego.
Chodziło o to, żeby nie ujawniać tożsamości agentów służb PRL działających za granicą, których dane mogły znajdować się w teczkach przekazanych do IPN. Zasadą służb na całym świecie jest ochrona agentów pracujących dla państwa za granicą, także po zmianie systemu politycznego.
- Taka była logika stworzenia zbioru zastrzeżonego. Niestety, nałożyła się na to polityka. Oczywiście, natychmiast pojawiły się plotki, że do zbioru zastrzeżonego trafiły nie tylko te materiały, które rzeczywiście mogłyby narazić na szwank jakiś interes - zaznacza Piotr Niemczyk, ekspert z zakresu bezpieczeństwa, były funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa.
"Były tam nazwiska i osoby, które nie powinny być w zbiorze zastrzeżonym"
Przepisy o zbiorze zastrzeżonym pozwalały ministrowi obrony i szefom służb utajniać teczki, używając szerokiej znaczeniowo formuły: "jeżeli jest to konieczne dla bezpieczeństwa państwa".
- Cała procedura powstawania IPN-u została mocno przedłużona: jedna ekipa odchodziła, a druga ekipa nastała. I w tym momencie nastąpił ten najbardziej newralgiczny moment, czyli odtajnianie dokumentów, które już zostały przekazane do IPN-u i kwalifikowanie ich do zbioru zastrzeżonego - relacjonuje Biernacki.
Materiały dotyczące agentury zostały przekazane do IPN-u jeszcze za czasów rządu Jerzego Buzka, ale nie zdążono z przekazanych teczek wyodrębnić tych dokumentów, które miały być zastrzeżone. Utajnianiem teczek zajął się więc kolejny rząd, popierany przez postkomunistów, którzy wygrali wybory w 2001 roku, czyli rząd Leszka Millera.
- Duża część odtajniania tych teczek spadła już na kolejny rząd SLD-PSL i w tym czasie następowało tworzenie zbioru zastrzeżonego, który został za bardzo rozbudowany - dodaje Biernacki.
W 2015 roku Marek Biernacki w rządzie Platformy Obywatelskiej i PSL był ministrem koordynatorem do spraw służb specjalnych. Uzyskał wtedy dostęp do teczek z "zetki". Jak mówi - dopiero wtedy przekonał się, jak wielki jest to zbiór i co się w nim naprawdę znajduje.
- Były tam nazwiska i osoby, które nie powinny być w zbiorze zastrzeżonym. Nawet zastanawiałem się i pytałem funkcjonariuszy, jak to mogło wyglądać, że tego typu teczki trafiły do tego zbioru. Oni to tłumaczyli w ten sposób, że był bałagan przy odtajnianiu i przekazywaniu tego - wyjaśnia Biernacki.
"Wrzucono całą masę rzeczy niepotrzebnych po to, żeby ukryć te faktyczne dokumenty"
Piotr Niemczyk, były funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa wyjaśnia, w jaki sposób mógł wyniknąć ten bałagan. Wskazuje, że z punktu widzenia oficera wywiadu kwalifikowanie do zbioru była pracą żmudną i mało atrakcyjną. - Oczywiście nie kierowano do tego funkcjonariuszy, którzy znali te sprawy, tylko młodych funkcjonariuszy, którzy czasami kompletnie nie rozumieli, czy sprawa nadaje się do ujawnienia, czy nie - tłumaczy Niemczyk.
Zbiór zastrzeżony w efekcie był szerszy niż oczekiwali tego jego twórcy. W szczytowym momencie, w 2007 roku, zbiór liczył ponad 1800 metrów bieżących akt.
- Uważaliśmy, że więcej tych dokumentów powinno być odtajnionych. Tylko te, które godziłyby w interes III RP, niepodległej Polski, powinny być dokumentami tajnymi - podkreśla Biernacki.
- To, że różne teczki, które nie powinny się tam znaleźć, jednak tam się znalazły, mógł to być wynik - z jednej strony - jakichś tam nacisków, ale z drugiej strony (...), zwykłego niechlujstwa, nierzetelności czy nieumiejętności przeprowadzenia właściwej selekcji - ocenia Niemczyk.
Zdaniem historyka Tadeusza Rutkowskiego, to mogła być właśnie umiejętność służb, a nie jej brak. To służby podejmowały decyzję o tym, jakie nazwiska trafią do zbioru zastrzeżonego. - Specjalnie jakby "zagracono" ten zbiór i wrzucono całą masę rzeczy niepotrzebnych po to, żeby ukryć te faktyczne dokumenty - uważa historyk.
"To była bardzo wąska, określona grupa ludzi, którzy mieli do tego dostęp"
- W samym Instytucie Pamięci Narodowej liczba osób, które miały dostęp do tego typu wiedzy, była bardzo wąska - wskazuje Witold Bagieński z archiwum IPN, który opowiedział reporterowi "Czarno na białym" jak wyglądał nieistniejący już zbiór zastrzeżony.
- To było parę pomieszczeń magazynowych w Archiwum IPN, które były w specjalny sposób zabezpieczone. I to nie było tak, że tam mógł wejść każdy. To była bardzo wąska, określona grupa ludzi, którzy mieli do tego uprawnienia. Te uprawnienia przyznawały służby, które też były pełnym depozytariuszem tych dokumentów - wskazuje Bagieński.
Pierwsze teczki ze zbioru światło dzienne ujrzały w 2006 roku, na mocy ustawy o odtajnianiu informacji dokumentów organów bezpieczeństwa z czasów PRL. - Odtajnienie polegało na tym, że materiały otrzymały nową sygnaturę, wchodziły do katalogu i każdy mógł je zamówić - mówi pracownik IPN.
Zdaniem Niemczyka określenie tego, który dokument wciąż zagraża bezpieczeństwu państwa, a który nie, to twardy orzech do zgryzienia. Ekspert mówi, że długo można byłoby dyskutować, czym jest bezpieczeństwo państwa.
Dokumenty, które zostały odtajnione, znajdują się głównie w Archiwum IPN w Warszawie. Część z nich trafiła do oddziałów terenowych instytutu. Zdaniem Bagieńskiego, zbiór zastrzeżony nie spełnił oczekiwań wielu obserwatorów.
- Wokół niego była cała masa mitów i spekulacji. Spodziewano się, że tam będą nazwiska z pierwszych stron gazet, że tam będą w ogóle tuzy z polityki, ze świata artystycznego i tak dalej. Tymczasem okazało się, że nie do końca tak jest - opowiada Bagieński.
Naukowiec jednak podkreśla, że brak danego dokumentu w zbiorze zastrzeżonym nie oznacza, że takiego dokumentu w ogóle nie było. - Na przełomie 1989 i 1990 roku Służba Bezpieczeństwa i służby wojskowe bardzo mocno niszczyły swoje dokumenty - dodaje.
Chociaż zbiór zastrzeżony został zlikwidowany na mocy nowelizacji ustawy o IPN z 2016 roku, to nie wszystkie dokumenty, które znajdowały się w "zetce" zostały ujawnione. Część teczek pozostaje tajna na mocy ustawy o tajemnicy państwowej.
Autor: tmw/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24