Metamfetamina jest tak silnym narkotykiem, że uzależnia już po pierwszym zażyciu. Kilka lat po pojawieniu się jej w naszym kraju, polskie gangi zaczęły odgrywać kluczową rolę w łańcuchu produkcji i dystrybucji w całej Europie. Reporterzy "Superwizjera" przyjrzeli się powiązaniom przestępców z przemysłem farmaceutycznym i organami ścigania. Odkryli także, że na narkotykowej mapie Polski jest pewne szczególne miejsce, w którym metamfetaminowy biznes rozrósł się na skalę przemysłową. Reportaż "Zagłębie metamfetaminy" w "Superwizjerze".
W Bogatyni, mieście na Dolnym Śląsku, w ciągu ostatnich kilku lat znacznie spadło poczucie bezpieczeństwa obywateli.
Miejscowi twierdzą, że osoby uzależnione od narkotyków utrudniają życie zwykłym mieszkańcom. Zwracają uwagę na liczbę kradzieży i przestępczość, na to, że dochodzi do podpaleń, bójek i strzelanin.
"Po prostu był napity i naćpany"
Do najbrutalniejszego przestępstwa popełnionego pod wpływem metamfetaminy doszło 16 kwietnia w nielegalnym lokalu z automatami. Od ciosu nożem zginął przypadkowy gość. Po tragedii salon gier miał zostać zamknięty. Owszem, zdjęto z niego szyldy, ale nadal funkcjonuje. Nielegalnie.
Pracownica przyznaje, że się boi, ale stara się tego nie okazywać. – Jakbym pokazała im, że się boję, toby mi na głowę weszli – podkreśla.
Potwierdza, że znała mężczyznę, który zginął od ciosu nożem. – Michał, spokojny chłopak. Nie kłócił się z nikim – mówi. Zapytana o przyczyny ataku ocenia, że napastnik "po prostu był napity i naćpany". – To była sekunda, jak on ten nóż wyciągnął z rękawa i dźgnął go – dodaje.
Oskarżony o zabójstwo Marek M. jest dobrze znany w Bogatyni. Znane jest także jego uzależnienie od metamfetaminy w lokalnym slangu zwanej "piko".
- Od "piko" to już prawdopodobnie miał nie po kolei w głowie. Jakieś pół roku wcześniej potrącił i pobił chłopaka, który też gdzieś po prostu krzywo się na niego tylko spojrzał. Ten chłopak ma po dziś dzień problemy zdrowotne – opowiada anonimowo jeden z mieszkańców.
"Widziałam go przez szpary, jak leżał, bidulek"
Marek M. niedługo po dokonaniu ataku został schwytany przez policję. Jego ofiarę, 34-letniego Michała Oleksika, próbowano ratować, ale po przewiezieniu do szpitala zmarł.
- Widziałam go przez szpary, jak leżał, bidulek. Oni go tam chyba obmywali, nic nie chcieli mi powiedzieć. Kazali czekać. Po co ja go tu ściągnęłam? Powiedziałam mu: misiu, przyjeżdżaj tu do mnie, będziemy sobie życie układać. To był mój najmłodszy, kochany misiaczek – mówi matka zamordowanego Halina Oleksik.
Przez ostatnie dziesięć lat Michał Oleksik pracował na lotnisku jako operator wózka widłowego. Do mieszkania matki w Bogatyni powrócił zaledwie kilka tygodni przed swoją śmiercią. Pani Halina twierdzi, że zna z widzenia mordercę swojego syna. – Wiedziałam, że to jest bandzior i drań. Cała Bogatynia o tym mówiła i każdy się go bał – dodaje.
Reporterzy "Superwizjera" dotarli do rodziny Marka M., ale jego bliscy nie chcieli rozmawiać.
Marek M. odbywał wcześniej karę za brutalne przestępstwa. Za zabójstwo Michała Oleksika grozi mu dożywotnie więzienie.
Zagłębie metamfetaminy
Dwudziestotysięczna Bogatynia położona jest w Kotlinie Żytawskiej, pomiędzy granicami Polski, Czech i Niemiec. Problem narastającej przestępczości na tle narkotykowym pojawił się tam w 2007 r. po otwarciu granic w ramach strefy Schengen.
W Polsce można było wówczas legalnie kupić dowolną ilość leków z pseudoefedryną, z której produkuje się metamfetaminę.
Czechy uchodzą za największego producenta metamfetaminy w Europie, zakup takich leków jest u naszych południowych sąsiadów mocno ograniczony prawnie. Dlatego polskie grupy przestępcze wyspecjalizowały się w przemycie tabletek z pseudoefedryną do Republiki Czeskiej. Uzyskana z nich metamfetamina trafia do Niemiec, Polski, Skandynawii, a nawet do Japonii.
Mężczyzna, któremu za przemyt grozi wieloletnie więzienie, przyznaje, że Bogatynia jest metamfetaminowym zagłębiem. Potwierdza, że lekarstwa kupował w lokalnych aptekach. – Przez nasze apteki to szło, przez hurtownie – dodaje. Tłumaczy, że lekarstwa są przerabiane na metamfetaminę głównie w Czechach, bo "to jest czeski wynalazek".
– Trzeba było mieć swojego (aptekarza) i tyle, który dostawał różnie. Dwa złote przeważnie górki od ceny hurtowej – mówi. Informuje, że w jednym kursie przewożono około pięć tysięcy opakowań. – Z jednego kursu można było mieć koło piętnastu, dwudziestu tysięcy złotych – wylicza.
"Wytworzyła się kryminalna subkultura"
Reporterzy "Superwizjera" pojechali do Pragi na rozmowę z generałem czeskiej policji. Z akt śledztw, do których dotarli wynika, że pomimo zaostrzenia przepisów prawa dotyczących sprzedaży leków z zawartością pseudoefedryny Polska wciąż jest największym ich źródłem dla czeskich przestępców.
– W Polsce wytworzyła się kryminalna subkultura, która bezpośrednio zajmuje się tylko tym segmentem: logistyką – mówi generał Jakub Frydrych, naczelnik wydziału antynarkotykowego czeskiej policji.
– To oznacza, że mają oni kontakt z dostawcami leków i z producentami. Zaczęto stosować wyrafinowane metody ukrywania sprzedaży ze strony aptek i dystrybutorów. Zaczęto też polegać na dostawach z innych krajów, w ramach Unii Europejskiej – dodaje.
Pomimo że w ostatnich pięciu latach czeska policja zamyka średnio dwieście pięćdziesiąt fabryk metamfetaminy rocznie, narkobiznes wciąż sprawnie działa. Jeden gram tego narkotyku kosztuje tam około stu złotych, w Niemczech dwieście, a w Skandynawii nawet czterysta.
Najwyższą cenę za narkotyk płacą Japończycy – do 3200 złotych za gram. Zyski ze sprzedaży są krociowe. Nic dziwnego, że pomimo aktywnych działań policji i zaostrzonych przepisów prawa handel metamfetaminą wciąż kwitnie.
"To jest niesamowity biznes"
Pracownicy czeskiej straży granicznej, którzy pracują przy drodze bardzo często wykorzystywanej przez polskich przemytników, twierdzą, że "co drugi, trzeci dzień zatrzymują kogoś, kto posiada przy sobie pigułki".
- To jest niesamowity biznes. Wygląda na to, że produkuje się to w Czechach, a do Polski wraca już jako gotowa metafetamina albo wozi się ją do Niemiec. To jest problem całej Europy – mówi funkcjonariusz czeskiej straży granicznej. - Przemytnicy wielokrotnie uciekali przed kontrolami. Albo hamują i starają się uciec, albo najeżdżają na nas. Niektórzy mają przy sobie noże lub pistolety – dodaje.
Czeski funkcjonariusz twierdzi, że przemytnicy ukrywają metafetaminę w oponach, silnikach, filtrach albo na sobie. - Dlatego mamy wyszkolone psy – wyjaśnia. - Do przemytu często wykorzystywani są ci, którzy sami biorą metamfetaminę. Obiecują gościowi działkę, więc on chętnie jedzie – mówi.
"Pseudoefedryną nie handlują już aptekarze"
Czeski funkcjonariusz podkreśla, że problem przemytu występuje wzdłuż całej granicy z Polską. - Wszędzie można znaleźć hałdy opakowań. W lasach albo w pojemnikach na śmieci można znaleźć blistry i pudełka po lekach. Naprawdę jest tego sporo – opowiada.
Już w pierwszej ruinie, sto metrów za granicą z Czechami, reporterzy "Superwizjera" znaleźli 212 pustych opakowań po zawierających pseudoefedrynę lekach wyprodukowanych w Polsce. Numery serii na pudełkach wskazują na to, że wszystkie zakupiono w jednej aptece albo hurtowni. Z takiej ilości można wyprodukować narkotyk o wartości rynkowej około trzydziestu tysięcy złotych. Reporterzy znaleźli również hałdy blistrów po lekach w lesie na obrzeżach Bogatyni.
Z pytaniem, jak to możliwe, że przestępcy wyprowadzają tak wielkie ilości leków poza legalny obieg, dziennikarze zwrócili się do Państwowej Inspekcji Farmaceutycznej, odpowiedzialnej za kontrolę przepływu leków w Polsce. Rzeczniczka instytucji odmówiła spotkania, nie zgodziła się także na skomentowanie sprawy przed kamerą.
Wiceprezes Dolnośląskiej Izby Aptekarskiej mgr farmacji Zbigniew Madurowicz tłumaczy, iż "dzisiaj można prowadzić to w formie takiej, że wyprowadza się pseudoefedrynę z hurtowni".
- Pseudoefedryną nie handlują już do końca aptekarze. Handlują ludzie z pogranicza świata przestępczego, którzy mają swoje kanały pozyskiwania surowca spoza obrotu aptecznego – twierdzi Madurowicz. Podejrzewa, że źródłem pozyskiwania pseudoefedryny mogą być też fabryki.
Leki zawierające pseudoefedrynę wyprowadzane są z aptek nielegalnie, ponieważ zaostrzone niedawno przepisy zezwalają na kupienie tylko jednego opakowania naraz. To właśnie dlatego kryminaliści przeniknęli do nieuczciwych hurtowni i aptek. Im głębiej proceder schodzi do podziemia, tym więcej grup przestępczych rywalizuje ze sobą w przygranicznych miejscowościach.
"Wykręcało ich. Różne straszne rzeczy się z nimi działy"
Wraz ze wzrostem aktywności grup przestępczych i dostępnością metamfetaminy gwałtownie rośnie liczba uzależnionych.
Jedna z wielu ofiar narkotyku, które trafiają co roku do jeleniogórskiego Monaru, mówi, że po zażyciu odczuwała "przypływ mocy, energii". – Normalnie czułam się jak bóg. Mogłam wszystko, nie bałam się niczego – opowiada kobieta.
Ale uzależnienie od "piko" oznacza też brak umiaru i kontroli. – Po prostu biorę i jak już schodzi, to muszę wziąć, bo nie dam rady żyć – dodaje.
Zwierza się, że zaczęła kraść i napadać ludzi, żeby zdobyć pieniądze na narkotyk. - Zaczęłam handlować tym, żeby mieć na swoje potrzeby i żeby go nie brakowało. No i przy okazji trułam innych – mówi.
Monika od czterech miesięcy chodzi na terapię. W uzależnienie wpadła sześć lat temu, gdy miała 15 lat. Niedługo potem zrezygnowała ze szkoły i zaczęła sprzedawać narkotyki, aż w końcu, zatrzymana przez policję, trafiła do Monaru. Wielu z jej dawnych znajomych nie miało tyle szczęścia.
Opowiada, że jej znajomi, którzy brali ten narkotyk, "tak jakby nie potrafili zapanować nad swoim ciałem". – Wykręcało ich. Różne straszne rzeczy się z nimi działy. Niektórzy umierali, niektórzy próbowali popełniać samobójstwo – przyznaje.
"To jest narkotyk, który zaskoczył wszystkich"
Dyrektor Żaneta Marmon-Leśniak ze stowarzyszenia Monar w Jeleniej Górze wspomina, że jeden z jej ostatnich pacjentów opowiadał, iż "obudził się na cmentarzu i zaczęła z rąk schodzić mu skóra i paznokcie". – Był w tak silnej psychozie, że on nie wiedział już, co robi – podkreśla. Alarmuje, że "wyniszczenie mózgu, które powoduje metamfetamina, jest ogromne".
- To jest narkotyk, który zaskoczył wszystkich: terapeutów, pacjentów, rodziny. Ja mam dzisiaj takie poczucie, że my sobie z tym nie radzimy. Społeczne konsekwencje dotykają nas wszystkich, bo ci ludzie w efekcie mogą się już do niczego nie nadawać przez całe życie – komentuje certyfikowany instruktor terapii uzależnień Krzysztof Matusiak.
Policjanci zamieszani w handel narkotykami
Co robią instytucje państwa i organy ścigania, aby powstrzymać falę uzależnień i handel metamfetaminą? W styczniu funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych ("policji w policji") Komendy Głównej zatrzymali trzech policjantów ze Zgorzelca i dwóch z Bogatyni, podejrzanych o udział w zorganizowanej grupie przestępczej wyspecjalizowanej w handlu narkotykami.
Jak dotąd prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko trzem policjantom, między innymi za obrót metamfetaminą.
Podinspektor Krzysztof Zaporowski z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, zapytany, co się zmieniło w bogatyńskiej policji po zatrzymaniach funkcjonariuszy, odpowiada, że jest tam nowa obsługa i nowi przełożeni, a osoby odpowiedzialne za handel narkotykami "odpowiedzą za swoje czyny".
Z takim samym pytaniem reporterzy udali się bezpośrednio do bogatyńskiego komisariatu. Tydzień po próbie rozmowy z przedstawicielem policji dowiedzieli się, że zatrzymany został były komendant tego komisariatu. W tej samej sprawie na początku ubiegłego roku aresztowano byłego burmistrza tego miasta, a z nim kilkunastu innych urzędników miejskich i biznesmenów. Wszyscy podejrzani są o udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
Nieoficjalnie reporterzy dowiedzieli się, że w związku z tą sprawą zatrzymany został również jeden z najbliższych współpracowników byłego burmistrza, podejrzewany o produkcję metamfetaminy i handel tym narkotykiem.
Autor: asty//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN