Gdy rano 13 grudnia 1981 roku Polacy obudzili się i zobaczyli na ulicach swoich miast czołgi, przecierali oczy ze zdumienia. O planowanej akcji wiedziało jedynie najwyższe dowództwo wojska. Oficerowie niższych szczebli jedynie domyślali się, że "coś" nadchodzi. – Latem 81 roku ćwiczyliśmy coś niezwykłego, mianowicie "działanie w kierunku wschodnim" - wspomina gen. Bolesław Balcerowicz, ówczesny szef sztabu jednej z dywizji. – Myślący oficer wiedział, że coś się szykuje – dodaje.
Ludowe Wojsko Polskie do przejścia w stan "W" (stan wojenny, który rozpoczynał się o godz. 6, czyli godzinie "G") szykowało się ponad rok. Wytyczono szczegółowe plany, rozrysowano mapy, przygotowano tabele z kodowymi hasłami jak "Wysoka fala", "Elaborat", "Krokus", z których każde nakazywało wykonanie określonej czynności. Jednocześnie, mimo dużej skali przygotowań, wszystko trzymano w jak najściślejszej tajemnicy. Całość planów wprowadzenia stanu wojennego znało w wojsku mniej niż dziesięciu najwyższych oficerów.
Faza wstępna
Pierwsze zapiski wskazujące na rozpoczęcie szykowania planów wielkiej operacji, jaką było wprowadzenie stanu wojennego, datują się na październik 1980 roku. Już wtedy grupa oficerów zaczęła szykować wytyczne dla wojska. Bardzo szczegółowy docelowy plan został ukończony na wiosnę 1981 roku. Nazwano go "wariantem podstawowym": "Wprowadzenie stanu wojennego z wykorzystaniem czynnika zaskoczenia". Na tym etapie nadal utrzymywano ścisłą tajemnicę.
Zgodnie z wykazem osób biorących udział w przygotowywaniu planów, było to łącznie 40 wyższych oficerów LWP. 18 podstawowych dokumentów, zawierających opis całej operacji, znało zaledwie osiem osób z najwyższego dowództwa. Nie informowano o nich Partii. - Wojsko nie za bardzo ufało strukturom partyjnym – wspomina rok 1981 gen. Balcerowicz. Ówczesny pułkownik i szef sztabu 4. Dywizji Zmechanizowanej z Krosna Odrzańskiego mówi, że dowódca jego formacji i oficerowie polityczni byli regularnie wysyłani do struktur terenowych partii, na przykład komitetu wojewódzkiego.
Nadzwyczajnym sygnałem, że wojsko nie traktuje poważnie władz cywilnych, były też próby awaryjnego systemu mobilizacji. W normalnych warunkach siły zbrojne część powołań dostarczają same, ale większość idzie pocztą. Jak wspomina generał, w 1981 roku ćwiczono awaryjny system mobilizacji, czyli prowadzony wyłącznie siłami wojska.
Tajemnicze manewry
Oficerowie na niższych szczeblach dowodzenia przed 13 grudnia nie zostali wtajemniczeni w plany dowództwa. Mogli się ich jedynie domyślać. Jak wspomina gen. Balcerowicz, pierwszy wyraźny sygnał, że "coś" jest szykowane, nadszedł w marcu 1981 roku, kiedy trwały wielkie manewry wojsk Układu Warszawskiego "Sojusz 81". – To były jedne z najdziwniejszych ćwiczeń w mojej karierze. Program się wyczerpał, a my ćwiczyliśmy dalej – wspomina generał.
Wykonywaliśmy dalekie marsze. Sztab rozbiliśmy pod Warszawą. Później padł rozkaz przekroczenia Wisły. To było niesamowite wydarzenie. W nocy z kolumną sztabową przetoczyliśmy się przez centrum stolicy. Wcześniej nigdy nie było przejazdów przez miasta. gen. B. Balcerowicz
- Wykonywaliśmy dalekie marsze. Sztab rozbiliśmy pod Warszawą. Później padł rozkaz przekroczenia Wisły. To było niesamowite wydarzenie. W nocy z kolumną sztabową przetoczyliśmy się przez centrum stolicy. Wcześniej nigdy nie było przejazdów przez miasta – wspomina gen. Balcerowicz. - Myślący oficer wiedział, o co chodzi. Oczywiście wprost nam nigdy nikt nic nie powiedział – mówi generał.
Po ćwiczeniach dowództwo nakazało zaplombować i złożyć do sejfów szczegółowo opracowane mapy i rozkazy, które "wirtualnie" wydawano podczas marszu z Krosna Odrzańskiego na Warszawę. Tam czekały na odpowiednie hasło wraz z tymi gotowymi od dawna na sytuację "W". Po letnich ćwiczeniach przeprowadzono jeszcze jedną fazę przygotowań. Grupy wyselekcjonowanych oficerów były wysyłane w teren, aby dokładnie zapoznać się z obszarem, na którym miały w przyszłości działać ich jednostki.
Zakładnicy stanu „W”
Przygotowania były jednak utrzymywane w tajemnicy tak skutecznie, że jeszcze w grudniu przywódcy "Solidarności" byli zupełnie nieświadomi nadchodzącego kataklizmu, a wszelkie ostrzeżenia bagatelizowano. Jednak już w listopadzie poczyniono pierwsze przygotowania. Jak wspomina gen. Balcerowicz, 13. Pułk Zmechanizowany, który wyjątkowo podporządkowano jego dywizji, został skierowany na "dziwny" poligon, na którym nigdy wcześniej nie ćwiczyły tego rodzaju jednostki. Kilka tysięcy ludzi i transporterów opancerzonych BWP-1 znalazło się mianowicie pod Toruniem. Tam pozostało już do stanu "W" i dzięki temu mogło szybko znaleźć się pod Warszawą.
Na początku grudnia zapadła ostateczna decyzja i godzina "G" została wyznaczona na szóstą rano 13 grudnia. Najprawdopodobniej termin wybrano na posiedzeniu Rady Wojskowej Ministerstwa Obrony Narodowej (MON), której przewodniczył gen. Jaruzelski w nocy z 9 na 10 grudnia. Jeden z kluczowych argumentów za nie odwlekaniem stanu wojennego miał charakter wybitnie wojskowy.
15 grudnia mijał termin, po którym trzeba było zwolnić ze służby 46 tysięcy poborowych ze "starego rocznika". I tak trzymano ich w wojsku już dwa miesiące dłużej. Puszczenie do domu wyszkolonych żołnierzy i zastąpienie ich nowymi poborowymi, którzy w opinii dowództwa byli "skażeni karnawałem Solidarności", zostało uznane za niedopuszczalne osłabienie wojska wobec planowanej operacji. Na dodatek wcześniej znacznie ograniczono nabór letni, ponieważ traktowano nowych poborowych jako "niepewnych". W "kamasze" rocznika 1981 roku wzięto tylko 17 tysięcy ludzi. Natomiast 46 tysięcy powołanych do wojska w 1980 roku, po wprowadzeniu stanu "W", nie miało nic do dyskusji i musiało służyć do odwołania.
Jednym z nich był Witold Anyszkiewicz powołany do wojska po skończeniu studiów na początku 1981 roku. W grudniu służył jako sierżant w Akademii Sztabu Generalnego w Rembertowie. – 23 grudnia miałem wyjść do cywila. Niestety nic z tego nie wyszło. Na stałe do domu wróciłem dopiero w maju – wspomina.
Obudzony olbrzym
Po ostatecznym wyznaczeniu godziny "G" na szóstą rano 13 grudnia ruszyła wielka machina wojskowa i lawina rozkazów. 11 grudnia w gotowość postawiono oddziały specjalne. 12 grudnia gotowe były już "wojenne" stanowiska dowodzenia oraz system awaryjnej łączności. Główna fala rozkazów zaczęła być nadawana z MON tego samego dnia popołudniu.
O godzinie 21 dwa pułki zmechanizowane, w tym 13., który "ćwiczył" pod Toruniem, otrzymały rozkaz marszu na Warszawę pod komendą oficerów wysłanych z dowództwa. Kolumny pojazdów przemieszczały się w ciemnościach i pozostały praktycznie niezauważone przez cywili. Ostatecznie oba pułki rozbiły obozy w Kampinosie i Podkowie Leśnej. O północy wraz z MSW uruchomiono operację "Azalia". SB i milicja przy wsparciu wojska przejęły cały system łączności cywilnej. Tajniacy wraz z żołnierzami bez problemu obsadzili centrale telefoniczne, ośrodki telewizyjne i radiowe. O godzinie 3 rozkazano wyznaczonym oddziałom zabezpieczyć "obiekty o znaczeniu strategicznym" jak lotniska, mosty, elektrownie i najważniejsze fabryki.
Najważniejszy rozkaz nadano minuty przed godziną szóstą. W jednostkach miano otworzyć specjalne koperty spoczywające w sejfach, zawierające dokładne wytyczne na wypadek stanu "W" oraz dodatkowe koperty opatrzone kodem "Krokus". Ogłoszono również, że godzina szósta rano 13 grudnia to godzina "G", czyli początek stanu wojennego.
W ogromnej operacji policyjno-wojskowej użyto w sumie 80 tys. żołnierzy, 30 tys. milicjantów, 1750 czołgów, 1900 wozów bojowych i 9 tys. samochodów.
Maciej Kucharczyk/mtom
Źródło: tvn24.pl