Porwała syna wbrew prawu i woli byłego męża i wywiozła go z Niemiec. Teraz szuka jej policja w całej Europie. W "Magazynie 24 Godziny" pierwszy wywiad z Beatą Pokrzeptowicz-Meyer, Polką ściganą za uprowadzenie własnego syna.
Beata Pokrzeptowicz-Meyer jest ścigana niemieckim listem gończym. Według prokuratury w Dusseldorfie, na jednej z ulic tego miasta Polka uprowadziła dziewięcioletniego Moritza, synka, do którego nie miała praw rodzicielskich. Grozi jej za to pięć lat więzienia.
Do porwania doszło pod koniec października. Chłopczyk był w towarzystwie obecnej żony byłego męża, Beaty Pokrzeptowicz, Niemca. – Akcja została starannie przygotowana. Uczestniczyło w niej kilka osób – informował rzecznik niemieckiej policji.
- Można to nazwać porwaniem, ja wystąpiłam przeciwko bezprawiu, które poczyniono mojemu dziecku i mnie - odpiera zarzuty kobieta. - Nie żałuję tego, co zrobiłam, ponieważ moje dziecko dowiedziało się prawdy - mówi.
Sprawa jedna z wielu
Pani Beata jest jedną z wielu Polek zmagających się w Niemczech z Jugendamtami, urzędami ds. młodzieży. Po rozwodzie przez pięć lat sama wychowywała Moritza. Wyjechała z nim jednak na osiem miesięcy do Polski bez zgody eksmęża (to opinia eksmęża), za co została pozbawiona sądownie praw rodzicielskich.
Przez jakiś czas spotykała się z synem na tzw. widzeniach kontrolowanych, na których językiem obowiązkowym był niemiecki. Nie był to dla niej problem, jest z wykształcenia germanistką. Czuła się jednak upokorzona. Od dwóch lat w ogóle nie miała prawa do kontaktów ze swoim dzieckiem.
Beata Pokrzeptowicz – Meyer zdecydowała się na tę akcję, aby wywołać dyskusję o roli Jugendamtów, niemieckich urzędów ds. młodzieży. To one są głównym wrogiem zarówno polskich, jak i innych rodziców, którym odebrały w Niemczech dzieci. Urzędów mających tak ogromne kompetencje, których sugestiami kierują się niemieckie sądy, nie ma w żadnym innym kraju Europy.
- Wiem, że to jest przestępstwo, ale ja zrobiłam wszystko na drodze prawnej - mówi pani Beata. - Nie ma innej drogi - podsumowuje.
Złe urzędy?
– Mamy ponad 200 skarg związanych z działalnością tych urzędów – mówił „Rzeczpospolitej” Marcin Libicki, przewodniczący Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego. Komisja przygotowuje raport, w którym próbuje zwrócić uwagę na występujące w Niemczech zjawisko dyskryminacji językowej dzieci.
Niemiecka gazeta "Sueddeutsche Zeitung" w jednym ze swoich wydań potwierdza, że doszło w Niemczech do przypadków, w których zabroniono polskim rodzicom z mieszanych małżeństw po rozwodzie rozmawiania z dziećmi po polsku.
- Między innymi uzasadniano to tym, że rodzice - którzy mogli mieć kontakt z dziećmi jedynie pod nadzorem władz - mogliby w trakcie rozmowy po polsku przygotowywać dzieci do uprowadzenia (...). W tych przypadkach - jak przyznaje Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Berlinie - popełniono błędy - pisze "SZ".
Według gazety, przedstawiciele niemieckiego rządu uważają, że należałoby znaleźć regulację UE, która gwarantowałaby każdemu obywatelowi Unii prawo do rozmawiania ze swym dzieckiem w ojczystym języku. - Problem bowiem dotyczy nie tylko Niemców i Polaków, ale także wielu obywateli Europy, których mieszane małżeństwa się rozpadły - ocenia dziennik.
"Magazyn 24 Godziny" o godz. 21:00.
Źródło: TVN24, "Sueddeutsche Zeitung"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24