Według oficjalnych danych Państwowej Komisji Wyborczej frekwencja w tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego wyniosła 40,65 proc. Tak słabego wyniku w ogólnopolskich wyborach nie było od 2014 roku, kiedy do urn podczas eurowyborów wybrało się tylko 23,83 proc. uprawnionych.
Według danych PKW, w wyborach do europarlamentu oddano 11 829 725 ważnych głosów. Jako że uprawnionych do głosowania było 29 098 155, frekwencja wyniosła 40,65 procent.
Największa była w województwie mazowieckim (46,95 proc.), a najniższa w woj. warmińsko-mazurskim, gdzie głosować poszło 33,59 proc. uprawnionych.
Zdecydowanie chętniej eurodeputowanych wybierali mieszkańcy największych polskich miast. Tam, gdzie mieszka ponad 250 tysięcy osób, frekwencja przekroczyła 51,61 proc.
Im mniejsza miejscowość, tym mniejsza ochota na pójście na wybory. We wsiach frekwencja wyniosła 35,90 proc.
Jak podała Państwowa Komisja Wyborcza, frekwencja w tegorocznym głosowaniu o godzinie 12 wyniosła 11,66 proc., a o godzinie 17 - 28,2 proc.
To gorsze wyniki, niż podczas poprzednich wyborów do Parlamentu Europejskiego. Wtedy swój obywatelski obowiązek spełniło w południe 14,39 proc. uprawnionych (czyli więcej o 2,73 proc., niż obecnie). O godzinie 17 po głosowaniu było już 32,51 proc. (czyli o 4,31 proc. więcej).
Ostateczna frekwencja w wyborach zorganizowanych pięć lat temu wyniosła 45,68 proc. Wtedy - w porównaniu z innymi głosowaniami do europarlamentu w Polsce - można było mówić o niezłej aktywności obywateli. W roku przystąpienia Polski do wspólnoty frekwencja wyniosła bowiem 20,87 proc. (najniżej w historii).
Niewiele lepiej było pięć lat później, kiedy do urn wybrało się 24,53 proc. uprawnionych. W 2014 roku frekwencja znowu spadła - do 23,83 proc.
Kwestia odniesienia
Porównując zatem zainteresowanie tegorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego z poprzednimi głosowaniami nie jest bardzo źle. Tyle, że zupełnie inaczej wyglądają wyniki, jeżeli zestawimy je z frekwencją w rekordowych wyborach parlamentarnych z 2023 roku. Wtedy zagłosowało aż 74,38 proc. uprawnionych.
Dla porównania - w południe frekwencja sięgnęła wtedy 22,59 proc., a o godzinie 17 wyniosła już 57,54 proc.
Ponad połowa uprawnionych pojawiła się też w lokalach wyborczych 7 kwietnia tego roku, kiedy odbywały się wybory samorządowe. Frekwencja sięgnęła wtedy 51,94 proc.
O godzinie 12 swoje głosy oddało wtedy 16,52 proc. uprawnionych, a o godzinie 17 po spełnieniu obywatelskiego obowiązku było już 39,43 proc.
Najgorszy wynik od lat
Większa popularnością, niż tegoroczne wybory cieszyły się wszystkie głosowania zorganizowane od eurowyborów w 2014 roku do teraz. Wyjątkiem były referenda (te w sprawie JOW-ów z 2015 roku oraz referendum forsowane przez PiS w 2023 roku. W pierwszym frekwencja wyniosła 7,8 proc., w drugim 40,91 proc.).
W wyborach do Sejmu w 2015 roku głosowało 50,92 proc. uprawnionych. W pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2015 roku frekwencja wyniosła 48,96 proc. (w drugiej głosować poszło 55,34 proc. uprawnionych).
W wyborach samorządowych w 2018 roku poszło głosować 54,9 proc. uprawnionych. Potem były wspomniane eurowybory do PE (frekwencja 45,68 proc.), i wybory parlamentarne w 2019 (61,74 proc.). Frekwencja w wyborach prezydenckich w 2020 roku wyniosła 64,51 proc. (w drugiej turze głosowało 68,18 proc. uprawnionych)
Źródło: tvn24.pl