Akta śledztwa w sprawie śmierci mężczyzny po policyjnej interwencji we Wrocławiu w środę dotarły do Prokuratury Okręgowej w Opolu. Chociaż od zdarzenia minęły niemal dwa tygodnie, ciągle nieznana jest tożsamość zmarłego. Nie znaleziono przy nim dokumentów ani telefonu komórkowego, a jego odciski palców nie pasowały do żadnych z policyjnej bazy. - Wstępne wyniki sekcji zwłok nie pozwoliły również na stwierdzenie, co było przyczyną zgonu. Czekamy na wyniki badań histopatologicznych i toksykologicznych - przekazuje Stanisław Bar, rzecznik opolskiej prokuratury okręgowej.
Akta śledztwa trafiły do opolskich śledczych od prokuratorów z Prokuratury Rejonowej Wrocław-Stare Miasto, którzy tuż po zdarzeniu wszczęli śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci mężczyzny. A potem - dla zapewnienia transparentności postępowania - złożyli wniosek o przekazanie sprawy do innej jednostki. To procedura standardowa w sytuacji, kiedy śledczy nadzorują komisariat policji, który interweniował przy badanym zdarzeniu.
- Materiały są u nas od środy. Prokurator referent obecnie się z nimi zapoznaje i je analizuje. Potem zostanie opracowany plan śledztwa, podjęte zostaną też decyzje, co do dalszych decyzji procesowych - przekazuje Stanisław Bar, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu.
Podkreśla, że wrocławscy śledczy zgromadzili dotąd "obszerny materiał dowodowy".
- Obejmuje on między innymi przesłuchania świadków oraz nagranie z monitoringu - mówi prokurator.
Tożsamość ciągle nieznana
Prokurator Bar przekazuje, że dotąd nie udało się ustalić tożsamości zmarłego mężczyzny.
- Przy zmarłym nie było żadnych dokumentów ani innych przedmiotów, które umożliwiłyby identyfikację. Żaden z przesłuchanych dotąd świadków nie znał zmarłego - relacjonuje rzecznik opolskiej prokuratury.
W rozmowie z tvn24.pl prokurator przyznaje, że śledczy liczą na ustalenie tożsamości zmarłego na podstawie materiału osobowego - to znaczy, że uda się im dotrzeć do osób, które rozpoznają mężczyznę. Jeżeli tak się jednak nie stanie, identyfikacja - jak zapewnia prokurator - i tak powinna zakończyć się sukcesem. - W tym celu wykorzystuje się różne bazy danych: baza PESEL, baza Genom, w której znajdują się profile DNA pobrane od notowanych w przeszłości oraz baza AFIS, czyli automatyczny system identyfikacji daktyloskopijnej - wylicza prokurator Bar.
Brak przyczyny zgonu
Wstępne wyniki sekcji zwłok mężczyzny, którą przeprowadzili biegli z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu nie pozwoliły na ustalenie przyczyny zgonu. Jak wynika z informacji opublikowanych przez wrocławską prokuraturę, stwierdzono jedynie, że obrażenia ujawnione na ciele denata nie przyczyniły się do śmierci.
- W takich wypadkach kluczowe dla sprawy są wyniki badań histopatologicznych, które polegają na obróbce i oglądaniu pod mikroskopem materiału tkankowego pobranego podczas sekcji. Ważne będą też wyniki badań toksykologicznych. Mamy nadzieję, że na tej podstawie biegłym uda się odtworzyć mechanizm zgonu - mówi prokurator Bar.
Czytaj też: Wrocław: śmierć po interwencji policji. Jest śledztwo. Prokuratura: bezpośrednia przyczyna zgonu nieznana
Wskazuje, że śledztwo jest na wstępnym etapie i na razie prokuratura "nie wyklucza żadnego scenariusza".
- Śledztwo prowadzone jest w sprawie, nikt nie usłyszał zarzutów - przekazuje Bar.
Śmierć po interwencji policji
Do zdarzenia doszło w nocy z 14 na 15 maja we Wrocławiu. Jak przekazywała tuż po zdarzeniu wrocławska prokuratura, około 3 nad ranem jedna z mieszkanek bloku przy ulicy Grabiszyńskiej zauważyła z okna klatki schodowej budynku mężczyznę, który miał kręcić się obok zaparkowanych samochodów. Kobieta uznała, że nieznajomy może chcieć włamać się do jednego z samochodów.
Małgorzata Dziewońska z wrocławskiej prokuratury okręgowej relacjonowała, że kobieta zaalarmowała swojego konkubenta, a ten zbiegł na ulicę. Kiedy zauważył na parkingu nieznajomego, ten zaczął uciekać. Do obywatelskiego zatrzymania doszło na Grabiszyńskiej, pomiędzy ulicą Żytnią i Jęczmienną. Świadkowi w ujęciu pomogło dwóch przechodzących obok mężczyzn. Na miejsce zostało wezwane pogotowie i policja.
"Przybyli na miejsce funkcjonariusze policji przejęli ujętego mężczyznę i zastosowali wobec niego środek przymusu w postaci założenia kajdanek. W trakcie zdarzenia stan zdrowia mężczyzny pogorszył się" - czytamy w komunikacie wrocławskiej prokuratury okręgowej.
Policjanci wtedy - jak przekazuje prokuratura - zdjęli zatrzymanemu kajdanki, a znajdujący się na miejscu ratownicy rozpoczęli reanimację. Była ona kontynuowała w 4. Wojskowym Szpitalu Klinicznym z Polikliniką, gdzie przewieziono mężczyznę. O 4:30 stwierdzono zgon.
/Czytaj cały komunikat Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu/
Przy zmarłym nie było ani dokumentów, ani telefonu komórkowego. Pobrane od niego odciski palców nie pasowały do żadnych, które były już w policyjnej bazie.
Relacja świadka i nagranie z monitoringu
Całe zajście widziała pani Anna, która notowała przebieg zdarzenia. To, co znalazło się w jej notatkach, cytowali potem dziennikarze "Gazety Wyborczej".
Według opublikowanych zapisków, kobieta pojawiła się na miejscu zdarzenia około godz. 2.55. Tuż przed sklepem zobaczyła trzy osoby, które trzymały szarpiącego się mężczyznę. Jak dostrzegła, ten mężczyzna trzymał w ręce drucik "zwinięty w klucz". Pani Anna zauważyła i zanotowała, że osoba ta leżała na plecach i była wówczas przytomna. Kobieta została zapewniona przez innych świadków, że policja już wie o sprawie. Mimo to postanowiła się o tym upewnić, dlatego zadzwoniła pod numer 112, gdzie otrzymała potwierdzenie. Według niej, na miejscu zdarzenia jako pierwsza pojawiła się karetka (około godz. 3.10).
"Medycy nie interweniują, czekają na policję, pytają świadków o sytuację. Człowieka dalej trzymają te osoby, co wcześniej. Medycy w żaden sposób nie reagują, nie zbliżają się do człowieka" - napisała Anna Trojanowska w notatce.
Jak stwierdziła, nieoznakowany radiowóz pojawił się około 10-15 minut później niż karetka. Policjanci byli w cywilu. Mieli próbować założyć zatrzymanemu kajdanki. Mówili do niego, by się przedstawił i wskazał, gdzie ma dokumenty.
"Policjant1 wykręca obie ręce do tyłu, zakłada kajdanki. Człowiek na brzuchu, przekręcają go bardziej na bok. Szukają dokumentów, on mówi, że ma z tyłu (w kieszeni?). Medycy przyglądają się, pytam, czy wszystko jest ok. Medyk z brodą potwierdza. Policjant1 trzyma kolanem klatkę piersiową człowieka, ręce zakute kajdankami wykręcone do tyłu (90 stopni, proste ręce). Widać oddech (odsłonięty tors). Szukają dokumentów, przekręcają go kilka razy na boki, żeby przeszukać kieszenie. Człowiek leży na brzuchu. Jest przytomny, trochę się szarpie. Policjant2 cały czas trzyma nogi. Policjant1 wykręca ręce do góry, człowiek krzyczy niezrozumiale. Pytam medyka, czy nie robią mu krzywdy - mówi, że nie” – czytamy w notatce opublikowanej przez "Gazetę Wyborczą".
Chwilę później - według relacji świadka - mężczyźnie podłączono pulsoksymetr. "Mówią medycy, że nie ma wyniku, bo ręce zimne (łapy). Ma otwarte oczy. Nie widzę momentu, kiedy przestaje oddychać. Nagle przewracają go na plecy, zaczynają cpr [reanimację - red.] Oczy otwarte. Podłączają maszynę do resuscytacji" - czytamy w notatce.
I dalej: "Po dłuższej chwili resuscytacji (raczej kilka min) człowiek wraca do życia (chyba?). Nie odzyskuje przytomności. Medycy sprawdzają jego stan, przenoszą na nosze, biorą do karetki. (...) Karetka odjeżdża, człowiek żyje (?) mundurowy jedzie z nimi do szpitala na Weigla".
Zajście, do którego doszło w nocy z 14 na 15 maja nagrały też kamery monitoringu lokalu, przed którym doszło do zdarzenia. Na nagraniu widać trójkę szarpiących się mężczyzn. Pojawiają się o godzinie 2.49. Przepychają się na chodniku, potem wbiegają na ulicę, między przejeżdżające samochody, które zatrzymują się lub zwalniają. Na nagraniu cała trójka widoczna jest przez minutę. Później akcja przenosi się poza kadr kamery, widać natomiast podjeżdżającą karetkę pogotowia, a następnie samochód osobowy - prawdopodobnie był to nieoznakowany radiowóz - oraz radiowóz z sygnalizacją świetlną.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24