Genealogia genetyczna, nowa metoda ścigania przestępców, pozwala na rozwiązanie nierozwiązywalnych dotąd zagadek kryminalnych - to fakt. Faktem jest też, że może - jak nic innego dotąd - ograniczyć wolności obywatelskie, narazić miliony ludzi na szantaż, a nawet ułatwić tworzenie precyzyjnie zaprogramowanej broni masowego rażenia. Dyskusja prowadzona jest na świecie, ale nie w Polsce, gdzie - jak alarmują nas eksperci - wciąż jesteśmy na "genetycznym dzikim zachodzie". A to bardzo zła wiadomość.
- Dzięki analizie DNA można skutecznie rozwiązywać najtrudniejsze zagadki kryminalne. Nowatorska metoda jest właśnie po raz pierwszy wykorzystywana w Polsce.
- Z prawnego punktu widzenia jesteśmy Dzikim Zachodem - nie ma regulacji prawnych, które określałyby, kto i na jakich zasadach może wykonywać badania genetyczne. Każdy może założyć działalność gospodarczą i zająć się analizowaniem DNA.
- Wolna amerykanka w genetyce oznacza, że w przyszłości będzie można kogoś bardzo łatwo szantażować - za pomocą DNA będzie można wykazać na przykład, że ma nieślubne dziecko. Albo na przykład pozbyć się rywala politycznego, ujawniając informacje, że ma ciężką, postępującą chorobę genetyczną i nie nadaje się na przykład na prezydenta - alarmują eksperci.
- Już teraz najpotężniejszym dysponentem wiedzy o kodzie genetycznym Europejczyków są coraz bardziej wrogo nastawione do świata Zachodu Chiny.
- Projekt ustawy co prawda jest gotowy od roku, ale dotąd nie ruszyła procedura legislacyjna.
- Ekspert: przez dziury w prawie bardzo dużo nam umyka: pieniędzy i możliwości.
***
Spod siwego swetra wystawała biała koloratka. Chłodno jak na sierpień, temperatura sięgała 15 stopni. Raptem dwa dni wcześniej lało. Proboszcz Siedlca, niewielkiej wsi pod Łęczycą, usiadł przed plebanią i spoglądał w oddalone o pięć kilometrów drzewa okalające okazały pałacyk w górującym nad otoczeniem Sławoszewie. Często lato spędzali tam właściciele - Karol i Henryk Schloesserowie, bajecznie bogaci przemysłowcy z Ozorkowa.
Pomiędzy duchownym a obserwowanym majątkiem ciągnęły się pola ciemnozłotej pszenicy. Zazwyczaj o tej porze pomiędzy uprawami krzątali się rolnicy. Teraz - jak okiem sięgnąć – aż po horyzont nie było nikogo. Niedziela, dzień odpoczynku.
Ksiądz też nie planował już dzisiaj nic robić. Mszę w Siedlcu od zawsze odprawia w południe. Trafił tu z parafii św. Andrzeja Apostoła w Łęczycy 11 lat temu. Nieraz rozmyślał, że stało się to dzięki Bożej opatrzności. Całkiem niedawno, niedługo po wybuchu Wielkiej Wojny, niemiecki pocisk spadł na kościół, rozsadził fresk w nawie głównej i śmiertelnie ranił trzech księży, w tym proboszcza i mentora siedleckiego duchownego, księdza Adolfa Żebrowskiego. Kto wie, czy siedlecki proboszcz - jeżeli dalej pracowałby w Łęczycy - nie podzieliłby jego losu.
W 1915 roku, w środku wojennej zawieruchy i politycznej niepewności, odszedł od pisania ksiąg parafialnych po rosyjsku. Zgony, śluby i narodziny parafian odnotowywał już po polsku. Za chwilę będzie musiał sięgnąć po jedną z nich. Zrozumiał to, widząc trzech mężczyzn idących żwirową drogą od strony pałacyku.
Rosły, 30-letni Stanisław miał na rękach zawiniątko. Była to Gienia, jego córeczka, która niecałą dobę wcześniej przyszła na świat. Młodemu tacie towarzyszyli koledzy ze wsi, Andrzej i Kacper.
- Tosia urodziła wczoraj wieczorem! - promieniał Stasiek.
Ksiądz pieczołowicie wszystko zaprotokołował. Godzinę narodzin (23), wiek matki (26) i imiona rodziców chrzestnych (Maryanna i Mikołaj).
Był 4 sierpnia 1918 roku. Pierwszy dzień życia mojej prababci, Genowefy. Miałem szczęście ją poznać, dlatego dotarcie do kluczowych informacji zajęło kilka chwil. Znałem imiona jej rodziców, wiedziałem, gdzie i kiedy przyszła na świat. W sieci za darmo można przeglądać księgi parafialne (najstarsze są z XVII wieku). Bez problemu da się dotrzeć do zdigitalizowanych gazet z tamtego dnia - dowiedzieć się, czym wówczas żył świat, a nawet sprawdzić, jaka była pogoda.
Skąd wiedziałem, że Stanisław był postawnym i wysokim mężczyzną? Od jego córki, która mi o nim opowiadała. Z ksiąg parafialnych dowiedziałam się m.in., czyim uczniem był proboszcz. Jego nazwisko pozostaje dla mnie tajemnicą - pod notatką o narodzinach Genowefy Strzeleckiej widnieje efektowny zawijas, którego niestety nie udało mi się odczytać.
***
Prof. Claire L. Glynn z wydziału nauk sądowych Uniwersytetu w New Haven (USA) też bardzo chciała dotrzeć do informacji o swoich przodkach. Miała trudniej niż ja i wszyscy ci, którzy "wspinają się" na swoje drzewa genealogiczne w nadziei, że w ich krwi płynie także ta błekitna. Albo wręcz odwrotnie - są chłopskiego pochodzenia, co obecnie, w niektórych kręgach, jest wręcz modne.
Była adoptowana. O biologicznej matce i ojcu nie wiedziała nic. Żeby wspiąć się na swoje drzewo, musiała sięgnąć w głąb siebie, po swoje DNA. Skorzystała z oferty jednej z firm. Kilka dni po zarejestrowaniu się online do jej domu przyszła paczka, w której znajdował się wacik - bliźniaczo podobny do tych, z których wszyscy korzystaliśmy podczas testów na COVID-19. Wykonała kilka ruchów, żeby śluzówka nosa osadziła się na bawełnianej główce wymazówki. Całość zamknęła w przezroczystej torebce i odesłała do firmy, w której wykupiła usługę. Wyniki po miesiącu czekały na nią po zalogowaniu się na stronie internetowej. Dowiedziała się, że jej przodkowie, zarówno od strony ojca, jak i matki, pochodzą z Irlandii. Na podstronie mogła przeglądać listę krewnych.
Z tej samej bazy DNA - jak wyczytała ze swojego profilu - skorzystał Sean, najbliższy kuzyn, o istnieniu którego Claire nie miała pojęcia. Na liście był też Daniel i Madeline, którzy dzielili z prof. Glynn aż 9 proc. DNA. Co więcej - odtworzyli już swoje korzenie. Claire mogła kliknąć w odpowiednim miejscu strony i przeglądać historię swojej rodziny do kilku pokoleń wstecz. Tajemnica jej pochodzenia rozwiewała się w niemal magiczny sposób.
O tym doświadczeniu opowiedziała na konferencji TEDx:
Z tej "magii" skorzystały (biorąc pod uwagę dane tylko z czterech największych firm oferujących analizę DNA w poszukiwaniu krewnych) ponad 42 miliony osób na całym świecie.
- Musimy zrozumieć, że tak wiele osób nie tylko dobrowolnie oddało swoje DNA do analizy, ale tak bardzo tego chcieli, że byli gotowi za to zapłacić - zaznacza prof. Claire L. Glynn, dziś uznana w USA ekspert w zakresie genetycznej genealogii sądowej.
To nowatorska metoda śledcza, która - jak w maju zeszłego roku mówił w wywiadzie dla tvn24.pl prof. Henry C. Lee, legenda światowej kryminalistyki (amerykański prokurator odpowiedzialny za śledztwo po zamachach 11 września 2001 czy wyjaśnianie seksafery z udziałem prezydenta Billa Clintona i Moniki Lewinsky), jest dla kryminalistyki rewolucją porównywalną ze stworzeniem bazy odcisków palców czy z wprowadzonymi pod koniec lat 80. pierwszymi badaniami DNA, dzięki którym można było udowodnić podejrzanemu, że to do niego należy ślad biologiczny zostawiony na miejscu zbrodni.
Genetyczna genealogia sądowa, która właśnie po raz pierwszy wykorzystywana jest w Polsce, pomaga rozwikłać nierozwiązywalne dotąd zagadki i dopaść zbrodniarzy, którzy mogliby uniknąć kary.
Jednocześnie genetyczna genealogia budzi wiele obaw i wątpliwości. Może być wykorzystana nie tylko dla zaspokojenia ciekawości dotyczącej własnego pochodzenia, ale też stworzyć system kontroli nad ludźmi. Skąd pochodzisz, kim są twoi krewni, na co możesz chorować i kiedy, jaka jest twoja skłonność do uzależnień, na jakie leki jesteś bardziej wrażliwy - wszystko to można wyczytać z DNA. A potem wykorzystać w niekoniecznie dobrym celu.
Golden State Killer
Siał postrach od grudnia 1976 roku. Pojawiał się w nocy. Swoje ofiary budził światłem latarki skierowanym wprost w zaspane oczy. Kobiety nie widziały jego twarzy. Atakował zamaskowany, przystawiał nóż do gardła, krępował, a w końcu gwałcił. Kilkanaście pozbawił życia. Policja przypisywała Zabójcy ze Złotego Stanu (ang. Golden State Killer) 12 zabójstw, niemal 50 gwałtów i ponad 120 włamań.
Do XXI wieku pozostawał bezkarny - jego DNA pozostawiane w miejscach zbrodni nie pasowało do żadnego kodu genetycznego, który w swoich bazach mieli śledczy.
W 2018 roku amerykańscy śledczy zdecydowali się po raz pierwszy sięgnąć po genealogię genetyczną sądową.
Joseph DeAngelo, były policjant, w momencie zatrzymania miał 73 lata. Na sali rozpraw siedział na wózku inwalidzkim. W krótkim wystąpieniu powiedział, że żałuje swych czynów. W 2020 roku został skazany na dożywocie. Krzesła elektrycznego nie dostał tylko dlatego, że współpracował z prokuraturą.
Wprowadzenie genetycznej genealogii sądowej metody było jak trzęsienie ziemi. Od kwietnia 2018 roku do października 2022 roku tylko w Stanach Zjednoczonych dzięki nowej metodzie namierzono sprawców pięciuset poważnych przestępstw - zabójstw czy gwałtów. Wielu z nich nie udałoby się schwytać w tradycyjny sposób.prof. Claire L. Glynn, uczennica prof. Henryego Leewypowiedź podczas wystąpienia na konferencji TEDx
Skuteczność genealogii sądowej potwierdzili naukowcy z USA i Izraela. W publikacji z 2018 roku, którą wciąż można znaleźć na stronie amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia (NIH) czytamy, że organy ścigania mające do dyspozycji tylko dwa procent przebadanej populacji, mogą namierzyć aż 99 proc. wszystkich mieszkańców danego kraju.
Teoretycznie, do namierzenia KAŻDEGO mieszkańca Polski wystarczyłoby zatem, że swoje DNA pozostawi 720 tysięcy osób. To mniej, niż mieszka w Łodzi.
Zjawa z "polskiego dzikiego zachodu"
Jesień 2023 roku. Do Polski przylatują policjanci z FBI. Mają pomóc w namierzeniu "zjawy" z łódzkiego parku na Zdrowiu. Zabójcy, który w grudniu 2021 roku zaatakował 57-letnią nauczycielkę i pozostaje nieuchwytny. Na miejscu zbrodni zabezpieczono ślad biologiczny, dzięki któremu udało się pozyskać DNA mordercy. Profil genetyczny sprawcy nie pasuje jednak do żadnej osoby w policyjnej bazie DNA.
Policjanci pracujący pod nadzorem Prokuratury Regionalnej w Łodzi, jako pierwsi w Polsce, sięgnęli po genetyczną genealogię sądową. W śledztwie nie po raz pierwszy korzystają z nowinek technologicznych - w 2021 roku Laboratorium Parabon Nanolabs w USA tylko na podstawie analizy kodu genetycznego przygotowało przybliżony wizerunek sprawcy, dzięki któremu śledczy wiedzą, że zabójca ma około 30 lat, ciemne włosy i oczy oraz piegi. Teraz łódzcy policjanci sami odtwarzają drzewo genealogiczne "zjawy". Według naszej wiedzy namierzyli już kilku bardzo odległych krewnych zabójcy.
Nad powstającym drzewem pracują - wspomagane przez policjantów z FBI - dwie funkcjonariuszki kryminalne z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi - panie Justyna i Sylwia. Przebijają się przez księgi parafialne - takie same, jak te, które oglądałem, szukając informacji o mojej prababci. Tyle że ja szukałem informacji o jednej osobie, a one - o setkach, które w jakiś sposób są spokrewnione ze sprawcą.
Powoli, ale nieuchronnie policjantki się do niego zbliżają. Wystarczy, że uda się im dotrzeć po gałęzi drzewa od wspólnego przodka do pokolenia zabójcy i sprawdzą, który mogł być krytycznego dnia w parku na Zdrowiu. Ostatnim etapem będzie porównanie DNA namierzonego mężczyzny z tym, które zostało znalezione na miejscu zbrodni.
- Badanie DNA jednej osoby pozwala na pozyskanie informacji niezbędnych do namierzenia setek, jak nie tysięcy innych osób - na przykład swoich rodziców czy dziadków. Dotyczy to też rodzeństwa, ciotek, kuzynów, wujków, a także ich dzieci i wnuków, które dopiero przyjdą na świat - wylicza dr hab. Magdalena Spólnicka z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspertka w zakresie genetyki sądowej.
Genealogia sądowa mogłaby zatem szybko stać się skuteczniejszym narzędziem do ścigania przestępców niż tradycyjna baza DNA. Na przykład w Polsce, gdzie baza jest niewielka - do teraz udało się zgromadzić w niej mniej niż 300 tys. profili. Na domiar złego rozwój rodzimej bazy - jak informujemy w tvn24.pl niemal od dwóch lat - został niemal zupełnie sparaliżowany w czasie przeprowadzanej za poprzedniej władzy reorganizacji Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.
Grzebanie w DNA jak podsłuch?
Dr Spólnicka zwraca jednocześnie uwagę, że wykorzystywanie tradycyjnej bazy DNA nie budzi żadnych wątpliwości natury prawnej czy moralnej.
- Tradycyjna metoda zakłada sprawdzanie niekodujących fragmentów DNA, czyli takich, w których nie ma informacji dotyczących naszych cech czy predyspozycji genetycznych, na przykład sprzyjających wystąpieniu określonej jednostki chorobowej. Analizując profile DNA, możemy jedynie sprawdzić, czy profil DNA jakiejś osoby znajdującej się w bazie jest zgodny z profilem, który został oznaczony ze śladu DNA zabezpieczonego na miejscu zdarzenia. I tyle - mówi ekspertka.
Z kolei - jak dodaje - genetyczna genealogia opiera się na dużo bardziej zaawansowanej analizie DNA.
- W komercyjnych bazach danych zawarte są kodujące segmenty DNA, które mogą dodatkowo nieść informację o predyspozycjach do różnych schorzeń czy nałogów. Co więcej, informacje te nie dotyczą tylko ściganej osoby, ale też całej rzeszy ludzi spokrewnionych ze ściganym - podkreśla ekspertka.
Po zatrzymaniu Zabójcy ze Złotego Stanu w USA i innych krajach (między innymi w Kanadzie, Australii czy Wielkiej Brytanii) rozpoczęła się dyskusja, czy i w jakim zakresie organom ścigania wolno wykorzystywać wrażliwe dane, które można pozyskać z DNA.
Zapisów w prawie federalnym nie ma, więc każdy z amerykańskich stanów reguluje tę kwestię inaczej. W Utah policjanci mają np. w tym zakresie wolną rękę - władze stanowe uznały bowiem, że w sprawach zabójstw i gwałtów najważniejsza jest skuteczność organów ścigania i jak najszybsze dotarcie do sprawcy.
Z kolei w Maryland - jak precyzuje prawo stanowe - genetyczna genealogia sądowa jest traktowana jak zakładanie komuś podsłuchu albo zrobienie przeszukania w czyimś mieszkaniu - za każdym razem policja musi wystąpić do sądu o zgodę. We wniosku trzeba wskazać, dlaczego jest to niezbędne i udowodnić, że inne, mniej inwazyjne metody działania będą nieskuteczne.
We Francji ustawodawca uznał, że analizowanie pokrewieństw setek niewinnych osób, żeby dotrzeć do jednego przestępcy, jest zbyt dużym zagrożeniem dla prywatności. Dlatego tamtejsi policjanci - przynajmniej na razie - o genetycznej genealogii sądowej muszą zapomnieć.
Wolna amerykanka
A jak jest w Polsce? Nijak. W kraju nie ma regulacji prawnych, które określałyby kompleksowo zasady wykonywania poradnictwa genetycznego, przechowywania materiału oraz bezpieczeństwa danych genetycznych.
- Od trzynastu lat staram się sprawić, żeby na poziomie ustawowym pojawiły się zasady używania jej jako narzędzia diagnostycznego czy śledczego. Niestety, nie ma ani ustawy, ani nawet rozporządzenia. Dziki Zachód i wolna amerykanka - mówi profesor Michał Witt, kierownik Zakładu Genetyki Molekularnej i Klinicznej Instytutu Genetyki Człowieka PAN w Poznaniu.
W 2011 roku stał na czele zespołu, który - na polecenie resortu nauki - miał przygotować projekt nowej ustawy w tym zakresie. - Do pracy zaproszonych zostało wielu wybitnych ekspertów, chcieliśmy załatwić sprawę kompleksowo. Stworzyliśmy dobry, racjonalny projekt. Niestety, finalnie nigdy nie rozpoczęto nad nim procedowania - opowiada prof. Witt.
Dlaczego? Prof. Witt ocenia, że sprawy związane z genetyką nigdy nie są kluczowe dla polityków. - Sejm patrzy w perspektywie czteroletniej. Nieintuicyjne i skomplikowane sprawy, takie jak genetyka, są czymś, co lepiej przerzucić na następną kadencję, a potem jeszcze na następną. I tak to już trwa drugą dekadę - zauważa ekspert.
Brak odpowiednich przepisów powoduje nie tylko to, że policjanci i prokuratorzy w Polsce muszą poruszać się po omacku, nie wiedząc, na co mogą sobie pozwolić, a na co nie. - To jednak nie koniec złych wieści. Przez dziury w prawie bardzo dużo nam umyka: pieniędzy i możliwości - podkreśla ekspert.
Prof. Witt wyjaśnia, że w Stanach Zjednoczonych, jeżeli z jakiegoś powodu za pieniądze podatnika dochodzi do sekwencjonowania DNA (czyli rozpisania informacji genetycznej w kolejności składowych cegiełek, czyli nukleotydów A, T, C i G), uruchamiana jest procedura, w ramach której do zainteresowanego obligatoryjnie musi trafić raport, w którym znajdują się informacje dotyczące jego skłonności do ustalonego katalogu chorób genetycznych. Te informacje - jak opowiada prof. Witt - w USA nazywane są "wynikami ubocznymi". Czyli takimi, które uzyskano przy okazji.
- Szukając sposobu dobrania najskuteczniejszych leków, dowiadujemy się na przykład, że dana osoba jest obciążona wysokim prawdopodobieństwem wystąpienia choroby nowotworowej. Zainteresowany oczywiście z otrzymanym raportem może zrobić co chce, włącznie z wyrzuceniem go do śmieci. Chodzi jednak o to, żeby wykonana praca się nie marnowała - mówi profesor Witt.
W Polsce za to - jak ocenia rozmówca tvn24.pl - mamy pole minowe. - W jakim zakresie policja może analizować DNA? Kto ma dostęp do tych informacji i na jakich zasadach? Odpowiedzi nie ma, bo nie ma żadnego systemowego rozwiązania. Jeżeli ktoś wchodzi na to pole minowe, to na własną odpowiedzialność. Dlatego jestem pod wrażeniem odwagi tych, którzy mimo wszystko starają się w Polsce sięgać po nowoczesne metody - kończy prof. Michał Witt.
Sprawą w 2018 roku zajęła się Najwyższa Izba Kontroli.
W związku z brakiem kompleksowych regulacji oraz brakiem nadzoru nad obszarem genetyki, istnieje wysokie ryzyko pomyłek oraz błędnej interpretacji wyników, a także niewystarczającej ochrony danych genetycznych osób badanych.Raport NIK z 2018 roku
Kontrolerzy apelowali wtedy do resortu zdrowia, żeby coś w tej materii się zmieniło.
I co? I nic.
- Jesteśmy w ogonie państw, które do teraz nie potrafiły przygotować regulacji prawnych w tym zakresie. Niektóre kraje robiły to już w latach 90. Kiedy temat jest podnoszony w Polsce, pojawia się czasami argument, że przecież kwestie związane z genetyką są regulowane przez ustawę o ochronie zdrowia i ustawę o ochronie danych osobowych. To rozwiązania niewystarczające - komentuje dr Małgorzata Madej z Instytutu Politologii na Uniwersytecie Wrocławskim.
Dr Madej badała przepisy dotyczące regulacji genetycznych stosowane w różnych krajach europejskich. Wylicza, że przetwarzanie danych genetycznych generuje szereg zagrożeń.
Hulaj dusza
- Proszę sobie wyobrazić, że pan wraz z kolegą prowadzącym zakład fryzjerski postanawiacie od jutra prowadzić firmę, która zajmuje się badaniami genetycznymi - tak profesor Maria Sąsiadek, szefowa Katedry i Zakładu Genetyki Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, rozpoczyna rozmowę na temat sytuacji polskiej genetyki.
Profesor Sąsiadek od 2014 roku szefowała zespołowi, który - jako kolejny już - próbował stworzyć regulacje prawne dotyczące genetyki. Skończyło się na konsultacjach społecznych w 2019 roku. Potem jednak została odwołana przez ówczesnego ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego ze stanowiska konsultantki krajowej w dziedzinie genetyki klinicznej.
Jak to się dzieje, że od lat nie potrafimy uregulować kwestii genetyki? Kiedy pytam o to prof. Sąsiadek, słyszę w odpowiedzi, że "lobby w tym zakresie może być zbyt potężne".
- Wystarczy, że założycie panowie działalność gospodarczą i od następnego dnia możecie już pobierać próbki DNA i robić z nimi, co wam się podoba, bez żadnej kontroli ze strony państwa. Możecie kupić jakiś sprzęt z demobilu i próbować coś wyczytywać z informacji genetycznej. Możecie też wysłać czyjeś DNA do Chin czy innego kraju, który za półdarmo podejmuje się analizy DNA. W końcu nie jest przypadkiem to, że to właśnie Państwo Środka ma największy na świecie zbiór genomów europejskich - zaznacza ekspertka.
To zresztą - jak opowiada nam jeden ze znanych w Polsce sinologów (poprosił o niepodawanie nazwiska) - znakomita sytuacja dla reżimu w Pekinie.
- Chiny prowadzą ekspansję w każdej dziedzinie. Jednocześnie musimy zdawać sobie sprawę, że to, co jest w dyspozycji prywatnych firm, jest jednocześnie na wyciągnięcie reżimu w Pekinie. De facto zatem totalitarne władze wiedzą o nas więcej niż my sami. To bardzo zła perspektywa, zwłaszcza że spór między Chinami a szeroko pojętym Zachodem się zaostrza - dodaje ekspert.
Wracając jednak do Polski: profesor Sąsiadek przekonuje, że opinia publiczna wciąż nie zdaje sobie sprawy z tego, czym może skończyć się przekazywanie czyjegoś DNA w niepowołane ręce.
- Całkiem niedawno mieliśmy sytuację, że władze państwa podsłuchiwały dziennikarzy i rywali politycznych. Wolna amerykanka w genetyce oznacza, że w przyszłości będzie można kogoś bardzo łatwo szantażować - za pomocą DNA będzie można wykazać na przykład, że ma nieślubne dziecko. Albo na przykład pozbyć się rywala politycznego, ujawniając informacje, że ma ciężką, postępującą chorobę genetyczną i nie nadaje się na przykład na prezydenta - opowiada ekspertka.
Zaznacza, że nic z tego, co mówi, nie jest już science fiction. Dodaje, że diagnozując swoich pacjentów, musi korzystać z baz danych, w których znajdują się sekwencje DNA charakterystyczne dla chorób genetycznych. - Jak to działa? Załóżmy, że mam pacjentkę, u której znalazłam zmianę genetyczną, która może świadczyć o wysokim prawdopodobieństwie wystąpienia choroby nowotworowej. Na tym etapie powinnam zalecić na przykład mastektomię. Zanim jednak to zrobię, muszę być pewna, że moja diagnoza jest poprawna - opowiada prof. Maria Sąsiadek.
Tę pewność lekarze uzyskują dzięki bazom danych. - Sprawdzam, czy w innych miejscach świata, u innych kobiet pojawiły się podobne zmiany, co u mojej pacjentki. Jeżeli tak, prawdopodobieństwo błędu jest dużo mniejsze - dodaje Sąsiadek.
Sekwencje DNA przechowywane do tego celu są szyfrowane. Problemem jest to, że - jak opowiada prof. Sąsiadek - pojawiają się hakerzy, którzy nie tylko są w stanie wykraść cyfrowy zapis DNA, ale też go zdekodować i użyć w sobie tylko znany sposób.
- Na podstawie informacji genetycznej możemy nie tylko sprawdzić, kto i w jaki sposób będzie reagował na substancje medyczne. Można też określić wrażliwość na przykład na broń biologiczną. Nie chcę nikogo straszyć, ale warto zastanowić się, jak może skończyć się fakt, że najpotężniejszym dysponentem wiedzy o kodzie genetycznym Europejczyków są coraz bardziej wrogo nastawione do świata Zachodu Chiny. Nie możemy dłużej beztrosko reagować na fakt, że w naszym kraju nikogo nie interesują prawne regulacje dotyczące tego, co i w jaki sposób można robić z DNA - zaznacza prof. Sąsiadek.
Projekt już jest od roku, ale...
Stanowisko konsultantki krajowej w dziedzinie genetyki klinicznej po profesor Sąsiadek w 2021 roku przejęła w 2021 roku prof. Anna Latos-Bieleńska. W rozmowie z tvn24.pl informuje, że prace nad projektem ustawy zostały zakończone już w maju ubiegłego roku. - W bardzo dużym stopniu korzystaliśmy z kapitalnej pracy moich poprzedników: profesor Sąsiadek i profesora Witta. Wiceminister Piotr Bromber przekazał projekt Łukaszowi Schreiberowi, który decydował o tym, które projekty trafią do Rady Ministrów - opowiada prof. Latos-Bieleńska.
Przyznaje, że - jako konsultantka krajowa - została poinformowana, iż projekt nie będzie debatowany przed wyborami, bo ówczesna marszałek Sejmu Elżbieta Witek uznała, że trzeba będzie z nim poczekać do kolejnej kadencji Izby.
- Co się teraz dzieje z projektem? Proszę pytać w resorcie zdrowia. Co jakiś czas, przy okazji debat i spotkań na przykład dotyczących chorób rzadkich czy leczenia nowotworów, przedstawiciele resortu zapowiadają, że prawo zostanie uchwalone. Ale za tymi deklaracjami nie idą konkretne ruchy - opowiada prof. Latos-Bieleńska.
Zaznacza, że dziura legislacyjna związana z genetyką jest szeroko komentowana w medycznej prasie branżowej, ale dotąd nie wychodziła do mainstreamu. - Bardzo liczę, że zainteresowanie ze strony dużych mediów coś zmieni. Wiadomo, że wszystko trwa, ale ta konkretna sprawa trwa zdecydowanie zbyt długo - kończy.
Jestem in, jestem out
W czterech największych komercyjnych bazach DNA na świecie (Ancestry, 23andMe, MyHeritage i Family Tree - wszystkie zarejestrowane w USA) znajduje się kod genetyczny ponad 42 milionów ludzi. Zakładając, że obliczenia amerykańskich i izraelskich naukowców są poprawne, dzięki komercyjnym bazom DNA teoretycznie można namierzyć za pomocą genealogii genetycznej ponad dwa miliardy (!) osób.
Można by było się domyślać, że w bazach są przede wszystkim amerykańscy klienci - w końcu stamtąd pochodzą wszystkie cztery największe firmy. Tyle że profesor Michał Witt, kierownik Zakładu Genetyki Molekularnej i Klinicznej Instytutu Genetyki Człowieka PAN w Poznaniu, uważa, że jest inaczej.
- Trudno to określić, ale patrząc na liczbę i popularność stron poświęconym badaniom DNA w celach genealogicznych, można postawić tezę, że - w stosunku do liczby mieszkańców - firmy te cieszą się w Polsce podobnym zainteresowaniem, co w USA - podkreśla profesor Witt.
Z wielkiej czwórki tylko Family Tree (która ma ponad 2 miliony użytkowników) udostępnia swoje bazy organom ścigania. Ale - co ważne - tylko tych użytkowników, którzy się na to zgodzili. W serwisie można być "opt in" (z wyrażoną zgodą) lub "opt out" (bez wyrażenia zgody na przekazywanie danych organom ścigania).
Co zatem z pozostałymi użytkownikami? Czy ich profile DNA są niedostępne dla policjantów i prokuratorów? To - jak ostrzega prof. David Gurney, prawnik, dyrektor amerykańskiego Centrum Genealogii Genetycznej Śledczej - nie jest pewne. Podczas swojego wystąpienia na Międzynarodowym Sympozjum Identyfikacji Genetycznej w Teksasie (ISHI) mówił, że organy ścigania z różnych krajów ciągle mogą próbować skorzystać z DNA zgromadzonego w prywatnych bazach danych.
- O ile nie mieszkasz w stanie lub kraju, który jednoznacznie tego zakazuje, organy ścigania mogą wystąpić do sądu o dostęp do bazy. Może być więc tak, że nasze DNA będzie wykorzystane nie tylko bez naszej wiedzy, ale również przy naszym sprzeciwie. A to może źle skończyć się dla przełomowej metody, jaką jest genealogia śledcza. Opinia publiczna może zareagować niechęcią, a nawet wrogością. Dlatego powinniśmy przekonywać ludzi, dlaczego warto być "opt in". Sprawić, żeby chcieli pomóc w namierzeniu zabójców i gwałcicieli - podkreślał w wywiadzie po swoim wystąpieniu.
Czy to jednak oznacza, że sami pozbawiamy się prawa do odmowy zeznań w sprawach, w których - potencjalnie - mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności nasi najbliżsi? Nie, bo - jak tłumaczy nam mec. Bartosz Tiutiunik, łódzki karnista - ochrona najbliższych może ograniczać się jedynie do braku zeznań. Nie można na przykład nie pozwolić na przeszukanie naszego mieszkania, bo są tam materiały obciążające naszą żonę.
Wracając do Gurneya: ekspert zaznacza, że nie da się wprowadzać nowych technik kryminalistycznych, o ile nie przekona się społeczeństwa, że jest to dla niego korzystne i bezpieczne.
- Nie możemy bezkarnie korzystać z danych, które zostały pozostawione w bazach danych w zupełnie innym celu. Należy korzystać z informacji tylko od osób, które są tego świadome i się na to zgadzają - tłumaczy.
Trzeba podkreślić, że wraz z wprowadzeniem RODO w Unii Europejskiej wszyscy mieszkańcy krajów unijnych zostali automatycznie przeniesieni do grupy "opt out". Żeby ich dane mogły być bez nakazu analizowane przez policję, muszą sami zmienić ustawienia swojego konta.
Firmy oferujące analizę DNA przekonują, że kod genetyczny ich klientów jest bezpieczny. Przejrzeliśmy ich regulaminy. Wielka czwórka, władająca największymi bazami, zgodnie zapewnia, że nie będzie dzielić się wrażliwymi informacjami z żadnymi podmiotami trzecimi. Na przykład z firmami ubezpieczeniowymi, które - widząc niepokojące zmiany DNA swoich klientów - mogłyby podnieść im składkę ubezpieczenia na życie.
Wyjątkiem są dane, które są używane w celach statystycznych (np. żeby określić, ilu użytkowników zalogowało się w Europie). W regulaminach zawsze jednak jest zapewnienie, że analizowane w tym celu informacje są wcześniej anonimizowane.
Wielka czwórka zapewnia też, że w każdym momencie można zażądać nie tylko usunięcia swoich danych, ale też fizycznego zniszczenia wacika lub probówki ze śliną, za pomocą której klient przekazał swoją informację genetyczną.
Prawo obywatela
Mecenas Bartosz Tiutiunik podkreśla, że dowód z opinii genetycznej jest jednym z istotnych dowodów w postępowaniu karnym, które służą identyfikacji kryminalistycznej. Chodzi - jak mówi - zwykle o identyfikację osoby, która zostawiła swoje ślady DNA na miejscu przestępstwa, ale również na przykład o identyfikację zwłok czy szczątków ludzkich.
- Przepisy kodeksowe w tym zakresie są, ale pewne kwestie mogą budzić wątpliwości. Oczywistym jest, że dla przeprowadzenia opinii genetycznej należy uzyskać materiał porównawczy, który następnie będzie w ramach opinii przez biegłego zestawiany z materiałem dowodowym. Pobranie materiału porównawczego odbywa się poprzez pobranie wymazu ze śluzówki jamy ustnej. Przepisy określają, kto i w jaki sposób to robi - opisuje prawnik.
Zaznacza przy tym, że pojawia się pytanie, czy taki materiał porównawczy można pobrać bez zgody osoby zainteresowanej, a nawet wbrew jej woli. - Podstawową zasadą w ramach prawa do obrony jest ta, że podejrzany nie ma obowiązku dostarczania dowodów przeciwko sobie. Uzyskanie materiału DNA jest możliwe bez zgody podejrzanego. Można w tym zakresie nawet użyć przymusu i siły fizycznej. Mamy zatem do czynienia z wyjątkiem od tej zasady - opowiada Bartosz Tiutiunik.
Taki materiał porównawczy można pobierać jednak nie tylko od podejrzanego, ale też od osób, które nie mają takiego statusu. Chodzi o tak zwane badania przesiewowe, czyli takie, które mają eliminować lub potwierdzać w kręgu osób podejrzanych określoną osobę (jak stało się w przypadku zabójstwa na Zdrowiu).
- Pobieranie i pozyskiwanie przez organa państwowe, zwłaszcza pod przymusem, śladów DNA jest ingerencją w prawa obywatelskie: prawa do nietykalności cielesnej, prawa do prywatności. Trzeba podkreślić brak sądowej kontroli nad tą czynnością - zaznacza mec. Tiutiunik.
Zwraca uwagę na jeszcze jedną lukę: brak regulacji sprawia, że nie wiadomo, co dzieje się dalej z pobranym materiałem genetycznym. - Jeśli nie zostaną wykorzystane do sporządzenia opinii, to powinny zostać zniszczone. O ile jest to uregulowane w przypadku tak zwanych badań eliminacyjnych, to przy pobraniu śladów od podejrzanego brakuje regulacji co do dalszych losów takiego śladu w przypadku jego niewykorzystania lub na przykład wykluczenia podobieństwa ze śladem dowodowym - wskazuje Tiutiunik.
Łódzki karnista podnosi, że wykorzystanie materiałów genetycznych musi być pod kontrolą. - Żeby nie było tak, że coś, co ma służyć bezpieczeństwu obywateli, będzie wykorzystywane przeciwko nim, niezależnie od tego, czy popełnili przestępstwo - kończy.
***
Kiedy Dziki Zachód w polskiej genetyce się zakończy? Zadaliśmy pytania w tej sprawie ministerstwom Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Zdrowia. Pierwsze stwierdziło, że kwestia ta leży w gestii Ministerstwa Zdrowia. Na jego odpowiedź jeszcze czekamy.
Dzięki analizie DNA można skutecznie rozwiązywać najtrudniejsze zagadki kryminalne. Nowatorska metoda jest właśnie po raz pierwszy wykorzystywana w Polsce.
Z prawnego punktu widzenia jesteśmy Dzikim Zachodem - nie ma regulacji prawnych, które określałyby, kto i na jakich zasadach może wykonywać badania genetyczne. Każdy może założyć działalność gospodarczą i zająć się analizowaniem DNA.
Wolna amerykanka w genetyce oznacza, że w przyszłości będzie można kogoś bardzo łatwo szantażować - za pomocą DNA będzie można wykazać na przykład, że ma nieślubne dziecko. Albo na przykład pozbyć się rywala politycznego, ujawniając informacje, że ma ciężką, postępującą chorobę genetyczną i nie nadaje się na przykład na prezydenta - alarmują eksperci.
Już teraz najpotężniejszym dysponentem wiedzy o kodzie genetycznym Europejczyków są coraz bardziej wrogo nastawione do świata Zachodu Chiny.
Projekt ustawy co prawda jest gotowy od roku, ale dotąd nie ruszyła procedura legislacyjna.
Ekspert: przez dziury w prawie bardzo dużo nam umyka: pieniędzy i możliwości.
Autorka/Autor: Bartosz Żurawicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: angellodeco/Shutterstock