Mocne słowa 96-letniej weteranki do ministra kultury Piotra Glińskiego, który walczy w sądzie o połączenie gotowego już Muzeum II Wojny Światowej z nieistniejącym jeszcze Muzeum Westerplatte. To otworzyłoby PiS drogę do zmiany nazwy, dyrekcji, a przede wszystkim koncepcji miejsca, które podobno za mało pokazuje polski punkt widzenia wojny. Tak przekonują rządzący politycy. Materiał programu "Czarno na białym".
O Muzeum II Wojny Światowej toczy się polityczna wojna.
Dla zwiedzających wystawę pani Katarzyny i pani Krystyny to podróż do przeszłości, do ich dzieciństwa, do początku II wojny światowej. - To nie jest coś nowego, człowiek znowu wpada w wspomnienia i to takie trudne wspomnienia - mówi pani Katarzyna.
- To tak, jakbyśmy album oglądały - wtóruje pani Krystyna.
- Ja drugi raz tu bym nie przyszła już. Jestem przybita niesamowicie - podkreśla ze łzami w oczach pani Katarzyna.
"Wystawa łączy pokolenia"
Ci, którzy tu przychodzą zdają sobie sprawę, że ta wystawa i to muzeum za chwilę mogą przestać istnieć. - Boimy się. Ja mówię nie tylko w swoim imieniu. Wszyscy, których znam, którzy byli, to mówili, że jeżeli mieliby to muzeum zlikwidować lub zmodernizować, to będą protesty i to duże. Tu miliony poszły gdańszczan - powiedziała jedna ze zwiedzających.
Dokładnie 450 milionów złotych. Więcej niż zakładano.
Reporter programu "Czarno na białym" był jednym z pierwszych, którzy zobaczyli Muzeum II Wojny Światowej. Wystawa na pięciu tysiącach metrów kwadratowych składa się z 18 sekcji tematycznych. Jedna z sal pokazuje skutki wybuchu II wojny światowej, wrzesień 1939 roku. - Pokazujemy, że wojna w wydaniu Niemców od samego początku była wojną na wyniszczenie - opowiada Paweł Machcewicz, dyrektor muzeum.
Każda kolejna sala to kolejny rok przerażającej wojny. To zbrodnia i cierpienie konkretnych ludzi, pokazanych z imienia i nazwiska.
Najbardziej spektakularne są kontrasty: przed i po wybuchu wojny. - Niektóre przedmioty, na przykład butelki są oryginalne. Można jeszcze nabyć od kolekcjonerów takie przedmioty, a niektóre są kopiami - wyjaśnia dyrektor muzeum.
"Mamy prawo być dumni"
- Trudny temat, II wojna światowa. Cały świat uczestniczył, nie tylko Polska. A Polska jest bardzo dobrze pokazana, moim zdaniem. To nie jest tylko dla nas, tu będą ludzie przyjeżdżać z całego świata oglądać. Ja uważam, że mamy prawo być dumni, bo tak piękny obiekt, że dech zapiera - komentuje jedna z osób zwiedzających muzeum.
- Zobaczyłam swoje zdjęcia, prace mojego ojca, który był w obozie i którego eksponaty tutaj przesłałam (…). To jest oczywiście dla mnie ogromna satysfakcja. Chciałabym, żeby jak najszybciej tutaj zjawiły się tłumy ludzi i zobaczyły to wszystko w takim stanie, jakim jest, bo już piękniej nie można - mówi inna zwiedzająca.
Po co dwa muzea? "Pytanie do ministra"
Tłumy rzeczywiście się zjawiły, ale możliwe, że niewiele osób zobaczy ekspozycję w takim kształcie.
- 1 lutego doprowadzimy do połączenia dwóch, podobnie funkcjonujących, o podobnym zakresie i znajdujących się w tym samym mieście instytucji kultury, dwóch muzeów. Chciałbym z góry zastrzec, że to jest działanie, które ma poprawić funkcjonowanie tych muzeów, ma połączyć dwa wielkie potencjały obu instytucji - mówił już w grudniu 2016 roku minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński.
Chodzi o połączenie Muzeum II Wojny Światowej i Muzeum Westerplatte i Wojny 1939.
To, co zapowiedział minister, 1 lutego się nie stało. Połączenie placówek zablokował Wojewódzki Sąd Administracyjny, do którego zaskarżono decyzję ministra.
- Sąd uwzględnił ten wniosek i wstrzymał wykonanie zaskarżonego zarządzenia ministra kultury i dziedzictwa narodowego - mówi Joanna Kube z Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.
Minister kultury odwołał się do Naczelnego Sądu Administracyjnego i czeka na orzeczenie, tak jak pracownicy muzeum. - To jest być albo nie być. W przypadku negatywnej decyzji NSA, muzeum w dotychczasowej formule musi się skończyć. I to nie tylko chodzi o dyrekcję, o kierownictwo, ale przede wszystkim chodzi o kształt wystawy głównej - podkreśla Janusz Marszalec, wicedyrektor Muzeum II Wojny Światowej.
Po co w Gdańsku dwa podobne muzea? - Pytanie należy skierować do ministra Glińskiego: dlaczego w ostatnich dniach grudnia 2015 roku powołał w Gdańsku Muzeum Westerplatte, a w niecałe cztery miesiące później ogłosił, że nie ma potrzeby, żeby w Gdańsku istniały dwa muzea zajmujące się wojną - mówi dyrektor muzeum Paweł Machcewicz. - Jest to trik formalny, pewna sztuczka prawna, która ma służyć przejęciu kontroli nad Muzeum II Wojny Światowej i przerwaniu mojej kadencji - dodaje.
Kadencja dyrektora Machcewicza miała zakończyć się 31 grudnia 2019 roku. Z chwilą połączenia dwóch muzeów, powstanie nowe, z nowym dyrektorem.
"Te muzea połączone będą, proszę być pewnym"
Reporter "Czarno na białym" zapytał rzecznika ministra kultury o sposób finansowania nowego muzeum, Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 roku, ale ten nie udzielił precyzyjnej odpowiedzi.
- Budżet na Muzeum Westerplatte wynosi na 2017 roku milion sto tysięcy złotych i przeznaczane są na statutową działalność muzeum - odpowiada Radosław Różycki, rzecznik szefa resortu.
Muzeum zatrudnia 15 osób, większość na pełnych etatach. Pracują obecnie od ósmej do szesnastej. Zajmują się "bieżącymi sprawami".
- Racje prawne, racje ze względu na interes społeczny, racje organizacyjne, ekonomiczne są po naszej stronie i te muzea połączone będą, proszę być tego pewnym - mówił wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Jarosław Sellin.
- Oni - mówię oni, bo nie identyfikuję się z tymi ludźmi - oni podchodzą do sprawy politycznie, historię Polski chcą pisać po swojemu - komentuje Andrzej Stachecki, jeden z darczyńców Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
"Ja proszę pana ministra"
Andrzej Stachecki jest jednym z dwóch tysięcy darczyńców, dzięki którym muzeum ma unikalne zbiory. Oddał pamiątki po swoim ojcu, bohaterze, obrońcy Helu. - Urodziłem się po śmierci, po rozstrzelaniu ojca. Urodziłem się w kwietniu, natomiast ojca rozstrzelano 11 listopada 1939 roku - opowiada.
Oddał listy, fotografie, wszystko to, co było dla niego najcenniejsze. Jednak po połączeniu placówek gablota jego ojca Józefa Stacha zostanie zlikwidowana, bo Stachecki postanowił zabrać pamiątki z muzeum. - Kiedy usłyszałem, że mój ojciec ma być weryfikowany, czy był Polakiem, czy nie, czy jego pamiątki świadczą o polskości tego muzeum, czy nie, już miałem wątpliwości. W tej chwili ta decyzja jest ostateczna. Mam nadzieję, że te pamiątki nie zginą, bo ja je przekażę synowi - zapowiada.
Profesor Joanna Muszkowska-Penson ma 96 lat. Miała zaledwie 20, gdy trafiła do niemieckiego obozu koncentracyjnego Ravensbrück. Przekazała do muzeum listy, które pisała do rodziny. - W tym liście oczywiście nie można było nic napisać, bo listy były kontrolowane. Oczywiście w tym liście pisało się tylko, że jestem zdrowa i dobrze się czuję - opowiada profesor.
Z decyzją ministra o likwidacji muzeum nie zgadza się i mówi wprost do ministra Glińskiego. - Ja proszę pana i wszystkie władze, a nawet żądam, żeby zostawić Muzeum II Wojny Światowej w pamięci dla wszystkich tych, którzy zginęli, których myśmy jeszcze mogli znać, cenić, a jak wiadomo zawsze giną najlepsi - apeluje Muszkowska-Penson.
Inni darczyńcy zapowiadają, że również zabiorą swoje pamiątki, bo nie zgadzają się z polityką i decyzjami ministra kultury.
"Polski punkt widzenia"
- To polski punkt widzenia powinien być prezentowany w tym muzeum, tak jak brytyjski punkt widzenia jest prezentowany w Imperial War Museum w Wielkiej Brytanii, niemiecki w niemieckich, a francuski we francuskich - mówił Piotr Gliński.
Radosław Różycki, rzecznik ministra, przekonuje, że Gliński poprzez swoich przedstawicieli, którzy wielokrotnie wizytowali w muzeum "zna koncepcję muzeum, wystawy". Dopytywany, czy minister widział wystawę osobiście, odpowiada: - Zna ją poprzez informacje udzielane między innymi przez dyrektora Machcewicza.
- A jeśli mówimy o prezentacji tej wystawy dla wybranych gości - minister Gliński nie uczestniczył w tym wydarzeniu - precyzuje, dodając, że wiceminister Sellin również "nie uczestniczył w tym wydarzeniu".
- Ci, którzy urodzili się i żyją po wojnie i nie mają w ogóle żadnego pojęcia o wojnie, wypowiadają się w sposób bardzo zdecydowany, tak jakby byli co najmniej na froncie albo w obozach koncentracyjnych przesiedzieli tę wojnę - komentuje profesor Joanna Muszkowska-Penson.
"Brakuje drugiej połówki"?
Wiceminister Sellin i minister Gliński nie widzieli wystawy, ale znają ją z opracowań ekspertów, którzy do czasu przygotowania tych opracowań - też jej nie widzieli. Prof. Jan Żaryn (senator PiS) i dr Piotr Niwiński (Uniwersytet Gdański) odmówili komentarza reporterowi "Czarno na białym".
Z kolei Piotr Semka, publicysta "Do Rzeczy", który widział wystawę w styczniu, nie zmienił na jej temat zdania. - To muzeum, ekspozycje, którą oglądałem (…) jest skupione w przeważającej części na losie ludności cywilnej. To nie chodzi o to, że tutaj nie ma o cierpieniu Polaków, bo jest, ale brakuje drugiej połówki, to znaczy. wysiłku polskiego zbrojnego i ten jest zarysowany w wyraźnie słaby sposób - ocenia Semka.
Z tą opinią nie zgadza się prof. Timothy Snyder, amerykański historyk, znawca dziejów Europy Środkowo-Wschodniej, który pracuje i wykłada na Uniwersytecie Yale w USA.
- Polskiej historii jest strasznie dużo. Wszystkie możliwe epizody: Westerplatte, Monte Cassino, Enigma, Katyń. Wszystko tam jest. I co ważniejsze, wszystkie te polskie akcenty są umieszczone w kontekście całej wojny, tak aby Polak zrozumiał i zagraniczny widz zrozumiał przez kontekst tok polskiej historii wojennej - mówił prof. Timothy Snyder.
Decyzja Tuska
Decyzja o powstaniu Muzeum II Wojny Światowej, którą podjął ówczesny premier Donald Tusk, zapadła osiem lat temu. - Donald Tusk jako premier rządu Rzeczypospolitej podjął decyzję o przeznaczeniu bardzo znaczących publicznych środków na utworzenie tego muzeum i jestem mu za to wdzięczny. Nigdy zresztą nie podejmował jakichkolwiek prób ingerencji w kształt wystawy - opowiada dyrektor Machcewicz. - Być może w motywacjach ministra kultury czy przywódców rządzącej partii jest też element pewnej zemsty na Donaldzie Tusku, ale ja bronię autonomii muzeum i integralności wystawy, bez oglądania się na ten wymiar polityczny - dodaje.
- Minister Gliński może wjechać na wystawę, gdzie siedzimy, z buldożerami, ciężkim sprzętem, może zniszczyć to wszystko. Ale nie może usunąć 20 procent wystawy, która jest zamontowana i wstawić innych elementów. Ta wystawa jest dziełem, jak książka. Ona jest chroniona prawem autorskim, a prawa autorskie pozostają przy twórcach - przekonuje dyrektor.
Autor: KB//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24