Polscy przewoźnicy lotniczy płacą coraz większe pieniądze za swoją niepunktualność. Pod względem liczby niekorzystnych dla nich rozstrzygnięć przed sądami ostatnie dwa miesiące były rekordowe. Bywa, że na jednym opóźnionym o kilka godzin rejsie linia traci kilkaset tysięcy złotych. - Rośnie nie tylko świadomość pasażerów, ale także biznes, który można na tym zrobić - twierdzą eksperci lotniczy.
Sobota, 23 sierpnia. Samolot linii Enter Air z ponad 150 klientami biur podróży TUI, Rainbow Tours i Net Holidays wylatuje z portugalskiego Faro do Katowic. 33 godziny później niż przewidywał rozkład.
Niedziela, 17 sierpnia. Z Heraklionu na Krecie do Gdańska z opóźnieniem startuje boeing 737 Eurolotu. Krótko po wylocie piloci zauważają usterkę i maszyna wraca na lotnisko. Turyści docierają do Gdańska dopiero w poniedziałek po godzinie 21. Spóźnienie - niemal doba.
Środa, 6 sierpnia. Z Antalyi w Turcji do Poznania z prawie czterogodzinnym opóźnieniem wylatuje grupa polskich wczasowiczów. Po 60 minutach od startu airbus w barwach 4You Airlines musi lądować w bułgarskim Burgas. Pasażerowie poczuli zapach spalenizny w kabinie. Mówili też o gwałtownym opadaniu maszyny, niesprawności niektórych masek tlenowych i panice.
Uziemienie airbusa wywołuje w kolejnych dniach lawinę opóźnień na innych trasach. Rekord pada w Warszawie, gdzie na wylot do Egiptu pasażerowie czekają prawie 40 godzin.
Coraz droższe biwaki
To tylko kilka bardziej spektakularnych opóźnień lotniczych z ostatnich kilkunastu dni. W wakacje dochodzi do nich niemal w każdym tygodniu.
Ostatnio coraz częściej łączy je dodatkowy akcent: jeszcze na lotnisku, po opóźnionym o więcej niż trzy godziny lądowaniu albo przed przedłużającym się startem do zniecierpliwionych pasażerów zgłasza się przedstawiciel kancelarii prawnej, obiecujący pomoc w uzyskaniu rekompensaty za stracony czas i nerwy.
Prawa pasażera w takich sytuacjach są jasne. Osoba, której samolot spóźni się o trzy godziny lub więcej, może domagać się zryczałtowanego odszkodowania w wysokości 250, 400 lub 600 euro - w zależności od tego, na jak długiej trasie odbywała się podróż.
- To, co w ostatnim czasie radykalnie się zmieniło, to wzrost świadomości pasażerów. Wiedzą, czego mogą w takich sytuacjach oczekiwać. Dużo skuteczniej też można dochodzić swoich praw - tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl prof. Elżbieta Marciszewska, specjalista ds. transportu lotniczego z warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej.
Wpłynęło na to w znacznym stopniu stanowisko Sądu Najwyższego, który w lutym uznał, że pasażerowie mogą swobodnie wybierać, czy chcą żądać rekompensaty od linii lotniczych na ścieżce administracyjnej w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego (co jest możliwe po wyczerpaniu procedury reklamacyjnej u przewoźnika), czy przed sądem. Pozew można złożyć w tym przypadku od razu, a ostatnie miesiące pokazują, że sędziowie dużo surowiej niż urzędnicy ULC patrzą na to, gdzie kończy się odpowiedzialność linii za opóźnioną podróż. I właśnie w tym swój interes dostrzegły kancelarie prawne.
Polak idzie na skargę, bo ma do kogo
Tylko od lutego przed naszymi sądami zapadło kilkadziesiąt orzeczeń - na rzecz kilkuset osób - nakazujących liniom lotniczym wypłatę rekompensat pasażerom. Skarg na przewoźników przybywa w szybkim tempie. Sądy nie mają wprawdzie dokładnych statystyk, ale swoje prowadzi ULC, który zauważa wzrost liczby skarg. W 2009 roku było ich niewiele ponad tysiąc, w ubiegłym - ponad 3,5 tys. Dane za pierwsze półrocze są dopiero opracowywane, ale w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego usłyszeliśmy, że na koniec grudnia licznik może mocno przebić granicę 4 tys.
- To, co dzieje się w ostatnich miesiącach, jest pewnego rodzaju przełomem. Kiedyś z jednego lotu zgłaszało się do nas kilku, kilkunastu pokrzywdzonych. Teraz często jest ich ponad 100. W lipcu i sierpniu uzyskaliśmy prawomocne orzeczenia na rzecz około 650 osób - mówi mecenas Eryk Bogdas z Kancelarii Prawnej Goldman, największej w Polsce zajmującej się tego typu sprawami. To właśnie prawnicy tej kancelarii prowadzili w lutym sprawę przed Sądem Najwyższym, której finał przyniósł przełom.
- Roszczeń przybywa lawinowo. Do niedawna wypłaty rekompensat były właściwie niezauważalne dla kieszeni przewoźników. Teraz coraz mocniej je odczuwamy, a to z kolei w dłuższej perspektywie może się przełożyć na ceny naszych usług - przyznaje w rozmowie z portalem tvn24.pl członek zarządu jednej z krajowych linii czarterowych (prosił o zachowanie anonimowości).
One najmocniej odczuwają skutki nowej sytuacji, chociaż mówienie o "wyższych cenach usług" to na razie puste groźby.
Pomoc na własną rękę czy z "pośrednikiem"
- Przez wiele lat sądy stały na stanowisku, że decyzje prezesa ULC nie są podstawą do egzekucji rekompensat. Sytuację zmieniła dopiero uchwała Sądu Najwyższego sprzed pół roku i stąd taki ruch, jeśli chodzi o liczbę pozwów i orzeczeń sądów. Przewoźnicy nadal mają jednak szereg możliwości wykazywania, że pomimo opóźnienia odszkodowanie nie należy się pasażerom - zaznacza radca prawny Maciej Wesołowski z kancelarii DLA Piper, która w sporach z klientami linii lotniczych reprezentuje czarterowy Enter Air.
W Eurolocie też dostrzegają zwiększającą się skalę zjawiska. - Pasażerowie są coraz bardziej świadomi przysługujących im praw. Są również świadomi kanałów, za pośrednictwem których mogą je egzekwować. Wielu z nich korzysta z usług firm-pośredników deklarujących kompleksowe usługi w zakresie kontaktu z linią lotniczą i niemal stuprocentową skuteczność w uzyskiwaniu odszkodowania - mówi Karolina Bursa, rzeczniczka firmy.
Jak dodaje, to często oznacza jednak wydłużenie całego procesu, głównie przez błędy popełniane przez pośredników - m.in. przesyłanie niekompletnej dokumentacji.
Kancelaria, którą reprezentuje Bogdas, po swojej stronie ma liczby. - W tej chwili prowadzimy postępowania dotyczące około 2 tys. pasażerów znacznie opóźnionych lotów. Tylko w ubiegłym tygodniu wpłynęło do nas kilkadziesiąt nowych pełnomocnictw. Od początku działalności uzyskaliśmy korzystne rozstrzygnięcia na rzecz kilku tysięcy osób. W lipcu udało się nam wyegzekwować od przewoźników lotniczych na rzecz naszych klientów kilkaset tysięcy złotych odszkodowań, w sierpniu kolejnych kilkadziesiąt tysięcy - wylicza.
Skorzystanie z usług prawników to dla wielu pasażerów najwygodniejsze wyjście - poza złożeniem podpisu pod pełnomocnictwem nie muszą martwić się o formalności.
To jednak kosztuje, i to niemało: kancelaria zabierze 20 proc. uzyskanej kwoty odszkodowania. Ci, którzy nie chcą płacić pośrednikom wynagrodzenia, mogą wybrać inną ścieżkę - skierować reklamację bezpośrednio do przewoźnika na unijnym formularzu skargi. Jego wypełnienie zajmuje kilkanaście minut. Linia musi się do niej ustosunkować w ciągu sześciu tygodni. Jeśli odpowiedź będzie niesatysfakcjonująca, pasażer może oddać sprawę do Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
Na opóźnieniu pojedynczego lotu przewoźnik może stracić nawet kilkaset tysięcy złotych. Pod koniec lipca spółka Enter Air została zobligowana przez Sąd Okręgowy w Warszawie do wypłaty 80 pasażerom ponad 130 tys. zł za podróż spóźnioną o sześć godzin.
Kłopoty nie omijają nawet największych. Kilka tygodni wcześniej o finansowych skutkach opóźnionego o ponad cztery godziny lotu Dreamlinerem na Dominikanę przekonał się LOT. Sąd, na razie nieprawomocnie, zobowiązał przewoźnika do wypłaty 66 pasażerom prawie 170 tys. zł.
Ile czasu na walkę? Trudno powiedzieć
W ubiegłym tygodniu Sąd Najwyższy mógł jeszcze bardziej skomplikować życie przewoźnikom lotniczym. Sędziowie mieli zdecydować, po jakim czasie od opóźnionego lub niewykonanego lotu pasażer nie może już dochodzić swoich praw. W Polsce nie ma w tej sprawie jednego stanowiska. Część sądów przyjmuje, że roszczenia przedawniają się dopiero po 10 latach od daty rejsu. Inne stoją na stanowisku, że są to dwa lata. ULC z kolei rozpoznaje skargi bez względu na datę skarżonego lotu.
SN odmówił jednak podjęcia uchwały w tej kwestii, ponieważ uznał, że pytanie postawione przez Sąd Okręgowy w Poznaniu było źle sformułowane. Jedna i druga strona - a więc pełnomocnicy pasażerów i prawnicy linii lotniczych - uznali to jednak za swój sukces.
- Praktyka sądów jest korzystna dla nas - mówi przedstawiciel jednej z kancelarii. - Na przykład Sąd Okręgowy w Warszawie stoi na stanowisku, że roszczenia, o których rozmawiamy, przedawniają się po 10 latach. A jeszcze nie zdarzyła się taka sprawa, w której sąd wskazałby inny niż 10-letni, a w niektórych przypadkach dwuletni, termin przedawnienia - dodaje.
- To nadinterpretacja. Sam fakt skierowania do Sądu Najwyższego pytania świadczy o tym, że stanowisko sądów w tym zakresie nie jest jednolite. Zwłaszcza że sędziowie z Poznania, którzy zwrócili się z zapytaniem, przedstawili bardzo mocne argumenty za rocznym okresem przedawniania. Brak uchwały Sądu Najwyższego oznacza tylko tyle, że nadal otwarte są dwie, albo nawet trzy, opcje przedawnienia: rok, 10 lat albo opcja pośrednia, chociaż najmniej prawdopodobna, dwa lata. Tylko tyle - odpowiada Maciej Wesołowski z kancelarii DLA Piper.
Autor: Łukasz Orłowski//plw,rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: shutterstock.com