Przełom w tej sprawie nastąpił dopiero po 25 latach. Kluczowy okazał się dowód nr 11. Choć motyw pozostaje nieznany, prokuratura jest przekonana, że 48-letni dziś Michał Z. zabił swojego znajomego. W piątek wysłała przeciwko niemu akt oskarżenia do sądu.
Piotr leżał na boku, z głową w kałuży krwi i twarzą jakby przyklejoną do podłogi. Wokół walały się gazety, na kuchennym blacie wysychała resztka chleba, obok - oranżada, cukier i keczup. O stopę ofiary oparte było zniszczone krzesło.
- Nie wiem, kto mógł zabić mojego syna - powiedziała później podczas przesłuchania matka Piotra.
Policjanci mawiają, że imię i nazwisko zabójcy jest zazwyczaj w pierwszym tomie akt. W tej sprawie nazwisko podejrzanego pojawiło się dopiero w ostatnim tomie, i to po ponad 25 latach. A być może nie pojawiłoby się nigdy, gdyby podejrzany zapłacił za zakupy w dyskoncie.
Kluczem okazał się dowód numer 11.
Narzędzie twarde, stosunkowo ciężkie
28-letni Piotr pochodził ze Zgierza, do Warszawy przyjechał za pracą. Bliskim mówił: "zarobię w stolicy na własne mieszkanie". Matka przyznała w prokuraturze: - Chciał być panem z Warszawy.
W hurtowni z materiałami budowlanymi przy Kłobuckiej był zatrudniony od kwietnia 1998 roku jako magazynier. Ładunek i rozładunek towaru - to były jego obowiązki.
Mieszkał w barakach na terenie firmy. To tam 2 października 1998 roku kolega znalazł jego zwłoki. Zanim zajął się swoimi obowiązkami, zajrzał do świetlicy. Ciało Piotra i kałużę krwi zauważył od razu, gdy tylko otworzył drzwi.
Biegli z zakładu medycyny sądowej zawyrokowali: bezpośrednią przyczyną śmierci Piotra były obrażenia głowy i mózgu. Te, jak ocenili, powstały w następstwie "wielokrotnych, miejscami nakładających się na siebie urazów zadanych narzędziem twardym, stosunkowo ciężkim, godzącym w głowę z siłą od średniej do znacznej".
Dzień po śmierci 28-latka prokuratura wszczęła śledztwo. W aktach sprawy próżno jednak szukać bilingów czy nagrań z kamer, które dziś są standardowymi dowodami. Miejski monitoring zainstalowano w Warszawie dopiero pięć lat po zbrodni, telefonia komórkowa dopiero się rozkręcała.
- Policjanci w tamtych czasach pracowali trochę inaczej. Bazowali na osobowych źródłach informacji. O wiele lepiej funkcjonowało rozpoznanie dzielnicowych, którzy wiedzieli wszystko o wszystkich, mieli zupełnie inny kontakt ze społeczeństwem. Ludzie chętniej przekazywali informacje - wyjaśnia oficer Komendy Stołecznej Policji. - Dzielnicowi mieli lepsze rozpoznanie, bo ludzi było mniej, mniej było obcokrajowców, mniej osób przyjezdnych, którzy do Warszawy przyjeżdżają za pracą. Wtedy też były obowiązki meldunkowe. Teraz znaczenie trudniej jest ustalić, gdzie ktoś mieszka - dodaje.
Nikt nic nie widział
Okoliczni mieszkańcy i pracownicy firmy, na terenie której zginął Piotr, chętnie mówili, co widzieli. Problem w tym, że dla śledztwa niewiele z ich zeznań wynikało. Nikt nie był bezpośrednim świadkiem zabójstwa.
Policjanci i prokurator ustalili na początku, że zmarły pod koniec miesiąca otrzymał wypłatę. To mógł być 28 lub 29 września, poniedziałek albo wtorek.
Po wypłacie 28-latek świętował z kolegami swojego urodziny. W baraku na Kłobuckiej stawili się jego trzej znajomi.
W środę Piotr był widziany w barze Gawa z dwoma mężczyznami. Dosiedli się do niego i zostawili wizytówkę swojej firmy. Rozmawiali o pracy.
W czwartek dwukrotnie kupował alkohol w sklepie spożywczym blisko hurtowni. Ekspedientka zapamiętała Piotra. Zeznała, że był sam, a przed sklepem nikt na niego nie czekał.
Policjanci rozpytali też żołnierzy Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, którzy pełnili wartę w magazynach graniczących z hurtownią przy Kłobuckiej. Jeden z wartowników około trzeciej w nocy z czwartku na piątek słyszał podniesione głosy dochodzące z budynków naprzeciwko magazynów. Był pewien, że były to co najmniej dwa męskie głosy.
W piątek o 6.40 znaleziono ciało Piotra.
Fragmenty szkła, niedopałki papierosów
W baraku, w którym była świetlica, policjanci zabezpieczyli fragmenty szkła, niedopałki papierosów, "substancję koloru brunatnego" oraz ślad podeszwy buta.
Ustalili, że wszyscy pracownicy firmy, oprócz Piotra, opuścili miejsce pracy jeszcze przed zbrodnią. Każdy z nich miał alibi. Zbadano też buty każdego z nich. Ekspertyza traseologiczna wykazała, że krwawy ślad podeszwy na podłodze nie pochodzi od żadnego z nich.
Dzięki badaniom DNA śledczy dowiedzieli się, że to nie znajomi Piotra palili papierosy, których niedopałki zabezpieczyli. Kto palił? Tego już nie udało się ustalić.
Nie minął rok od zbrodni, gdy śledztwo umorzono.
Trop
Przełom nastąpił 24 stycznia 2024 roku - ponad 25 lat po zbrodni.
Policjanci z Archiwum X wrócili do sprawy. Niedopałek z papierosa, na którym było DNA potencjalnego podejrzanego, wciąż był wśród dowodów rzeczowych wraz z innymi materiałami.
DNA pobrane z niedopałka zostało wprowadzone do bazy śladów DNA. I okazało się, że w bazie jest już próbka DNA pobrana od konkretnej osoby.
Chodziło o pochodzącego z Międzyrzecza Podlaskiego 48-letniego Michała Z. Mężczyzna, kiedy doszło do zbrodni, miał 22 lata. Nie pojawiał się wcześniej w aktach sprawy. Jego DNA było w bazie, bo kilka lat wcześniej został zatrzymany na kradzieży w dyskoncie. Tamto postępowanie zostało, co prawda, umorzone ze względu na wartość niską wartość skradzionego towaru, ale ślad w bazie pozostał.
Michał Z. został zatrzymany 12 marca 2024 roku i prokurator przedstawił mu zarzut zabójstwa. - Nie przyznał się do zarzucanego mu czynu i odmówił składania wyjaśnień - mówi nam prok. Piotr Antoni Skiba, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- Michał Z. był zaskoczony całą sytuacją. Przypominał sobie generalnie zdarzenie, natomiast odmówił współpracy z nami - mówił tuż po zatrzymaniu oficer operacyjny policyjnej grupy Archiwum X. - W 1998 roku w sprawie nie przewijał się, nie był przesłuchany, nikt tak naprawdę nie wiedział o jego istnieniu - dodał.
W sprawie przesłuchano jego byłą partnerkę. Kobieta zeznała, że zanim zaczęli być parą, Michał Z. pracował w firmie zajmującej się wymianą oświetlenia. Ta firma też mieściła się przy Kłobuckiej. Z. mieszkał w kontenerach przeznaczonych dla pracowników spoza Warszawy.
Była partnerka powiedziała też, że Z. bywał agresywny, a po alkoholu zdarzyło mu się wspominać, że może szukać go policja. Nigdy jednak nie powiedział dlaczego.
Dowód nr 11
Kluczowym dowodem jest jednak niedopałek papierosa, który został zabezpieczony w sprawie. Opisano go jako dowód nr 11.
- Przeprowadzone badania próbek z miejsca zdarzenia doprowadziły do stwierdzenia, że na miejscu był Michał Z. Świadczy o tym zgodność profilu DNA z próbki niedopałka papierosa. Ponadto świadkowie, którzy z nim pracowali, zeznali, że bywał on w barze Okrąglak, do którego uczęszczał również Piotr W., zatem stanowi to kolejną możliwość ich spotkania - stwierdza prok. Skiba.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie uznała, że wyniki badań DNA są wystarczające, aby przypisać winę podejrzanemu. W piątek wysłała do sądu akt oskarżenia w tej sprawie. Śledczy zarzucają Michałowi Z., że "z zamiarem bezpośrednim pozbawił życia Piotra W. w ten sposób, że uderzał go wielokrotnie twardym narzędziem godzącym w głowę z siłą od średniej do znacznej".
- Z ustalonych okoliczności wynika, że sprawca zadawał pokrzywdzonemu śmiertelne ciosy ze znaczną siłą, uderzał go wielokrotnie przy użyciu ciężkiego, twardego narzędzia, co skutkowało niemal natychmiastową śmiercią - mówi prok. Skiba.
Prokuratura nie ma wątpliwości, że doszło do zabójstwa, a nie na przykład zakończonej tragicznie bójki. - Do takiego wniosku prowadzą umiejscowienie, liczba, siła i charakter ciosów prowadzących do śmiertelnych obrażeń. Ponadto sprawca porzucił pokrzywdzonego w stanie ciężkim, nawet jeśli ten wtedy jeszcze żył. Nie ulega wątpliwości, że działał w zamiarze bezpośrednim, godził się ze śmiercią pokrzywdzonego - dodaje rzecznik prokuratury.
Śledczym nie udało się ustalić motywu zbrodni.
Teraz można więcej
Prawie 30 lat temu, gdy doszło do zabójstwa, policja miała mniejsze możliwości. Teraz, dzięki nowoczesnym metodom śledczym, można zrobić więcej. Na przykład nawet przy niewielkiej ilości śladów DNA można określić podstawowe cechy wizerunku sprawcy, co pozwala zawęzić krąg podejrzanych.
Jak tłumaczy dr hab. n. med. Magdalena Spólnicka z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspertka w dziedzinie genetyki sądowej i była kierowniczka Zakładu Biologii w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji, zabezpieczony materiał biologiczny można dziś ponownie przebadać z wykorzystaniem znacznie nowocześniejszych narzędzi. Uzyskane profile DNA trafiają do krajowej bazy danych, gdzie mogą zostać porównane z profilami osób podejrzanych lub śladami z innych miejsc zdarzeń.
Dowody rzeczowe w sprawach karnych, w tym ślady kryminalistyczne, są przechowywane do czasu przedawnienia karalności. Zabezpieczone w 1998 roku ślady znajdowały się w magazynie dowodów rzeczowych.
- Policjanci z grupy Archiwum X, analizując sprawę, stwierdzili, że znajdują się tam materiały, które można poddać ponownej analizie. Rozwój technologii pozwolił na powrót do tego śledztwa i zastosowanie metod, które nie były dostępne wcześniej - relacjonuje dr hab. Spólnicka.
Profil DNA uzyskany z materiału został wprowadzony do bazy danych, w której znajdują się zarówno profile osób podejrzanych o przestępstwa ścigane z oskarżenia publicznego, jak i profile DNA oznaczone ze śladów biologicznych zabezpieczonych na miejscach zdarzeń, co do których nie udało się dotąd ustalić tożsamości osoby, która je pozostawiła.
- Najwyraźniej ten mężczyzna był wcześniej zarejestrowany w innej sprawie i doszło do zgodności profilu. My nazywamy to "hitem" lub "trafieniem" - dodaje ekspertka.
Zaznacza, że samo trafienie w bazie nie stanowi jeszcze dowodu. - Po takim dopasowaniu konieczne jest ponowne pobranie materiału od podejrzanego oraz zlecenie opinii biegłemu sądowemu. Dopiero potwierdzona zgodność profilu DNA z niedopałka papierosa zabezpieczonego na miejscu zdarzenia z profilem osoby zatrzymanej stanowi dowód w sprawie - wyjaśnia.
Badania bardziej czułe
- W 1998 roku stosowano już badania genetyczne, ale były one mniej czułe i wymagały większej ilości DNA. Nie wykonywano ich rutynowo we wszystkich sprawach. Wówczas analizowano zazwyczaj od 5 do 8 markerów genetycznych, dziś bada się ich około 26. Co więcej, w tamtym czasie w Polsce nie istniała jeszcze baza danych DNA, dlatego nawet uzyskane profile nie mogły być porównywane na taką skalę jak dziś. Siła dyskryminacji była wówczas znacznie niższa - zarówno ze względu na ograniczoną liczbę analizowanych markerów, jak i brak możliwości automatycznego dopasowywania profili. Markery genetyczne to fragmenty DNA wykorzystywane do identyfikacji. Im więcej ich analizujemy, tym większa precyzja w odróżnianiu profili genetycznych poszczególnych osób. "Siła dyskryminacji" to miara tej precyzji - wyjaśnia Magdalena Spólnicka.
- Obecne metody są nie tylko bardziej czułe, ale także znacznie odporniejsze na degradację DNA, co ma ogromne znaczenie przy analizie starych lub zniszczonych próbek. Umożliwiają oznaczenie profilu nawet z pojedynczych komórek, a także działają skutecznie mimo obecności inhibitorów, czyli substancji, które mogą utrudniać analizę, a które często występują na podłożach, z których zabezpieczane są ślady, takich jak tkaniny, drewno, asfalt czy gleba - podkreśla.
- Ponieważ wcześniejsze metody wymagały dużej ilości DNA, nie zawsze udawało się uzyskać wynik. Obecnie możliwości technologiczne są znacznie większe. Dzisiejsze badania DNA są masowe i wystandaryzowane, co pozwoliło stworzyć krajową bazę danych zawierającą zarówno profile NN (czyli osób niezidentyfikowanych), jak i profile osób podejrzanych. Wszystkie laboratoria analizują te same markery, co ułatwia porównywanie i dopasowywanie profili. Polska uczestniczy również w wymianie danych z krajami Unii Europejskiej, co zwiększa liczbę dostępnych profili i podnosi szanse na skuteczne dopasowanie - podsumowuje ekspertka.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl