Jest szansa na kompromis w sporze dotyczącym Trybunału Konstytucyjnego pomiędzy Warszawą i Brukselą - piszą zagraniczne dzienniki. Zauważają, że choć obie strony mówią o porozumieniu, to nie wiadomo, na czym miałoby ono polegać. #PisząoPolsce
Niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze, że przyjazd wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa do Warszawy i wstrzymanie procedury ochrony praworządności przez KE to "efekt zakulisowych rozmów toczonych do ostatnich minut, co doprowadziło do widocznego złagodzenia poprzednio bardzo zadziornego tonu Warszawy" w stosunku do Brukseli.
"FAZ" pisze, że nawet szef MSZ Witold Waszczykowski "brzmiał bardziej koncyliacyjnie po swoich ostatnich personalnych atakach na Komisję i Timmermansa", kiedy padły takie słowa jak "zdrada" czy "wrogość". "Ostrożny optymizm jest zauważalny także w Brukseli" - dodaje "FAZ".
O "spuszczaniu z tonu" przez Polskę w sporze z KE pisze także amerykańska agencja Bloomberg. Zauważa, że premier Beata Szydło oświadczyła, że jest gotowa zakończyć trwający od miesięcy kryzys wokół TK, "przyjmując lżejszy kurs" wobec Komisji niż dotychczas. "To było zmiękczenie jej ostatniej deklaracji, że rząd nigdy nie 'ulegnie ultimatum'" - pisze Bloomberg w artykule.
Niemiecki "Frankurter Allgemeine Zeitung" zauważa, że obie strony "mają dobry powód do złagodzenia ostatniej ostrej retoryki". Argumentuje, że Komisji Europejskiej zależy na dobrym wizerunku w związku ze zbliżającym się referendum w Wielkiej Brytanii, a konflikt z Polską był paliwem dla zwolenników Brexitu. Z kolei Polsce zależy na utrzymaniu sankcji wobec Rosji, o czym UE będzie decydować latem, a będąc w konflikcie z Brukselą argumenty Warszawy byłyby mniej słyszalne. Zbliża się także szczyt NATO w Warszawie, który polski rząd chce zamienić w "demonstrację swojej pozycji międzynarodowej".
AP zauważa z kolei rozmowy na linii Bruksela-Warszawa sugerują, że oddala się widmo sankcji, które KE ma do dyspozycji w związku z procedurą ochrony praworządności.
"Rząd Szydło gotowy na kompromis"
Amerykański "Wall Street Journal" także odnotowuje wtorkową wizytę Timmermansa w Warszawie i pisze, że doszło do niej dzięki temu, że rząd zapewnił Brukselę o "silnym zaangażowaniu w zakończenie kryzysu konstytucyjnego". "Timmermans odstąpił od działań i zgodził się pojechać do Warszawy we wtorek po sygnałach, że rząd Beaty Szydło jego gotowy na kompromis" - pisze "WSJ", powołując się na źródła w Brukseli.
Dziennik zwraca uwagę, że Polska nie jest pierwszym krajem, wobec którego działania musiała podjąć KE. Przypomina, że interweniowała także w związku z działalnością byłego premiera Rumunii Victora Ponty i premiera Węgier Viktora Orbana.
Z kolei szwajcarski dziennik "Neue Zuercher Zeitung" stwierdza wprost, że UE jest zwyczajnie "źle przygotowana na wypadek, kiedy kraj członkowski odrzuca europejski konsensus i zaczyna naruszać zasady demokracji lub zasadę praworządności". "Konflikt z Polską pokazał, jakie trudności sprawia UE, kiedy państwo członkowskie przeciwstawia się europejskim wartościom" - pisze "NZZ".
"Obchodzenie się z państwami rządzonymi przez partie wyraźnie wrogo nastawionymi do UE lub ksenofobiczne to wrażliwa sprawa dla Komisji Europejskiej i innych państwa członkowskich" - stwierdza dziennik. W tym kontekście zwraca uwagę na przypadki z przeszłości.
Zauważa, że w 2000 roku, kiedy kanclerzem Austrii został Wolfgang Schuessel, lider partii partii FPO określanej jako ksenofobiczna i nacjonalistyczna, Unia Europejska zastosowała sankcje. Na 8 miesięcy pozostałe kraje UE zamroziły stosunki dyplomatyczne z Austrią.
"Te działania przyniosły odwrotny skutek" - pisze szwajcarski dziennik. "Nawet ci Austriacy, którzy wcześniej odrzucali jakiekolwiek związki z FPO, zaczęli popierać rząd. Po kilku miesiącach UE potulnie wycofała się z kontrproduktywnych sankcji".
Co łączy Kaczyńskiego i Putina?
Z kolei Noah Feldman w komentarzu dla agencji Bloomberg sięga dalej i zastanawia się, skąd w Polsce taki problem z Unią Europejską. Stwierdza, że "ma on głębokie korzenie".
Zwraca uwagę, że Polska jest lub powinna być przykładem sukcesu w Unii Europejskiej ze względu na swoją pozycję, jaką osiągnęła pomimo strat w czasie II wojny światowej, czasów komunizmu, itp.
"Skąd antyeuropejski sentyment?" - zastanawia się autor komentarza. "Banalna odpowiedź jest taka, że nieposłuszeństwo Polski wobec UE jest sytuacyjną odpowiedzią na krytykę UE wobec niedemokratycznych działań" tej partii. I dodaje: "Urzędnicy UE brzmią paternalistycznie, kiedy pouczają młodsze demokracje o instytucjach stojących na straży" przestrzegania prawa.
Dziennikarz pisze, że taka powierzchowna niechęć do UE może wynikać z historii, kiedy Polska została kilkukrotnie zdradzona przez europejskie potęgi, m.in. Niemcy i Rosję. Zwraca uwagę, że właśnie stąd może pochodzić niechęć Polaków wobec niemieckiej dominacji w Unii Europejskiej. Pisze, że choć Niemcy w żadnym wypadku nie dążą do inwazji na Polskę, to - jak twierdzą polscy nacjonaliści - dominacja ekonomiczna zawsze jest jakąś formą dominacji. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość z rozkoszą dostarcza im paliwa do takich rozważań.
Autor uważa, że z natury nacjonalizm uruchamia uczucia, które opierają się racjonalnej argumentacji.
"Ten nacjonalistyczno-irracjonalny element można dostrzec w awersji PiS-u wobec prezydenta Rosji Władimira Putina" - twierdzi dziennikarz, dodając, że szef PiS wini prezydenta Rosji za śmierć swojego brata w Smoleńsku. "W rzeczywistości wartości szefa PiS-u mają wiele wspólnego z wartościami Putina. Obaj preferują socjalny konserwatyzm i religię państwową. Obaj odwołują się do pewnych aspektów wyimaginowanego komunizmu, w którym to państwo wszystko zapewniało" - argumentuje autor.
Autor: pk/ja / Źródło: Neue Zuercher Zeitung, Frankfurter Allgemeine Zeitung, Wall Street Journal, Bloomberg, AP, BloombergView
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl