27 580 złotych kosztowało już podatników trwające od czterech lat śledztwo w sprawie tzw. wanny Wassermanna. Tak wynika z wyliczeń, do których dotarł "Wprost".
Ponad dwie trzecie tej sumy pochłonęły ekspertyzy zlecone przez prokuraturę Kraków-Nowa Huta. Śledczy zażyczyli sobie opinii biegłych w sprawach m.in. projektowania i wykonawstwa instalacji elektrycznych w domu byłego koordynatora służb specjalnych (koszt 3 tys. zł), centralnego ogrzewania (2960 zł), oceny konstrukcji i poszycia dachu (3362 zł), możliwości wjazdu do garażu (1,5 tys. zł) i oddziaływań instalacji ogrzewania podłogowego na konstrukcję budynku (1,2 tys. zł). Po przeniesieniu sprawy do Warszawy 3 stycznia 2006 r. tylko koszty przejazdu świadków pochłonęły 3 tys. zł. Aż ośmiokrotnie Prokuratura Apelacyjna kierowała do śledczych zajmujących się wanną Wassermanna „wytyczne do wykonania". Jak ustalił „Wprost", często pojawiały się one tuż przed tym, gdy prowadzący sprawę sygnalizował chęć zakończenia postępowania. Według informatorów, szefowa prokuratury apelacyjnej w Warszawie Marzena Kowalska w czasie trwania śledztwa kilkakrotnie się spotykała z Wassermannem. Zapytany o to rzecznik prokuratury apelacyjnej odpowiedział, że Marzena Kowalska „nie przyjmowała Wassermanna w budynku Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie". Śledztwo w sprawie feralnej wanny przedłużono do końca roku. Prokuratura musi przesłuchać jeszcze świadka, który przebywa za granicą. Sprawa trwa niemal dwa razy dłużej niż głośne śledztwa w sprawie mafii pruszkowskiej czy gangu wołomińskiego. Prokuratorzy prowadzący sprawę, odmówili rozmowy. Afera z wanną Wassermanna wybuchła w 2003 r., kiedy to ówczesny poseł PiS pokłócił się z właścicielem firmy budującej jego willę w Krakowie. Polityk odmówił zapłacenia części umówionej kwoty, gdy stwierdził wadliwą instalację wanny z jacuzzi. Jednocześnie zawiadomił prokuraturę, że elektryk wraz ze współpracownikami narazili jego i rodzinę na bezpośrednie zagrożenie utraty życia.
Źródło: wprost.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl