Małżeństwo prowadzące placówki opiekuńczo-wychowawcze w Sucuminie i Starogardzie Gdańskim usłyszało zarzuty znęcania się nad wychowankami. Nie przyznali się do winy. O tym, co działo się w placówkach prowadzonych przez małżeństwo Ż., informowała już dwa lata temu reporterka "Uwagi!" TVN.
- Dwie osoby usłyszały zarzuty znęcania się fizycznego i psychicznego nad wychowankami tych placówek. Oboje podejrzani są poddani badaniu sądowo-psychiatrycznemu. Czekamy na sporządzenie opinii - poinformowała Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Jak wyjaśniła, do niedopuszczalnych zachowań prowadzącego placówki małżeństwa Ż. w stosunku do 17 wychowanków dochodziło od 2010 do listopada 2016 roku. - Oboje podejrzani nie przyznali się do popełnienia zarzucanych im przestępstw i odmówili złożenia wyjaśnień - dodała.
Małżeństwo prowadzące placówki nie chciało rozmawiać z reporterką "Uwagi!" TVN ani teraz, ani dwa lata temu.
"Porażony paralizatorem"
Dwa lata temu o sprawie informowała reporterka "Uwagi" TVN, która rozmawiała z podopiecznymi.
- Mówią, że nikt nas nie chce, dlatego tu jesteśmy. Że wszyscy wiedzą, jakimi jesteśmy złymi dziećmi. Takie coś nam wmawiają. Uważają, że nie da się nas inaczej wychować, dlatego używają przemocy - opowiadały wówczas dwie podopieczne.
- Ostatnio była taka sytuacja, że chłopak nie chciał robić pompek. Został porażony paralizatorem, był kopany w żebra i uderzony pięścią w twarz. Podleciał inny chłopiec i powiedział, że tak nie będzie. Nie będzie znęcania nad młodszymi i zadzwoni na policję. Dostał od pana Leszka Ż. w twarz - dodawała w rozmowie z reporterką jedna z wychowanek.
- Wyzywają dziewczyny od szmat. Nawet te małe, które mają po siedem lat. Że jest się zwykłym gównem, które do niczego się nie nadaje. Że rodzice mogliby już nas zabić, bo nie ma z nas żadnego pożytku - mówiły podopieczne reporterce "Uwagi!".
"To on mi kazał tak powiedzieć"
- Mówiłam, że "pani nie lubię i pani ma przestać nas nagrywać". A to on mi kazał tak powiedzieć, Leszek Ż. - mówi dzisiaj jedna z wychowanek placówki opiekuńczo-wychowawczej. Inny podopieczny wyznaje, że na początku każdy myślał, że nikt im nie uwierzy. - Ale potem, jak zaczęliśmy wszyscy rozmawiać, to lepiej szło.
- Tak szczerze mówiąc, to tylko pani nam uwierzyła - dodawała jedna z wychowanek.
Niepokojące zachowania opiekunów wobec dzieci pierwsi zgłosili turyści spędzający wakacje w tej samej miejscowości, co dzieci z obu placówek wychowawczo-opiekuńczych. Zawiadomili policję.
"Dzieci opowiadają różne rzeczy"
Nadzór nad placówkami pełniła wówczas dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Starogardzie Gdańskim Tatiana Neumann, przyjaciółka państwa Ż. Dziś nie pełni tej funkcji i nie chce rozmawiać o sprawie.
Dwa lata temu pytana, czy słyszała kiedykolwiek, że dzieci z placówki się skarżą, odpowiedziała: - Z dziećmi są przeprowadzane rozmowy systematycznie.
- Z dziećmi, które zadzwoniły do państwa, rozmawiałam indywidualnie, bo mają inne, różne problemy. Problemy z tymi dziećmi są zawsze. Dzieci opowiadają różne rzeczy, zgłaszają różne sytuacje - dodawała.
- Sytuacja na dzisiaj jest taka, że zorganizowałam pomoc psychologów ze Starogardu Gdańskiego z tego względu, że państwa wizyta spowodowała u dzieci duży stres. Dzieci płaczą, że będzie zamykane ich miejsce rodzinne - mówiła wówczas Neumann w rozmowie z "Uwagą!" TVN.
"Mieszkam tu od trzech lat i nigdy nie doświadczałam przemocy"
Władze twierdzą, że zadbały o dobro dzieci. Do lokalnej prasy wysłano delegację z listem w obronie państwa Ż.
"Nazywam się Nikola, mam siedem lat, bardzo podoba mi się w tej rodzinie. Czuję się tutaj dobrze i nigdy nie zostałam uderzona - można było przeczytać w liście. "Mieszkam tu od trzech lat i nigdy nie doświadczałam przemocy psychicznej jak i fizycznej" - miała mówić Sandra, wychowanka domu opieki.
- Mieliśmy mówić tak, żeby było na ich [małżeństwa Ż.] korzyść - teraz przyznała dziewczyna.
- Nie bez powodu dokonaliśmy zmian personalnych w kierownictwie PCPR [Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie - przyp. red.]. Nie do końca byliśmy zadowoleni z tego, w jaki sposób następował proces przenoszenia tych dzieci [do innej placówki małżeństwa Ż. - przyp. red.] - podkreślił Leszek Burczyk, starosta powiatu starogardzkiego.
Obie placówki w końcu przestały istnieć. Zlikwidowano też prowadzone przez małżeństwo Ż. mieszkania chronione, które zapewniały wychowankom start w dorosłość. Dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie straciła posadę. Nie dyscyplinarnie, a z trzymiesięczną odprawą.
"W Polsce nie liczy się dobro dziecka"
- Starostwo było tym organem, które miało zapewnić właściwą opiekę. Pomorski urząd wojewódzki (…) zrobił wszystko, co mógł. Najistotniejsze dla nas jest dobro dzieci - zapewniała Małgorzata Sworobowic z Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku.
- Stwierdzenie, że dobro dziecka jest czymś najważniejszym, to wyświechtany frazes. W Polsce nie liczy się dobro dziecka, liczą się pieniądze i jeden wielki biznes - podsumowuje jedna z wychowanek domów państwa Ż.
Autor: js//now / Źródło: Uwaga TVN