Ponad 4 tysiące osób zatruło się w ubiegłym roku dopalaczami. Choć za handel tymi substancjami grozi nawet milion złotych grzywny, to wciąż są miejsca, gdzie handel nimi kwitnie, a sprzedawcy kpią sobie z organów państwa. Jednym z takich sklepów zainteresowali się reporterzy programu "Uwaga!" TVN. Oto wyniki ich prowokacji dziennikarskiej.
Redakcja "Uwagi!" dostała informację, że w jednej z warszawskich dzielnic, naprzeciwko szkoły, w sklepie, który z zewnątrz przypomina sex-shop, sprzedawane są dopalacze. Choć handel tymi substancjami jest zakazany, proceder ten kwitnie tam od dwóch lat. O funkcjonowaniu tego miejsca reporterom TVN mówi osoba uzależniona od dopalaczy.
"Tam przyjmują wszystko"
- Z zewnątrz jest to à la sex shop, ale w środku znajdujemy się w boksie metr na metr, gdzie mamy tylko dziurę, przez którą dostaniemy towar i wkładamy pieniądze - opowiada informator. - Podchodzimy, dzwonimy dzwonkiem, drzwi się otwierają, zamykamy drzwi, potem drzwi się otwierają na nowo. I wychodzimy. Sklep funkcjonuje dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu - twierdzi i dodaje, że kupić tam można najróżniejsze dopalacze: do palenia, wąchania, pobudzające, uspokajające. - Najpopularniejszy jest ten dawny Mocarz, teraz Lite. To jest syntetyczna marihuana - wyjaśnia.
Z jego obserwacji wynika, że w sklepie zaopatrują się najróżniejsi klienci. - Od piętnastolatków po sześćdziesięciolatków - mówi. Według niego obsługa nie ma żadnego problemu ze sprzedażą dopalaczy osobom nieletnim, a także tym, którzy nie mają gotówki. - Tam przyjmują wszystko. Tam za towar telefon wezmą, ciuchy wezmą, wszystko po prostu - twierdzi.
Ludzie, żeby się zaopatrzyć, posuwają się do ostateczności. - Z domu wynoszą biżuterię rodzicom. To jest chore. Jest kilku takich ludzi w Warszawie, którzy stracili przez ten akurat sklep domy, stracili rodziny, stracili wszystko. Widziałem ludzi, którzy tam podjeżdżali dobrymi samochodami, a w tym momencie są na Dworcu Centralnym - dodaje informator.
Dwa lata temu ten sam sklep mieścił się w centrum Warszawy. Zaalarmowani reporterzy "Uwagi!" TVN zajęli się wtedy tą sprawą. Po programie na ten temat punkt sprzedaży dopalaczy zniknął, lecz jak się teraz okazuje, został tylko przeniesiony w bardziej ustronne miejsce.
Dopalacze jak narkotyki
Doktor Waldemar Krawczyk, z wykształcenie chemik, przez kilka lat był szefem Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji, a wcześniej oficerem Centralnego Biura Śledczego. W 2010 roku, po największej fali zatruć dopalaczami, uczestniczył w zmianie prawa, które pozwoliło zamknąć około 1,3 tysięcy punktów z niebezpiecznymi substancjami.
- Dopalacze od narkotyków różnią się definicją. Jeżeli patrzymy z punktu widzenia użytkownika, czyli działania psychotropowego, to się niczym nie różnią - uważa Waldemar Krawczyk i zwraca uwagę na najważniejszą różnicę: - Środki odurzające i substancje psychotropowe, czyli coś, co w skrócie nazywamy narkotykami, są wymieniona na liście, która jest dołączona do ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, a pozostałe nie są wymienione.
- Jeżeli mamy do czynienia z dopalaczami, to nie mamy do czynienia z przestępstwami - podkreśla Krawczyk.
Posiadanie dopalaczy nie jest w Polsce zabronione. Karany jest jedynie handel i produkcja tych substancji.
"Drą się, krzyczą, ku...wią"
Nasz informator uzależniony jest od Mocarza, czyli syntetycznej marihuany.
- Są kłopoty zdrowotne przez to. Ja straciłem sporo wagi i mam problem z jelitami w tym momencie. Uczuliłem się na dużo rzeczy. Nawet nie wiedziałem, że to może tak działać - przyznaje chłopak i dodaje, że nieraz próbował skończyć z nałogiem. - Zrywałem z tym, szczerze, co trzy miesiące. I wiem, że dużo ludzi też z tym zrywa, ale za każdym razem do tego wraca. Póki to będzie, to będą ludzie do tego wracali - uważa. Jak mówi, zdarzyło mu się też ukraść coś, by mieć na dopalacze. - Dostałem wyrok w zawieszeniu - wspomina.
A sąsiedzi sklepu przyznają, że jego klienci sprawiają problemy. - Jak jest zamknięte, to jest jakaś komedia. Drą się, krzyczą, ku...wią - mówi mężczyzna, który pracuje obok sklepu. - Kiedyś widziałem gościa, buty zdjął i przelatywał na drugą stronę ulicy, butami rzucał - opowiada.
- Klientów nam zaczepiali - mówi inny mężczyzna, który pracuje obok. - Kogo nie widzieli, to: "Panie, daj dwa złote na bułkę". I tak latali po tych dopalaczach. A jak jakiś mocny towar wjechał, to oni tu się kładli. Tu leżał, tam leżał, tam leżał - mówi. Jak twierdzi, po takich wydarzeniach na miejsce wzywane było pogotowie, a do lokalu wchodzili antyterroryści.
- Następnego dnia już było tu otwarte - dodaje.
Prowokacja dziennikarska
Choć za handel dopalaczami i ich produkcję grozi grzywna do miliona złotych, to punkt funkcjonuje w najlepsze. W ciągu paru godzin zaobserwowaliśmy kilkudziesięciu klientów. Reporterzy postanowili wejść do środka. Poinstruowani przez informatora, jak nie wzbudzić podejrzeń, próbowali kupić tam dopalacze.
Za niecałe 200 złotych reporterowi "Uwagi!" udaje się dostać sześć torebek z dopalaczami.
Transakcja się udała, ale po chwili sprawy przybierają nieoczekiwany obrót. Zaraz po tym, jak reporterowi udaje się kupić dopalacze, na ulicy podchodzą do niego policjanci, którzy oglądają zakupiony towar i zabierają dziennikarza ze sobą.
- Zawinęli mnie jak jakiegoś bandytę - opowiada reporter "Uwagi!" Mateusz Sadowski. - Przeszukali mnie na komendzie, przeszukiwali mi mieszkanie z psem - wspomina. Dodaje, że materiał filmowy i dopalacze, które kupił, policja zabezpieczyła.
"Nie zawsze znajdujemy cokolwiek"
Za walkę z handlem i produkcją dopalaczy odpowiada Państwowa Inspekcja Sanitarna. Jej pracownicy mogą zamknąć sklep z tymi substancjami i nałożyć wysoką karę finansową na sprzedawcę. Ku zdziwieniu reporterów TVN, urzędniczka zajmująca się sprawą sklepu, w którym przeprowadzili prowokację, nie chce pokazywać swojego wizerunku przed kamerą.
- Prowadzimy działania wobec zorganizowanej przestępczości. Poruszamy się po całym mieście, znajdujemy się w różnych miejscach, prowadzimy działania operacyjne, które powodują, że rozpoznanie naszego wizerunku może utrudnić nam rozpoznanie nowych punktów, w których odbywa się nielegalny handel - tłumaczy urzędniczka.
Jak twierdzi, o sklepie przy ulicy Chłodnej dowiedzieli się ponad rok temu. Dlaczego więc cały czas funkcjonuje?
- Nie zawsze, wchodząc do sklepu, znajdujemy cokolwiek. Mimo że jest informacja, że jest prowadzona sprzedaż, nie znajdujemy żadnych środków zastępczych - mówi i dodaje, że takich wejść jej urzędników do sklepu było cztery lub pięć, a na właścicieli nałożone były kary w wysokości 20-30 tysięcy złotych.
Kary są jednak często nieskuteczne. Bywa tak, że osoby złapane na handlu dopalaczami same są od nich uzależnione i nie mają majątku z którego można by wyegzekwować grzywnę.
Nieskuteczna walka
Kilka dni po przejęciu przez funkcjonariuszy filmu z zarejestrowaną przez reporterów "Uwagi!" transakcją policja i inspekcja po raz kolejny zawieszają działalność punktu z dopalaczami.
Policjant z wolskiej komendy mówi, że lokal rozpracowywany był od dwóch lat, a policja wchodziła tam kilkukrotnie w ciągu miesiąca.
- Przyjeżdżaliśmy tam, obserwowaliśmy to miejsce, zatrzymywaliśmy osoby, które kupowały tam dopalacze, a następnie siłowo wchodziliśmy do środka i zatrzymywaliśmy osoby, które tam były - relacjonuje policjant i dodaje, że dopalacze były ukrywane w różnych skrytkach.
- Między innymi za umywalką, w ścianie, była taka szufladka. Ostatnio było wiadro z podwójnym dnem, które wyglądało, jakby po prostu było jakimś odpadem po remoncie - wymienia.
Wspomina też, że ostatnio znaleźli tam też automat z dopalaczami. - To była taka maszyna, do której wrzucało się pieniądze i udostępniany był dopalacz. Normalnie tak, jak każdy produkt się kupuje w takich automatach - mówi.
- Nas nigdy tam nie wpuścili dobrowolnie. Natomiast, z tego co wiem, to waszemu dziennikarzowi udało się zakupić [dopalacze - red.] - zauważa policjant.
Podobnie działania relacjonuje urzędniczka z inspekcji sanitarnej. - Próbowaliśmy naszych współpracowników wystawić jako osoby, które chcą kupić. No, nie przynosiły rezultatów - przyznaje.
- Niestety, ale tak wszyscy handlujący środkami zastępczymi sobie kpią - dodaje i przyznaje, że często czuje bezsilność z tego powodu.
"Może coś się w końcu z tym zrobi"
Receptę na to, jak skutecznie pozbyć się handlu dopalaczami, wymyślił kilka lat temu Waldemar Krawczyk. Zaproponował delegalizację dziewięciu grup substancji chemicznych, które stanowią bazę do produkcji dopalaczy.
- U nas ciągle trwały prace, ale bez skutku. W związku z tym ciągle mamy problem z dopalaczami, ciągle mamy zatrucia i jesteśmy w tym samym miejscu, co w 2010 roku - mówi doktor Krawczyk.
- Może ktoś to obejrzy, może komuś to otworzy oczy - mówi nasz informator, który sam ma problem z dopalaczami. - Są ludzie, którzy mają możliwości. Może coś się w końcu z tym zrobi. To są ciężkie narkotyki - podsumowuje .
Autor: MKK//now / Źródło: TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN