Z unijnego programu zwiększającego zdolności produkcji amunicji Polska dostanie zaledwie 0,4 procent środków. Jan Grabiec, szef KPRM, winą obarczał poprzedni rząd, który - jak mówił w TVN24 - nie złożył odpowiednich wniosków. - Tam po prostu nie było kompetentnych ludzi, żeby te wnioski przygotować, podpisać - skomentował.
Komisja Europejska w piątek zdecydowała o przekazaniu koncernom zbrojeniowym 500 milionów euro na zwiększenie zdolności produkcyjnych amunicji artyleryjskiej. Ma to na celu dostarczenie większej liczby pocisków Ukrainie i uzupełnienie zapasów państw Unii Europejskiej. Dla polskich firm przydzielone zostało jedynie 0,4 procent całego dofinansowania.
Szef kancelarii premiera Jan Grabiec powiedział w "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24, że "to jest rzeczywiście skandal". - Będziemy prowadzić w tej sprawie kontrolę, zarówno w MON, jak i na szczeblu kancelarii premiera - poinformował.
Jak dodał, wnioski były źle przygotowane, a "na główny konkurs nie wpłynął żaden wniosek ze strony Polski" i "to jest skandal". - Możemy sobie wyobrazić, z czego to wynika i dlaczego na konkurs dotyczący na przykład kwestii materiałów wybuchowych nie wpłynął wniosek. Jak sobie przypomnimy, że największym NATO-wskim producentem trotylu w Europie jest zakład Nitro-chem, w którym PiS powołał na prezesa akwarystę, specjalistę od rybek akwariowych, to rozumiemy, co tam się działo - mówił Grabiec.
Stwierdził, że "tam po prostu nie było kompetentnych ludzi, żeby te wnioski przygotować, podpisać, a co ważniejsze, przygotować te zakłady do zwiększonej produkcji, bo tu jest klucz problemu". - Myślę, że osoby odpowiedzialne poniosą konsekwencje. Dokonywane są zmiany personalne w spółkach, również zbrojeniowych. Poza odpowiedzialnością, polegającą na odwołaniu osób niekompetentnych, wchodzi w grę również odpowiedzialność karna, jeśli doszło do zaniechania - przekazał.
Grabiec: była nić porozumienia, ale rozmowy utknęły
Grabiec mówił też o odwołaniu ponad 50 ambasadorów i sporze z Kancelarią Prezydenta w tej sprawie. - Były rozmowy (między premierem a prezydentem - red.) na ten temat, była nić porozumienia, były pewne uzgodnienia albo wskazania dotyczące tego, na czym zależy prezydentowi w tym procesie wymiany ambasadorów - mówił.
- To jest oczywisty proces, który następuje po zmianie władzy. Była mowa o tym, na czym zależy rządowi. Jakoś te rozmowy w pewnym momencie utknęły. Nie będę mówił o szczegółach tych rozmów, zwłaszcza, że część z nich miała miejsce w cztery oczy. One powinny zostać w pamięci pana prezydenta i pana premiera - dodał.
Podkreślił, że "na koniec istotne są zapisy konstytucji, zapisy przepisów prawa". - Prerogatywy są jasne, to rząd prowadzi politykę zagraniczną. (...) Potrzebujemy narzędzi do zarządzania. Jeśli pan prezydent ma inne zdanie, jeśli chodzi o obsadę poszczególnych placówek dyplomatycznych, jest możliwość, żeby kanałami komunikacji między kancelarią premiera a Kancelarią Prezydenta uzgodnić te sprawy. My jesteśmy otwarci - zapewnił.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24