Warszawska prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie "zaboru w celu przywłaszczenia" po katastrofie smoleńskiej złotej obrączki i zegarka Tomasza Merty oraz złotego sygnetu Wojciecha Seweryna. Według prokuratury nie można uznać, że zostały one skradzione.
- Postępowanie umorzono 9 maja wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełniania czynu zabronionego - poinformował w poniedziałek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Dariusz Ślepokura.
W komunikacie prasowym Ślepokura podkreślił, że w ramach śledztwa m.in. przesłuchano w charakterze świadków żołnierzy Żandarmerii Wojskowej, którzy uczestniczyli w czynnościach związanych z oględzinami miejsca katastrofy, a także pracowników Ambasady RP w Moskwie i Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Nie ma dowodów na kradzież
- Zebrane w toku śledztwa dowody nie pozwoliły zarazem na uznanie, że rzeczy należące do Tomasza Merty w postaci m.in. złotej obrączki i zegarka, a także złoty sygnet Wojciecha Seweryna zostały skradzione - dodał Ślepokura.
Według niego w odniesieniu do rzeczy Merty niewątpliwym jest, że po katastrofie stwierdzono obecność obrączki, która wraz z portfelem została przekazana do ambasady w Moskwie. - Co do sygnetu Seweryna nie uzyskano żadnych dowodów, które wskazywałyby, że sygnet ten został odnaleziony po zaistniałym zdarzeniu - podkreślił Ślepokura.
Decyzja o umorzeniu śledztwa nie jest prawomocna. Osobom najbliższym przysługuje zażalenie na tę decyzję.
Rzeczy miały iść do utylizacji?
W ramach tego postępowania umorzono też - wobec braku znamion czynu zabronionego - wątek dotyczący uszkodzenia dowodu osobistego Merty.
W toku postępowania ustalono, że przedmioty należące do Tomasza Merty zostały, po uprzednim umieszczeniu w worku foliowym, przekazane do MSZ za pośrednictwem ambasady w Moskwie. W ministerstwie po pobieżnej ocenie, że worek ten nie zawiera przedmiotów pamiątkowych, podjęto decyzję o ich utylizacji ze względu na zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne.
- Nie zdawano sobie sprawy, że w środku mogą być dokumenty osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej - mówił w 2011 roku informator Polskiej Agencji Prasowej. Jednocześnie w 2011 roku PAP podała, że jeden z pracowników MSZ miał potwierdzić, że w worku przeznaczonym do utylizacji znajdował się również dowód osobisty Merty.
Sprawę uszkodzenia dowodu Merty opisał wtedy "Nasz Dziennik". Według gazety dowód wydany rodzinie miał wyraźne ślady nadpalenia.
Autor: zś/rs / Źródło: PAP