To jest dla mnie sytuacja niebywała, niespotykana. Nie wierzę własnym uszom - mówi karnista prof. Piotr Kruszyński o zgodzie prokuratury na wykorzystanie przez wiceszefa ABW w swoim prywatnym procesie materiałów służby, którą nadzoruje. - Decyzje personalne to za mało - mówi o sytuacji Jadwiga Staniszkis, której zdaniem to sprawa dla premiera.
W sobotnim wydaniu "Rzeczpospolita" napisała, że ABW, badając sprawę domniemanego handlu aneksem do raportu o WSI, nagrała rozmowę dziennikarza "Rzeczpospolitej" Cezarego Gmyza oraz Bogdana Rymanowskiego z TVN, prowadzoną z telefonu Wojciecha Sumlińskiego, któremu założono podsłuch. Według gazety, prokuratura bezprawnie udostępniła materiały ze śledztwa pełnomocnikowi zastępcy szefa ABW Jacka Mąki w związku z jego procesem cywilnym przeciw "Rz". Zarzuca także, że nie zniszczono zapisów z podsłuchów rozmów, które nie miały związku ze sprawą.
"Układ wręcz patologiczny"
Odnosząc się do działań prokuratury Kruszyński tłumaczy, że "jest to jakiś układ wręcz patologiczny". Prawnik podkreśla, że "materiały, o których piszą gazety, w ogóle nie powinny istnieć". - Powinny zostać zniszczone, bo są to nagrania podsłuchów rozmów pomiędzy dziennikarzami, które nie miały bezpośredniego związku z postępowaniem prowadzonym przez ABW, a nadzorowanym przez prokuraturę - mówi Kruszyński.
Zaznacza przy tym, że "skoro nie miały one znaczenia dla toczącego się postępowania, to zgodnie z ustawą o ABW powinny zostać zniszczone". - Po dokonaniu podsłuchów, jak już funkcjonariusze wiedzieli, że są to rozmowy prywatne między dziennikarzami i objęte tajemnicą dziennikarską, natychmiast szef ABW powinien zarządzić ich zniszczenie - dodaje.
"O materiałach operacyjnych nawet zamarzyć nie można było"
Przyznaje przy tym, że jako prawnik dokładnie zna ścieżkę udostępniania dokumentów przez prokuraturę i nie ma mowy, by otrzymać materiały operacyjne.
- Nie raz występowałem w procesie cywilnym jako pełnomocnik stron i chcąc uzyskać materiały procesowe z prokuratury zwracałem się do sądu, a dopiero później wysoki sąd zwracał się z uprzejmą prośbą do prokuratury. Wówczas prokuratura udostępniała, ale tylko część akt, a nie całe. Natomiast o materiałach operacyjnych nawet zamarzyć nie można było - tłumaczy Kruszyński.
"Usłużnie przekazano akta"
Odnosząc się do sytuacji szefa ABW Jacka Mąki, Kruszyński zaznacza, że jest to sytuacja niebywała. - Pełnomocnik powoda czyli Mąki zwraca się do prokuratury, a ta usłużnie przekazuje te akta. To jest niespotykane. Nie wierzę własnym uszom - zaznacza.
Podkreśla, że nawet, gdyby one (chodzi o ujawnione stenogramy z rozmów dziennikarzy - red.) miały znaczenie procesowe, to ich ujawnienie mogłoby nastąpić tylko w sposób przewidziany przez Kodeks postępowania karnego czyli musiałaby być na to zgoda sądu. - Nawet zakładając, że były one w aktach sprawy, to w żadnym razie nie można było ich ujawnić - podkreśla.
"Afera podsłuchowa świadczy o kryzysie polskiego państwa"
Całą sytuacją zaskoczona jest także socjolog Jadwiga Staniszkis. - Myślę, że decyzje personalne to za mało, choć to się odbywa - jak rozumiem - w ABW pod kierunkiem pana Bondaryka, wokół którego już na wejściu były konflikty i spory, co do tej nominacji.
Jak podkreśla, przede wszystkim trzeba zobaczyć, jak wyglądają procedury, czy są przestrzegane i czy jest dostateczny nadzór. Jest prośba do premiera, żeby przyjrzał się jak są nadzorowane służby przez ludzi w jego kancelarii - skomentowała. Jej zdaniem, tzw. afera podsłuchowa świadczy o kryzysie polskiego państwa, a nie jest tylko efektem partyjnej walki PO i PiS-u. Dodaje też, że w tej sprawie należy przyjrzeć się również działaniom prokuratury, która mogła wydać zezwolenia na założenie podsłuchów.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24