Miało być szybko i nowocześnie - wyszło jak zwykle. Rondo turbinowe na przedmieściach Gdańska - trzecie tego typu w Polsce - zamiast spowodować, że ruch będzie płynny jak nigdzie indziej, zakorkowało okolicę na amen.
2-kilometrowy korek kierowcy pokonują czasem nawet w godzinę. Codziennie 14,5 tysiąca samochodów pokonuje to miejsce (licząc tylko czas między godzinami 7 a 18). Dla wielu jest to bowiem jedyna droga do pracy i z pracy.
Alternatywna trasa została bowiem zamknięta przez rozbudowę lotniska. W sobotę stanął na niej zakaz wjazdu. Ostatni wpuszczony tam kierowca dostał od drogowców i sponsora bilet do Paryża - ale gorycz może to osłodzić tylko jemu.
Rondo (turbi)nowe
A rozwiązaniem problemu miało być tzw. rondo turbinowe. Nowoczesne, z dwoma pasami ruchu. Bezkolizyjny wjazd i... stop, zabrakło bowiem drugiego pasa ruchu za rondem. - Tu się jeździ? Tu się nie jeździ, tu się stoi - mówi zirytowany kierowca.
"Turborondo" kosztowała niemało: 7 milionów złotych. W całej Polsce są jeszcze tylko dwa podobne. To gdańskie jednak zebrało wyjątkowo złe recenzje. - To jest kolejna bezmyślność urzędnicza - mówi kolejny użytkownik ronda. Turboronda: - Turbo stoję - mówi.
Rekordowe... mimo wszystko
Ze względu na wspomniany remont lotniska, drogowcy w iście rekordowym tempie podeszli do budowy. Zajęła im ledwie 4 miesiące.
Skuteczność konstrukcji jest zresztą nadal badana. Codziennie rondo odwiedzają urzędnicy, sprawdzają natężenie ruchu. I sami widzą problem. - Pojazdy, które zjeżdżają z ronda, nie mają gdzie jechać. Po prostu jest przed nimi korek - zauważa Krzysztof Wawrzonek, kierownik inżynierii ruchu zakładu dróg i zieleni w Gdańsku.
Bo turborondo jest pomysłem zachodnim, u nas jednak dopasowanym do naszych potrzeb i możliwości. Zabrakło turbo drogi na końcu.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24