Dzięki zabiegom przeszczepienia organów szansę na dłuższe życie otrzymało w tym roku w Polsce sześćset osób. Wciąż czeka na nią jednak ponad 1700 pacjentów. Statystyki są nieubłagane - większość jej nie dostanie. Materiał "Czarno na białym".
- Najgorsza sytuacja dotyczy zabiegów przeszczepiania serca - tłumaczy transplantolog prof. Andrzej Chmura. - Co roku na serce czeka mniej więcej 350 osób. A my w najlepszym, ubiegłym roku przeszczepiliśmy sto serc. Czyli dwie trzecie chorych umrze, nie doczekując przeszczepu - dodaje.
Według transplantologa dr. Adama Parulskiego w Polsce przeszczepia się jedynie "wierzchołek góry lodowej". W ciągu dwóch ostatnich lat liczba przeszczepów zaczęła spadać.
"Zmieniło się mniej niż moglibyśmy się spodziewać"
Ponad trzydzieści lat od pierwszych prób przeszczepienia serca i pięćdziesiąt lat od pierwszej przeprowadzonej w Polsce transplantacji, czyli przeszczepie nerki, największy wróg lekarzy wciąż mieszka często w naszych umysłach. Nadal trudno jest o dawców.
- Jest troszeczkę tak, że jeżeli komuś z naszych bliskich czy nam potrzebny jest narząd, to transplantacja jest fantastyczna i trzeba się do tego odnosić z entuzjazmem - wskazuje transplantolog prof. Krzysztof Zieniewicz. - Natomiast jeżeli my byśmy mieli oddać narząd, to rodzi się już pewna refleksja, zresztą w pewnym sensie zrozumiała, zakorzeniona w tradycji szacunku dla zwłok, życia po życiu, wielu rzeczy - tłumaczy. - To są kwestie bardziej filozoficzne niż merytoryczne z lekarskiego punktu widzenia - zauważa.
- Jeśli chodzi o świadomość społeczną, to zmieniło się mniej niż moglibyśmy się spodziewać - ocenia prof. Andrzej Chmura. Dodaje, że do głębokich zmian potrzebne byłyby duże nakłady środków i sił.
Akcji promujących transplantologię i zachęcających do bycia świadomym potencjalnym dawcą, takich jak "Bieg po nowe życie" nadal nie ma zbyt wiele. W styczniu 2016 roku oświadczenie woli, czyli zgodę na pobranie organów do transplantacji, podpisał prezydent Andrzej Duda. Osób zachowujących się podobnie jest jednak wciąż zbyt mało.
Przekaz ma duży wpływ na liczbę dawców. Najlepiej pokazują to dane za 2007 rok, kiedy ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i jego słynna już konferencja prasowa, na której padły słowa: - Nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie. Po tym niesłusznym, jak się później okazało oskarżeniu znanego kardiochirurga, liczba dawców i przeszczepów spadła.
- Dopiero po pięciu latach wyrównaliśmy do stanu sprzed 2007 roku - mówi prof. Andrzej Chmura. - To bardzo długo trwało - dodaje.
"Nie ma udokumentowanych faktów na to, żeby ktoś przeżył swoją śmierć"
Strach przed przeszczepami dotyczy nie tylko potencjalnych dawców i ich rodzin. Okazuje się, że jest także żywy wśród lekarzy. W Polsce nadal są szpitale niezgłaszające transplantologom przypadków pacjentów, u których można stwierdzić śmierć mózgu i pobrać od nich organy. Uniemożliwiają tym samym transplantację i ratowanie innych, kiedy ich pacjent umiera.
Prof. Krzysztof Zieniewicz wśród powodów takiego działania wymienia opór środowiska, tradycje i zaszłości kulturowe. Zauważa przy tym, że sytuacja jest o wiele lepsza w północnej czy zachodniej Polsce niż w regionach południowych i wschodnich.
Skoro wątpliwości potrafią mieć lekarze, trudno się dziwić, że nadal żywy jest strach przed uznaniem, że człowiek nie żyje, nawet jeśli bije jego serce. W medycynie od lat obowiązuje jednak definicja, zgodnie z którą ze śmiercią mamy do czynienia, kiedy umiera mózg, nawet jeżeli serce wciąż bije.
- Wciąż pojawiają się książki czy wywiady osób, które twierdzą, że nie wierzą w śmierć mózgową - podkreśla dr Adam Parulski. - Nie ma udokumentowanych faktów na to, żeby ktoś przeżył swoją śmierć. Większość z tych rzeczy bierze się z nieporozumienia, bo nie rozróżniamy w mowie potocznej śmierci mózgowej od śpiączki - dodaje.
Odróżnić śpiączkę od śmierci ma precyzyjnie określona procedura. Polega na wielogodzinnej obserwacji pacjenta w krytycznym stanie. Najpierw jest podejrzenie śmierci mózgowej. Potem przez wiele godzin przeprowadza się badania i sprawdza, czy są jakiekolwiek oznaki pracy mózgu. Jeżeli się ich nie stwierdza i spełniony jest szereg warunków, zwoływana jest dwuosobowa komisja lekarska. Procedurę pobierania organów można rozpocząć wyłącznie wtedy, kiedy komisja jednogłośnie stwierdzi śmierć mózgu.
"Entuzjazm jest dobry do jakiegoś czasu"
Kolejnym obok strachu poważnym problemem polskiej transplantologii jest brak pieniędzy. Mimo to ta dziedzina medycyny wciąż się rozwija, przede wszystkim dzięki determinacji lekarzy.
- Entuzjazm jest dobry do jakiegoś czasu - podkreśla prof. Andrzej Chmura. - Do lat 90. wszystkie te procedury transplantacyjne nie były w ogóle opłacane. Jeździliśmy własnymi samochodami do pobrań, nikt nam za to nie płacił złamanego grosza i polska transplantologia opierała się o entuzjazm ludzi, którzy brali w tym udział. To było ponad 10 lat pracy za darmo - mówi.
Dziś tak zwane procedury transplantacyjne są już opłacane. Problem polega jednak na tym, że w większości przypadków państwo płaci za nie zdecydowanie mniej niż w rzeczywistości kosztują.
- Jesteśmy ciut lepiej finansowani w sensie stałości czy konsekwencji niż inne dyscypliny medyczne - wskazuje prof. Krzysztof Zieniewicz. - Ciągle jednak jest to sfera głęboko niedofinansowana - zaznacza.
- Czesi dostają za przeszczepienie nerki, pracując w takich samych warunkach i używając tych samych leków, dwa razy więcej - zwraca uwagę prof. Andrzej Chmura.
"Chcielibyśmy pomóc wszystkim"
Nawet największe pieniądze zainwestowane w transplantologię nic jednak nie dadzą, jeżeli nie zwiększy się liczba osób decydujących się na oddanie narządów. Nie tylko po śmierci, także żywych, od których pobierany może być między innymi szpik kostny
- Chcielibyśmy pomóc wszystkim. Wszystkim, którzy tego oczekują. Chcielibyśmy, żeby nie było takiej sytuacji, że pacjenci umierają w oczekiwaniu na przeszczepienie - podkreśla dr Parulski.
Autor: kg/sk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24