Miał świętować 67. urodziny ojca, ale zastąpił chorego kolegę i usiadł za sterami wojskowego samolotu CASA - pisze "Fakt". Porucznik Robert Kuźma zginął wraz z 19 innymi osobami w katastrofie pod Mirosławcem.
- Tak czekaliśmy, że przyjedzie na urodziny męża. Ale w ostatniej chwili musiał zastąpić kolegę. Boże, dlaczego akurat on? - pyta Genowefa Kuźma, matka porucznika Kuźmy. Jak mówią jego rodzice, ich świat legł w gruzach.
Wiadomość dotarła podczas uroczystości urodzinowej. Kiedy zadzwoniła żona pilota z informacją o wypadku, jego ojciec natychmiast włączył telewizor. Na początku nie dopuszczał do siebie myśli, że na pokładzie rozbitej maszyny był jego syn. - Wiedzieliśmy, że lata tego typu samolotem, ale głównie na misje za granicę. Kilka dni wcześniej wrócił z Afganistanu. Miał wolne - dodaje zrozpaczona matka żołnierza.
Porucznik Kuźma jednak nie miał wolnego. Nie mógł odwiedzić ojca, ponieważ w ostatniej chwili musiał zastąpić kolegę. Podczas rozmowy telefonicznej tłumaczył rodzicom, że nie może ich odwiedzić, ponieważ nie może odmówić bardzo choremu koledze.
Dwie godziny po tragedii telefon z wojska rozwiał wszystkie wątpliwości. Sprawdził się najczarniejszy scenariusz. Okazało się, że Robert Kuźma był jednym z pilotów, którzy siedzieli za sterami CASY.
Źródło: Fakt