- Wielokrotnie się to zdarza – lądowanie poniżej minimum. Nie jest to wyjątkową sytuacją - mówił w "Faktach po Faktach" mjr Waldemar Łubowski, były pilot wojskowy, komentując doniesienie do prokuratury, jakie dowództwo Sił Powietrznych złożyło na załogę Jaka-40, w związku z lądowaniem w Smoleńsku. Zdaniem mjra Łubkowskiego, zwykle przełożeni wojskowych pilotów wywierają presję na wykonanie zadania, a piloci ambicjonalnie próbują je wypełnić.
W piątek dowódca Sił Powietrznych, gen. Lech Majewski, skierował do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez załogę Jaka-40, która 10 kwietnia wylądowała w Smoleńsku. Zdaniem dowództwa załoga wylądowała w warunkach atmosferycznych poniżej minimalnych, do których była wyszkolona.
Jak ocenił drugi gość "Faktów po Faktach" kpt. Stefan Gruszczyk, były dowódca eskadry w 36 specpułku., załoga popełniła dwa wykroczenia - lądowała bez zgody kontroli lotów i poniżej minimum pogodowego. Wyjaśniał, że przy lądowaniu bierze się pod uwagę trzy minima - to, do którego wyszkolona została załoga, maszyny (dla każdego samolotu jest inne) i lotniska. - Tu było poniżej tych wszystkich minimów - mówił o sytuacji z 10 kwietnia.
"Nic nadzwyczajnego"
- Wielokrotnie się to zdarza – lądowanie poniżej minimum - mówił z kolei mjr Łubowski, były pilot wojskowy (MIG-29). - Nie jest to wyjątkową sytuacją. Piloci wojskowi są po to szkoleni, żeby lądowali w warunkach, w których jest możliwe wylądowanie.
Nie wiem, kto na nich taką presję wywierał, ale z całą pewnością coś takiego miało miejsce mjr Waldemar Łubowski
- Nie wiem, kto na nich taką presję wywierał, ale z całą pewnością coś takiego miało miejsce - zaznaczył.
Presja organizatora?
Opowiadając, jak to zwykle wygląda, powiedział, że zwykle takie "ciśnienie" idzie od bezpośrednich przełożonych. Oni z kolei są tylko przekaźnikami woli zleceniodawców lotu. - Generalnie zawsze przekazywali decyzje, czy sugerowali wykonanie zadania przełożeni, wojskowi, ale w zależności od tego, na czyją rzecz były te loty wykonywane, to presja się zaczynała od organizatora tego lotu - podkreślał.
Mjr Łubowski przyznał też, że parę razy odmówił wykonania zadania. Zawsze potem wiązało się to z konsekwencjami. Jakimi? Uwagi od przełożonych albo od kolegów i konkurentów, którzy mówili, że nie wykonali tego zadania, bo byli słabo wyszkoleni. Jak dodał, zdarzało się też tak, że próbowali oni wykonać to polecenie, którego on odmówił i często poważnie naruszali przy tym bezpieczeństwo lotu. Mimo wszystko - zaznaczył - "niesmak i takie odium, że się nie wykonało zadania się ciągnie".
Ambicje na bok
W ogóle nie mógł tego zrozumieć kpt. Gruszczyk. Jak zaznaczył, czym innym są loty na jednoosobowych samolotach bojowych, a czym innym jest przewożenie najważniejszych osób w samolotach pasażerskich. Podkreślał, że za jego czasów w 36. specpułku nie było takich sytuacji, żeby były robione rzeczy wbrew regulaminowi.
- Nie ważne jest czy oficer siedzi za sterami samolotu pasażerskiego czy bojowego, jest oficerem, ma swoje ambicje, jest dobrze wyszkolony i stara się wykonać swoje zadanie jak najlepiej, robi wszystko, żeby to zadanie wykonać - odpowiadał mjr Łubowski, co spotkało się z ostrą reakcją kpt. Gruszczyka: - Zostawmy ambicje na boku w lotnictwie, bo to się kończy właśnie w ten sposób.
- Są warunki pokoju, nie ma tak, że muszą wykonać rozkazy. Załoga zawsze może odmówić - dodał były dowódca eskadry w 36. specpułku.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24