"To jest następny dom z mieszkańcami, który zabiorą Niemcy. Kolejny rząd czeka na cud – my mieszkańcy na ratunek” - taki szyld wywiesili lokatorzy jednej z gdańskich kamienic, sąsiedzi Lecha Wałęsy. Po kilku głośnych wyrokach do sądów trafiają nowe niemieckie pozwy. Prawnicy podkreślają, że polskie prawo nie chroni przed roszczeniami niemieckich przesiedleńców, walczących o majątki utracone po 1945 roku. – Sądy często nie mają świadomości prawnej - przekonuje prof. Aurelia Nowicka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Kamienica przy ul. Polanki 58 w Gdańsku Oliwie niebawem wróci w posiadanie niemieckich spadkobierców. W czerwcu 2007 roku Sąd Okręgowy w Gdańsku nakazał gminie zwrot nieruchomości, a Sąd Apelacyjny podtrzymał 30 grudnia 2009 roku wyrok Sądu Okręgowego. Zrozpaczeni lokatorzy wywiesili szyld: „To jest następny dom z mieszkańcami, który zabiorą Niemcy. Kolejny rząd czeka na cud – my mieszkańcy na ratunek”.
– Wołamy o pomoc już dwa lata. Wciąż bezskutecznie – żali się Andrzej Felsztyński, mieszkaniec budynku, o który upomnieli się niemieccy spadkobiercy Augusta Lipczyńskiego, obywatela Wolnego Miasta Gdańsk - kupca, który najprawdopodobniej w 1941 roku otrzymał nakaz zmiany nazwiska na Lindhoff.
– Lindhoff był właścicielem kamienicy według księgi adresowej z 1937 roku. Zmarł w 1963 roku w Gdańsku, wcześniej zapisując majątek niemieckiej rodzinie. Ta jednak nie była w stanie utrzymać budynku i w 1977 roku kamienicę przejęło miasto – przypomina historię budynku Felsztyński.
Sądy nie mają świadomości prawnej
– Sądy, przy rozpatrywaniu wniosków niemieckich obywateli starających się o odzyskanie nieruchomości należących przed wojną do ich przodków, często nie mają świadomości prawnej. Gdyby interpretowały rozwiązania prawne z 1946 roku, które nie przestały obowiązywać, to Niemcy nie wygrywaliby procesów – uważa prof. Aurelia Nowicka, pracownik naukowy Katedry Prawa Europejskiego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Gdyby interpretowały rozwiązania prawne z 1946 roku, które nie przestały obowiązywać, to Niemcy nie wygrywaliby procesów. prof. Aurelia Nowicka (UAM)
Problem w tym, że w rozpatrywaniu tego typu spraw stosuje się często rękojmię wiary publicznej ksiąg wieczystych, czyli uwzględnia się stan wpisany w księgach, a nie stan prawny, według którego tych zapisów być nie powinno.
Efekt? Niemieccy spadkobiercy składają w sądach wnioski o zwrot mienia i często wygrywają postępowania.
– Sądy próbują kwestionować prawo, które po wojnie uznano za nieodwracalne – mówi prof. Nowicka i przypomina ustawę z 1961 roku, która regulowała kwestię majątków poniemieckich. – Ówczesny mechanizm utraty własności był słuszny i nawiązywał do dekretu z 1946 roku. Osoby, które rezygnowały z polskiego obywatelstwa, traciły majątki, które przechodziły w posiadanie Skarbu Państwa. Te osoby otrzymywały w Niemczech świadczenie wyrównawcze – przypomina prof. Uniwersytetu Adama Mickiewicza.
"Czujemy się oszukani"
– Miasto obiecało pomoc. Radni zapewniali, że nie stracimy mieszkań i po cichu przyznawali nam rację. A teraz do kamery mówią, że sprawa jest beznadziejna. Czujemy się oszukani – wyznaje lokatorka kamienicy przy ul. Polanki Ewa Cierpikowska. – Dowiedzieliśmy się jeszcze, że zostaniemy wymeldowani – dodaje.
– Jeśli obecni właściciele kamienicy zdecydują się wymeldować lokatorów, miasto zaoferuje poszkodowanym pomoc – uspokaja wiceprezydent Gdańska Maciej Lisicki (PO), który odpowiada m.in. za gospodarkę komunalną miasta.
Tyle, że to co oferuje miasto, jest dla mieszkańców kamienicy nie do przyjęcia. – Większy metraż w dobrej lokalizacji mamy zamienić na lokale na peryferiach Gdańska. Na każdego lokatora będzie tam przypadać 10 metrów kwadratowych – tłumaczy Felsztyński.
– Trudno, żeby mieszkańcy podupadającej kamienicy otrzymali apartamenty w centrum miasta. Nie powinni wybrzydzać. To nie są ludzie majętni. Miasto może zaoferować lokale socjalne – odpowiada Lisicki.
Cierpikowscy
Ewa i Stanisław Cierpikowscy mieszkają na Polanki od 26 lat. Cierpikowska pracowała w kiosku ruchu. Jej mąż w stoczni. Na jednej zmianie z Lechem Wałęsą. Posesja prezydenta znajduje się zaledwie sto metrów od kamienicy, w której mieszkają Cierpikowscy.
– Razem z Wałęsą walczyli o wolność. Dziś prezydent mieszka pięknie, a nam grozi bruk – żali się Cierpikowska.
– Czuję się oszukany. Daliśmy się zwieść gminie, która obiecała, że po 30 latach przejmie kamienicę przez zasiedzenie – wyznaje Stanisław Cierplikowski. – Nie chcę iść mieszkać gdzieś pod obwodnicę, gdzie daleko do lekarza – dodaje.
Czuję się oszukany. Daliśmy się zwieść gminie, która obiecała, że po 30 latach przejmie kamienicę przez zasiedzenie. Nie chcę iść mieszkać na gdzieś pod obwodnicę, gdzie daleko do lekarza Stanisław Cierplikowski, lokator
Maciejewiczowie
Mija 18 rok, odkąd Jacek Maciejewicz zamieszkał na Polanki. Sprowadził się z żoną, matką i ciężko chorą babką. Żeby zamieszkać w Oliwie, oddał w zamian dwa mieszkania spółdzielcze.
– Przez osiem lat remontowaliśmy mieszkanie. Wszystko było do wymiany. Rury, ściany, ogrzewanie. Sąsiedzi dziwili się, że działamy z takim rozmachem, ale myślałem, że to będzie wielopokoleniowy dom – tłumaczy Maciejewicz.
W mieszkaniu urządził pracownię. Rzeźbi w bursztynie, a figurki sprzedaje galeriom i zagranicznych kontrahentom.
– Utrzymuję rodzinę z tej pracy. Strata lokalu to byłby wyrok. W 30-metrowym mieszkaniu nie urządzę pracowni, a na wynajęcie dodatkowego lokalu zwyczajnie mnie nie stać – przyznaje Maciejewicz.
Felsztyńscy
Mieszkanie Andrzeja Felsztyńskiego zajmował wcześniej jego ojciec i dziadek. Kamienica była ruderą bez bieżącej wody, ogrzewania i szyb w oknach. Wcześniej mieściła się tu niemiecka gospoda „Weißes Lamm” ("Białe Jagnię”).
– Dziadek mieszkał tu od lat 40. Ja od urodzenia, czyli od 1952 roku. Pamiętam, że budynek przypominał ruinę. Ojciec dwa razy robił ogrzewanie, bo zimą 1968 roku popękały wszystkie kaloryfery. Utopiliśmy w ten budynek dużo pieniędzy – opowiada Felsztyński, który dobrze pamięta właściciela kamienicy – Lindhoffa. – Mieszkał na najwyższym piętrze. W ogóle nie mówił po polsku. Teraz jego wnuki ustalą nowe warunki. Mogą nas zabić czynszem. Teraz płacimy 550 zł, ale mówi się o kwocie 2500 zł. To więcej niż żona i ja razem zarabiamy – tłumaczy.
Felsztyński ma żal do administracji miejskiej i kolejnych rządów. – W 1996 roku gmina napisała list do wnuków Lindhoffa z prośbą o zrzeczenie się praw do budynku. Spadkobiercy odpisali, że nie interesują się naszą kamienicą i uznają sprawę za zakończoną. Gmina zaprzestała wszelkich działań – mówi Felsztyński.
Gdańsk nie chce precedensu
Pytamy wiceprezydenta Gdańska, dlaczego gmina nie zdecydowała się na wykupienie kamienicy i tym samym rozwiązanie problemu obecnych lokatorów. W 2009 roku urząd miejski w Sopocie poszedł na ratunek mieszkańcom kamienicy przy ul. Haffnera 38 i wykupił budynek za blisko 2,5 mln zł. (od firmy, która nabyła nieruchomość od niemieckich właścicieli).
– Nie chcemy stworzyć precedensu. To by nas obligowało do wykupywania wszystkich kamienic, które przejdą w posiadanie prawowitych właścicieli – odpowiada wiceprezydent Lisicki i zaraz dodaje:
– Lokatorzy kamienicy przy ul. Polanki grają na emocjach narodowych. Mówią o Niemcach, tymczasem właścicielem mógłby być Francuz, czy Polak. Takich spraw jest w całej Polsce tysiące. W samym Gdańsku kilkanaście.
Na początku lutego Sąd Apelacyjny w Gdańsku nakazał gminie oddać zabytkową Basztę Latarnianą spadkobiercom rodziny Trenks-Kranz. Analogicznych spraw o atrakcyjne nieruchomości w centrum miasta gmina przegrała już dziewięć. Na rozstrzygnięcie czeka 13 kolejnych. Wcześniej Sąd Apelacyjny w Gdańsku podtrzymał wyrok sądu niższej instancji nakazujący zwrot niemieckim spadkobiercom gdańskiej kamienicy przy ul. Polanki.
– Gmina nie twierdziła, że jest właścicielem kamienicy. Kwestionowała jedynie, że powodowie mają prawo do ubiegania się o wydanie nieruchomości – uzasadnia wyrok rzecznik Sądu Apelacyjnego w Gdańsku Roman Kowalkowski.
– Czy nowy właściciel ma prawo wyrzucić mieszkańców na bruk?
– Lokatorów obowiązują przepisy o najmie. Taką umowę można wypowiedzieć – wyjaśnia rzecznik Sądu Apelacyjnego.
Wiceprezydent Lisicki dodaje: – Miasto walczy z właścicielami już tylko o pieniądze. Chcemy odzyskać nakłady, które ponieśliśmy administrując budynkiem przez 30 lat.
Szacujemy, że wydaliśmy na budynek 800 tys. zł, sąd przyznał nam 82 tys. zł. W chwili, gdy niemieccy spadkobiercy Lindhoffa wpłacą na konto gminy ustaloną przez sąd kwotę za opiekę nad budynkiem, przejmą kontrolę na kamienicą.
Kto monitoruje procesy?
Procesy ws. roszczeń niemieckich w Polsce nie są skrupulatnie monitorowane przez rząd. Na prośbę o sporządzenie raportu określającego skalę problemu, Ministerstwo Sprawiedliwości odesłało nas do sądów powszechnych i resortu Spraw Wewnętrznych i Administracji. Po trzech tygodniach MSWiA przesłało dane z województw – lubuskiego, pomorskiego, zachodniopomorskiego, wielkopolskiego, opolskiego, dolnośląskiego i warmińsko-mazurskiego, z których wynika, że w 2009 roku toczyły się zaledwie trzy procesy - wszystkie na Mazurach.
„Wpłynęły trzy wnioski o stwierdzenie nieważności decyzji administracyjnych przejmujących nieruchomości o łącznej powierzchni 69,23 ha na rzecz Skarbu Państwa w związku z wyjazdem ich właścicieli do Republiki Federalnej Niemiec” – czytamy w raporcie.
– Ale najlepszym źródłem informacji o roszczeniach są sądy powszechne – tłumaczy rzecznik MSWiA Małgorzata Woźniak.
– Takich spraw jest z pewnością znacznie więcej – uważa prof. Nowicka.
Informacji o procesach ws. roszczeń nie posiadają też prezydenci miast, wojewodowie, starostowie, Wydziały Infrastruktury i Geodezji – wynika z raportu.
Mazury najbardziej niemieckie
Przed dwoma laty MSWiA sporządziło zbiorcze dane dotyczące spraw skierowanych do sądów w 2008 roku. Informacje znów były szacunkowe, a liczba procesów oscylowała wokół kilkudziesięciu.
Najwięcej procesów toczyło się w województwie warmińsko-mazurskim, gdzie Skarb Państwa przejął po wojnie 12,5 tys. działek i nieruchomości, a przesiedlonych zostało ok. 150 tys. obywateli niemieckich.
W 2007 roku ośmiu obywateli Niemiec, przesiedlonych zaraz po wojnie, skierowało pisma do Ministerstwa Skarbu, w których domagali się zwrotu nieruchomości na Dolnym Śląsku. Wszystkie zostały rozpatrzone odmownie.
Lokatorzy kamienicy przy ul. Polanki grają na emocjach narodowych. Mówią o Niemcach, tymczasem właścicielem mógłby być Francuz, czy Polak. Takich spraw jest w całej Polsce tysiące. Maciej Lisicki, wiceprezydent Gdańska
Jak wynika z raportu MSWiA, w 2008 roku w województwach Lubuskim i Pomorskim toczyły się dwa procesy – w Zielonej Górze i w Sopocie. W Wielkopolsce i Zachodniopomorskiem nie zgłoszono formalnych wniosków o odzyskanie mienia.
Najgłośniejszy „polsko-niemiecki” proces o mienie dotyczył dwóch posiadłości we wsiach Narty i Witkówek.
Po wieloletnich staraniach Niemka Agnes Trawny odzyskała prawo do gruntów o łącznej powierzchni 59 hektarów, a w listopadzie 2009 roku sąd okręgowy w Olsztynie orzekł 1 mln 108 tys. zł odszkodowania.
W tym samym czasie sąd w Szczytnie nakazał eksmisję rodzin zamieszkujących domy, będące ojcowizną Niemki.
Ilu jeszcze?
Zdaniem prof. Aurelii Nowickiej z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza skala zjawiska roszczeń tzw. późnych wysiedleńców (osób, które zrezygnowały z polskiego obywatelstwa w latach 50., 60, 70. i 80.) wciąż nie jest oszacowana.
– Liczba nieruchomości, o które mogą ubiegać się Niemcy, jest niemożliwa do określenia. Mówi się natomiast o skali ryzyka. Jedne źródła podają, że od 1956 do 1983 roku Polskę opuściło 600 tys. wysiedleńców Niemieckich. Inne, że od 1950 roku do 1983 roku, nawet 2 miliony – dodaje.
Mieszkańcy kamienicy przy ul. Polanki wspominają ostatnią noc sylwestrową. – Staliśmy w korytarzu i płakaliśmy jak dzieci. Zastanawialiśmy się, gdzie będziemy mieszkać za rok.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Maciej Wasielewski, Staszek Maksymowicz, tvn24.pl