Wezwać pomoc medyczną i wrócić na Białoruś, czy kontynuować podróż w głąb Unii Europejskiej, żeby zapewnić rodzinie lepszy los? Przed takim pytaniem stanął ojciec kurdyjskiej rodziny, której losy opisali dziennikarze amerykańskiego "New York Timesa". Historia znalazła się na okładce wtorkowego wydania dziennika.
Na okładce opublikowano zdjęcie kurdyjskich migrantów z dziećmi przy granicy polsko-białoruskiej. Zdjęcie ilustruje tekst szefa biura redakcji dla Europy Wschodniej i Centralnej w Warszawie, Andrewa Higginsa, który w internetowym wydaniu "New York Timesa" można było przeczytać już w ubiegłym tygodniu. Dziennikarz opisał w nim losy rodziny ze zdjęcia.
Ojciec, iracki Kurd przedstawiający się jako Karwan, prowadził swoją rodzinę wzdłuż granicy białoruskiej. W dniu zrobienia zdjęcia znajdował się na zalesionym terenie, patrolowanym przez żołnierzy Wojska Polskiego i Staż Graniczną.
"Chodził w kółko w przesiąkniętym deszczem polskim lesie, kołysząc chorą córkę. Majaczył po trzech dniach niemal bez jedzenia i wody. Temperatura spadła do zera. Był przemoczony, dygotał i stał przed strasznym wyborem" - napisał.
Wspomniana przez dziennikarza dwuletnia córka według jego relacji cierpi na porażenie mózgowe i epilepsję. "Owinięta cienkim płaszczem, potrzebowała pilnej pomocy medycznej" - zwrócił uwagę. "Wybór ojca był dramatyczny: zwrócenie się o pomoc medyczną dla córki oznacza powrót na Białoruś i koniec marzeń o życiu w Europie"- wyjaśnił.
"Jaki jest plan, aby pozwolić, by ci ludzie umierali?"
W tekście zacytowano słowa przebywającego na miejscu Piotra Bystrianina z Fundacji Ocalenie. "Mogę wezwać dla ciebie karetkę, ale razem z nią przyjadą pogranicznicy" - uprzedził rodzinę, którą odnalazł po wielu godzinach poszukiwań. W tekście przypomniano, że w ostatnich tygodniach co najmniej pięciu migrantów zmarło na terenie Polski. "Niektórzy z hipotermii i wycieńczenia, a trzy osoby niemal utonęły na bagnistych terenach" - wymieniono.
"Umrze o wiele więcej osób, gdy warunki atmosferyczne się pogorszą" - ocenił Bystrianin, cytowany przez "NYT". "Nasz rząd traktuje tych ludzi gorzej niż kryminalistów, którzy trafiają do więzienia. Zupełnie jakby nie byli ludźmi, tylko śmieciami, których trzeba się pozbyć. Jaki jest plan, aby pozwolić, by ci ludzie umierali?" - pytał.
W amerykańskim dzienniku zauważono, że istnieją mocne dowody na to, że białoruski prezydent Aleksandr Łukaszenka wykorzystuje migrantów do ukarania Unii Europejskiej za nałożenie na jego kraj sankcji po brutalnym tłumieniu ubiegłorocznych, sfałszowanych wyborów prezydenckich. Oceniono, że geopolityczna walka między Białorusią a Polską przerodziła się w katastrofę humanitarną. "Migranci mogą łatwo wjechać na Białoruś, a następnie są zachęcani do przedostania się do Polski, z nadzieją na rozproszenie się po regionie" - opisano.
Wspomniano przy tym, że polski rząd pod koniec września "zaczął demonizować migrantów", określając ich jako "terrorystów, pedofilów i degeneratów seksualnych". Dodano, że działania te "przyniosły odwrotny skutek", miedzy innymi dlatego, że zostały skrytykowane na przykład przez Kościół. Zacytowano tu fragment wywiadu prymasa Polski, arcybiskupa Wojciecha Polaka dla Interii, w którym mówił między innymi, że "łatwo o sugestię, że każdy uchodźca to terrorysta lub przestępca seksualny" i że "na takie krzywdzące uproszczenie nie możemy się zgodzić".
Przywołano także raport Amnesty International, która na podstawie analizy nagrań i zdjęć udowadniała, w jaki sposób polscy strażnicy graniczni przetrzymywali ubiegających się o azyl 32 Afgańczyków (w tym czwórki kobiet i piętnastolatki) w "okrutnych" warunkach, a następnie wypchnęli ich przez granicę na Białoruś z naruszeniem prawa międzynarodowego.
W tekście wytłumaczono, że z oficjalnego przekazu rządu wynika, że Polska broni swojej wschodniej granicy, która jest także granicą Unii Europejskiej. Przypomniano też, że rząd sytuację przy granicy nazywa "wojną hybrydową" z reżimem Łukaszenki.
"To spokojni, ale zdesperowani ludzie"
Dziennikarze rozmawiali z Markiem Nazarką, burmistrzem położonego niedaleko granicy z Białorusią Michałowa, który nawiązał do rządowej konferencji, nazywając przedstawione tam określenia uchodźców jako "podłe kłamstwa". - Ci ludzie to nie przestępcy i w żaden sposób nie zakłócają porządku w moim mieście. To spokojni, ale zdesperowani ludzie, którzy chcą po prostu lepszego życia - tłumaczył - dodał.
Pod koniec września w Michałowie funkcjonariusze Straży Granicznej wyprowadzili sprzed tamtejszej placówki SG grupę migrantów z dziećmi i wywieźli ich na linię granicy. W tekście przypomniano, że wydarzenia te skłoniły burmistrza do zwołania sesji Rady Miejskiej, podczas której na sali umieszono instalację z drutu kolczastego.
- Nie mam sumienia tych ludzi wywieźć później na granicę i wyrzucić. To są naprawdę ciężkie sytuacje - przywołano słowa zastępcy komendanta tamtejszej placówki SG, majora Piotra Dederki z sesji Rady Miejskiej.
Wracając do losów rodziny Karwana, dziennikarze zrelacjonowali, że obawiając się, że jego chora córka i inni członkowie grupy mogą nie przeżyć, ojciec zdecydował, że na wezwanie pomocy medycznej. "Przyjechały dwie karetki i, jak go ostrzeżono, przyjechali także strażnicy graniczni" - wspomniano.
Czterech członków rodziny Kurdów zabrano do szpitala, a sześciu na granicę, aby zmusić ich, jak pisze "NYT", do powrotu na Białoruś.
Źródło: The New York Times, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: NYT