Ciało Marka Stróżyka znalazła jego partnerka. Wisiało na kablach przyczepionych do sufitu. Milicja stwierdziła samobójstwo. Świadkowie i bliscy twierdzą, że to nieprawdopodobne. Pomimo tego, sprawę błyskawiczne umorzono. Później dowody zniknęły. Świadkowie i partnerka mężczyzny twierdzą, że już w III RP byli zastraszani, gdy próbowali dociekać prawdy. W tle tajemniczej sprawy przewija się wojskowy wywiad PRL, z którym współpracował Stróżyk.
Do zagadkowej śmierci mężczyzny doszło w lipcu 1989 roku we Wrocławiu. Stróżyk był właśnie w trakcie rozwodzenia się z żoną i mieszkał z nową partnerką, Teresą Jankowiak. To właśnie ona po obudzeniu się z przerażeniem odkryła, że obok jej łóżka, na kablach zaczepionych do belki u sufitu, wisi ciało jej partnera. - To wyglądało jakby robił sobie żart - wspomina kobieta. - Wyglądał jak Chrystus, jakby sam się przywiązał - dodaje ówczesny adwokat Stróżyka, Jan Kocot.
Tajemnicza prostota
Na miejsce wezwano milicję i pogotowie. Po przyjeździe funkcjonariuszy sprawa przybrała niepokojący obrót. Gdy Jankowiak i sąsiedzi zostali ponownie dopuszczeni do miejsca gdzie wcześniej znaleziono ciało mężczyzny, to już nie wisiało na kablach, ale leżało na ziemi. Jak stwierdzili milicjanci, urwało się pod własnym ciężarem. Jankowiak , sąsiadka i adwokat twierdzą, że to niemożliwe, ponieważ kable były solidne i wyraźnie wyglądały na przecięte.
Podobne wątpliwości miała lekarka pogotowia, która dzisiaj chce pozostać anonimowa. - Jak doszło do śmierci, to była dla mnie sprawa dziwna - mówi kobieta. Ślady na ciele miały wskazywać, że Stróżyk najpierw został powieszony, potem odcięty i zawieszony na kablach.
Wezwany na miejsce technik śledczy wszystko zbadał, opisał i sfotografował. Lekarka pogotowia zleciła sekcję zwłok. Jednak dokumentacja zginęła, a badania nigdy nie przeprowadzono.
W mieszkaniu milicjanci znaleźli też trzy listy pożegnalne, chociaż Jankowiak twierdzi, że wcześniej ich tam nie było. Stróżyk w jednym z nich, skierowanym do prokuratury, prosił o nie wszczynanie śledztwa. - To zakrawa na dowcip. Tam była nawet wymieniona konkretna prokuratura, która odpowiadała za ten rejon - mówi Kocot. Już w latach 90-tych stwierdzono, że listy najprawdopodobniej pisano pod przymusem.
Długie ręce służb?
Śledztwo po sześciu dniach umorzono. Uznano, że było to samobójstwo. Bliscy i adwokat Stróżyka są jednak przekonani, że to było morderstwo.
- W ostatnich tygodniach życia bardzo bał się o siebie - twierdzi Jankowiak. Kocot wspomina, że kilka dni przed śmiercią Stróżyk został zatrzymany przez umundurowanych mężczyzn. W sporządzonych dokumentach napisano, że kontaktował się z obcym wywiadem. - Wynikało z tego, że on sam mógł być funkcjonariuszem naszych służb - mówi Kocot. Z aktów IPN wynika, że Stróżyk rzeczywiście współpracował z Wojskową Służbą Wewnętrzną, czyli wojskowym kontrwywiadem PRL.
W niepodległej Polsce śledztwo cztery razy wznawiano i cztery razy umarzano. Zaginęły dowody i dokumenty. Jankowiak i sąsiedzi twierdzą, że policjanci ich zastraszali i próbowali przekupywać, aby porzucili sprawę. W końcu akta sprawy we wrocławskiej prokuraturze zniszczono, ponieważ sprawa została umorzona wiele lat wcześniej.
Obecnie są one żmudnie odtwarzane, a sprawą zajmuje się specjalna grupa policjantów nazywana "Archiwum X", która bada stare, niewyjaśnione i zagadkowe śmierci.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24