O swojej przeszłości mówią niechętnie. Byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa nie chcą pokazywać twarzy, ani występować pod nazwiskami. - Nie wstydzę się swojej przeszłości, aczkolwiek nie staram się opowiadać, co robiłem, kiedy byłem młodym człowiekiem - przyznaje jeden z nich w rozmowie z reporterem "Czarno na białym".
"X","Y" i "Z" to byli oficerowie Służby Bezpieczeństwa. "X" od lat 70. zajmował się walką z opozycją w Warszawie. "Y" od 1982 r. infiltrował łódzkie środowiska naukowe. Jest przekonany, że nigdy nikogo nie skrzywdził. "Z" pracował w krakowskiej SB. Od 1973 r. prześladował opozycję.
"Złamać przeciwnika"
Jednym z najważniejszych elementów szkolenia przyszłych oficerów SB była nauka "łamania przeciwnika". Dzisiaj ci, dla których w przeszłości była to codzienność, starają się nie pamiętać tych momentów.
- Ja nie zetknąłem się bezpośrednio z takim werbunkiem na zasadzie: mamy na pana coś i teraz albo pana ubabrzemy albo będzie pan z nami - zapewnia w rozmowie z reporterem "Czarno na białym" "Y". Po kilkunastu minutach rozmowy przypomina sobie jednak, że i jemu zdarzało się szantażować innych.
- Jedna pani poszła tam, przespała się z kimś… Ja jej o tym powiedziałem, że wiem. Mówię, wie pani: jakby mąż wiedział... - wspomina. Twierdzi, że z szantażem czuł się źle.
- Należało wezwać danego delikwenta na rozmowę, tłumacząc mu, jakie mogły być konsekwencje rozpowszechnienia tej wiedzy, którą my posiadaliśmy - wyjaśnia "Z". Słowo "szantaż" nie przychodzi jednak tak łatwo. - No, może nie szantażowanie, ale chcieliśmy pomóc temu człowiekowi, żeby inni nie wiedzieli o jego słabościach - mówi, uśmiechając się.
- Wszystko sprowadza się do ceny. Każdy ma swoją cenę - uważa z kolei "X".
"Kreski"
"Kreski" to w żargonie SB osoby, które udało się pozyskać do współpracy. Im więcej "kresek" na koncie, tym większy sukces esbeka. Zdarzało się więc, że funkcjonariusze dopisywali sobie tajnych współpracowników. Także wtedy, kiedy sami zainteresowani o tym nie wiedzieli.
- Brało się gazetę i z gazety coś tam człowiek przepisywał, notatkę. I więcej się go na oczy nie widziało. Było takich parę osób. Osobiście chyba miałem takich trzech - przyznaje "Y".
- Jeżeli nie wykonywaliśmy planu, nie będę mówił, jakie to były ilości, odbijało się to oczywiście na naszych apanażach, na awansach i innych przyjemnościach, dla których, jako młodzi ludzie pracowaliśmy - wyjaśnia "Z".
"Y" przyznaje, że taka działalność mogła komuś zaszkodzić. Po zmianie ustroju mogło się bowiem okazać, że ktoś "współpracował", nawet o tym nie wiedząc.
- Można było nawet wziąć dane z listy lokatorów i tego nikt nie był w stanie zweryfikować - mówi "Z".
- Dlatego ja, obserwując zabawę teczkami, patrzę na to z lekkim przymrużeniem oka - dodaje.
"Y" podaje przykład naukowca z Łodzi, któremu sam założył teczkę TW, choć ten nigdy agentem nie był. Naukowiec do dzisiaj ma z tego powodu kłopoty, a przed sądem wciąż trwa jego sprawa lustracyjna.
- Zrobiono z niego agenta, a nim nie był. Nie napisał zobowiązania, ale dzięki mnie znalazł się w tych dokumentach. Mam ogromny absmak. Mówiłem prokuratorowi IPN: wyrządzacie krzywdę temu człowiekowi. A ja się wstydzę, naprawdę - podkreśla.
Biuro "A"
"X" przyznaje, że w SB byli specjaliści od fałszowania podpisów. - W biurze "A", o ile pamięć mnie nie myli, to byli spece od wszystkiego - tłumaczy.
To właśnie tam zajmowano się fałszowaniem dokumentów tak, aby móc kogoś skompromitować albo szantażować. Zadanie sfałszowania podpisu dostał także kiedyś "X". Jak sam twierdzi, był w tym bardzo dobry. Nie chce powiedzieć, czyj podpis miał sfałszować.
- Wiadomo. Niech się pan domyśli. Przecież nie swojego szefa - mówi reporterowi "Czarno na białym". Na pytanie, czy chodzi o ważną postać, odpowiada: - Bardzo ważną, szczególnie dzisiaj. Szczegółów zdradzić jednak nie chce, bo, jak tłumaczy, nie ma ochoty brać w bieżących rozgrywkach politycznych. - Po co mam mówić o tym, żeby się do mnie IPN zgłosił? Pion śledczy? To ich za próg nie wpuszczę - dodaje.
Werbunek
"Y" wspomina, że ludzie, z którymi się zaprzyjaźniał, często dowiadywali się o tym, kim jest dopiero wtedy, gdy kazał im pisać zobowiązanie do współpracy. Po wielu nieformalnych spotkaniach bali się odmówić podpisu. Wiedzieli, że esbek w trakcie "przyjaźni" dowiedział się o nich zbyt wiele.
- Najpierw się zaprzyjaźnia, a potem pozyskuje, czyli zdradza pan tego człowieka. To jest złamanie go - uważa "Y".
Czy było mu z tym źle? - Tak. Bardzo niezręczny był ten moment, gdy czułem, że ten człowiek nabiera do mnie jakiejś sympatii, a ja mówię : to teraz proszę mi na piśmie dać, że zobowiązuję się do współpracy - opowiada.
"X" twierdzi, że najchętniej werbował, kładąc na swoim biurku grube pliki pieniędzy. - Nawet w tamtych czasach pieniądze odgrywały dużą rolę - tłumaczy. - Sam moment tego przyjmowania zobowiązania był być może stresem dla osoby, która to zobowiązanie pisała. Ale dla mnie był to również stres - przekonuje "Y". Jak mówi, poczucie sukcesu nadchodziło dopiero po powrocie do biura. - Jak już usiadłem za biurkiem i zaczynałem to opisywać. To wtedy się cieszyłem - przyznaje.
Patrząc wstecz
- Nigdy nie zastanawiałem się nad celem. Nad tym, co będzie dalej z tym człowiekiem - mówi "Z". - Ja miałem swój front pracy, który wykonywałem. Oporów moralnych nie miałem. To było dla mnie wyzwanie intelektualne, które sprawiało mi przyjemność - wyjaśnia.
Wielu byłych pracowników SB czuje się osądzonych niesprawiedliwie. - Opluwa się ludzi, którym w zasadzie nie wiadomo, co zarzucić, poza zbiorową odpowiedzialnością - uważa "X".
- Nie mam do siebie jakichś zastrzeżeń - podkreśla "Z".
"X" zaznacza, że nie chce się wypowiadać za wszystkich, może jedynie za siebie. Na pytanie, czy ma sobie coś do zarzucenia, odpowiada twierdząco. - Mam, bo uczestniczyłem w tym. W jakimś sensie, na początku dałem się zaprosić do tej zabawy - przyznaje.
Byli esbecy twierdzą, że swoją pracę wykonywali dla pieniędzy i perspektywy emerytury.
- Nie wstydzę się swojej przeszłości, aczkolwiek nie staram się opowiadać, co robiłem, kiedy byłem młodym człowiekiem - wyjaśnia "Z". - To jest taka historia, że mnie się tym momentami źle żyje. To fakt. Ja nie przeczę. Trudno mi brać odpowiedzialność za innych i trudno, że tak powiem, wybielić się. Z tego nie da się wybielić do śmierci - mówi "X".
Autor: kg/kk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24