To nie jest problem jednego szpitala, bo w każdym z nich jest przynajmniej jedno dziecko, które jest osierocone lub pochodzi z wielodzietnej rodziny. Nie odwiedza go nikt lub dzieje się to sporadycznie. Samotne - pozostawione z chorobą i szpitalną rutyną. Na ten problem zwróciła uwagę pani Halina, która na platformę Kontakt TVN24 przesłała informację o szpitalnej znieczulicy.
Pani Halina na bezradny płacz dobiegający z sąsiedniego łóżeczka zwróciła uwagę w momencie, kiedy zajmowała się swoim chorym dzieckiem. Postanowiła zwrócić uwagę pielęgniarkom, jednak z marnym skutkiem. W końcu sama postanowiła zająć się płaczącym malcem. Wziąć go na ręce, okazać trochę czułości.
Brakuje rąk do pracy
Dlaczego tak się dzieje? Kto odpowiada za to, że dzieci - których nikt nie odwiedza przy szpitalnym łóżeczku - pozbawione są czułości? Pani Halina nie wini tu personelu szpitala, który ze względu na swoje obowiązki przy pacjentach, fizycznie nie ma możliwości przytulenia każdego dziecka lub podania mu zabawki. – Brakuje takich osób jak pracownik socjalny, który zawodowo jest przygotowany do opieki nad dziećmi – uważa pani Halina.
Czułość do godz. 16
- Na pewno wszystkie pielęgniarki robią wszystko, by dzieci płakały jak najmniej – mówi Dorota Woźnica, dyrektor szpitala klinicznego w Poznaniu. – Staramy pozyskać wolontariuszy, jednak niestety nie każdy jest odporny na cierpienie dzieci – twierdzi Woźnica.
Dyrektor szpitala podkreśla, że szpital posiada na swoim terenie szkołę i przedszkole, pracują również opiekunki dziecięce i praktykanci. – Jednak wszystko jest skupione do godziny 16.00 – nie ukrywa Woźnica.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24