Problem polega na tym, że nie tylko w Polsce, ale w Europie i na świecie kuleje profilaktyka. To znaczy, że ludzie cały czas wolą zachorować i leczyć się, niż podejmować kroki ku temu, żeby nie zachorować - mówiła w "Faktach po Faktach" Margit Kossobudzka z "Gazety Wyborczej". Zdaniem Joanny Solskiej z "Polityki" są "powody do niepokoju, jeśli chodzi o zachowanie rygorów" przy szczepionce przeciw COVID-19.
W niedzielę w Polsce rozpoczęły się szczepienia przeciw COVID-19 dla pracowników medycznych. Osoby spoza grup priorytetowych - a od 15 stycznia wszystkie osoby chętne - będą mogły umawiać się na konkretny termin przyjęcia zastrzyku.
Szef kancelarii premiera, pełnomocnik rządu do spraw szczepień na COVID-19 Michał Dworczyk przekazał w niedzielę, że tego samego dnia opublikowano kolejny spot telewizyjny informujący i zachęcający do szczepień, a w poniedziałek ruszy akcja billboardowa. Każdego dnia - jak mówił na konferencji prasowej - będą dochodzić nowe elementy, które będą miały jedno zadanie - dotrzeć z rzetelną informacją do każdego Polaka na temat szczepionki i procesu szczepień.
"Widać kryzys do medycyny i nauki w ogóle"
W niedzielnych "Faktach po Faktach" działania rządu w sprawie walki z epidemią COVID-19 komentowały publicystki - Joanna Solska z "Polityki" i Margit Kossobudzka z "Gazety Wyborczej".
Zdaniem Kossobudzkiej "problem polega na tym, że nie tylko w Polsce, ale w Europie i na świecie kuleje profilaktyka". - To znaczy, że ludzie cały czas wolą zachorować i leczyć się, niż podejmować kroki ku temu, żeby nie zachorować. I to jest problem, za który teraz płacimy, ponieważ ludzie w ogóle nie mają zaufania, pomijając już polityków, do organizacji służby zdrowia. Ewidentnie widać kryzys do medycyny i nauki w ogóle. Swego czasu rozmawiałam z pewnym profesorem z hospicjum, który opowiadał, że dawno temu, jak jedna rodzina na dziesięć wierzyła w metody leczenia raka przy pomocy wkładania cieciorki pod bandaż, to w tej chwili dziesięć rodzin na dziesięć słyszało o takiej metodzie. To niestety się rozchodzi, a sprawdzone naukowe informacje jakoś przebijają się z dozą niepewności - wyjaśniła.
- I to niestety jest problem, który można rozwiązać w ten sposób, że trzeba zacząć wprowadzać w szkołach taki przedmiot jak profilaktyka zdrowia. Bez tego, co pokazała pandemia, nie jesteśmy w stanie oderwać się ani od naszej biologii, ani od tego, co jest wokół. Jeśli nie nauczymy się takich zachowań profilaktycznych, później będziemy mieli grupę osób, które nie będą wierzyły ani w spoty, ani w szczepionki, ani w metody leczenia - dodała dziennikarka.
Solska oceniła, że "bilbordy niewiele pomogą, bo ludzie rozglądają się wokół siebie i widzą ogromny bałagan, jaki panował i panuje ze szczepionkami przeciwko grypie". - Przypomnę, że bardzo wiele osób nie było w stanie kupić sobie tej szczepionki, ponieważ było ich za mało. A okazuje się, że kilka dni przed świętami bardzo dużo szczepionek otrzymały przychodnie mające kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia. Tylko że te przychodnie nie bardzo wiedzą, co mają z tym zrobić, bo to są szczepionki z Agencji Rezerw Materiałowych, które - jak można było przeczytać na stronie Ministerstwa Zdrowia - są przeznaczone dla seniorów - podkreśliła.
"Obawiam się, że ktoś czegoś nie dopatrzy"
- Chcę powiedzieć, że jeśli oglądam tak wielki bałagan wokół siebie, to ja do takiego państwa nie mam zaufania. I bilbordy mnie nie przekonają. Ludzie również boją się tego bałaganu, który może zapanować przy szczepionce przeciwko COVID-19. Na razie wszystko wygląda bardzo dobrze. Natomiast są powody do niepokoju, że na tym ostatnim etapie, czyli kiedy szczepionka trafi do punktu szczepień, trzeba zachować ogromne rygory. I na przykład, jak otworzy się ampułkę, to pięć osób powinno być gotowych, z wypełnionymi ankietami, żeby szczepionkę wykorzystać w całości. Lekarze w przychodni pytają mnie: a co będzie jak kilka osób umówionych nie przejdzie i czy mają otworzyć ampułkę dla jednej osoby, a wtedy cztery dawki zmarnują się. Takich pytań jest bardzo dużo. Na razie nie słyszę, żeby systemowo udzielano odpowiedzi - powiedziała dziennikarka "Polityki".
Kossobudzka przyznała, że "nie ma obaw co do szczepionki". - Uważam, że to preparat, który został przebadany. Nie sądzę, żeby dawał jakieś ciężkie powikłania. Obawiam się jednak, że nasz system zdrowia to wszystko zepsuje. To znaczy, że jeśli stracimy osoby, które są przekonane do szczepień, a obawiam się, że nie będzie to wynikało z przyczyn takich, że szczepionka Pfizera jest nieprzebadana, a z takich, że zostanie podana w nieodpowiednim terminie. Pamiętajmy również, że to preparat, który musi być przechowywany w temperaturze minus siedemdziesięciu stopni - zwróciła uwagę.
- Obawiam się, że ktoś czegoś nie dopatrzy, zaniedba i później będzie retoryka, że zaszczepiłem się, a i tak zachorowałem - dodała dziennikarka "Gazety Wyborczej".
Źródło: TVN24